środa, 30 czerwca 2021

22.06 Stare Wierchy i Bukowina Miejska

Trasa: Stare Wierchy - Obidowa - Polana Rożnowa - Bukowina Miejska - Nowy Targ Kowaniec

MUCHY! Taki był motyw przewodni mojego ostatniego poranka w górach podczas tego sześciodniowego pobytu w Gorcach. Choć poranek był pogodowo naprawdę przecudowny, to jednak muchy podczas niego uprzykrzały mi życie tak mocno, że schodziłem z gór z ulgą. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak natrętnymi muchami! Być może ich wzmożona aktywność wynikała z nadchodzenia bardzo gwałtownych burz, o czym później...

O 5 rano, gdy schronisko na Starych Wierchach jeszcze spało, ruszyłem w drogę do Nowego Targu przez okolice Bukowiny Obidowskiej i Bukowiny Miejskiej. Na początek szybko i przyjemnie zszedłem zielonym szlakiem do Obidowej. Atmosfera była cudowna: byłem tylko ja, sam w górach, a dookoła piękna przyroda, świecące słońce i śpiew ptaków... Nic nie zapowiadało późniejszych nieprzyjemności.


Problemy z muchami rozpoczęły się na podejściu z Obidowej na Polanę Rożnową. Dopadły mnie całe chmary i odtąd musiałem się od nich bez przerwy odganiać. Dlatego zdjęcia na trasie robiłem bardzo nieliczne - bo niemal graniczyło z cudem, żeby wykonać jakieś bez much wlatujących w kadr. Do poniższych zdjęć podchodziłem nawet po kilkanaście razy, zanim udało mi się wstrzelić w ułamek sekundy kiedy nie było żadnych much przed obiektywem. Było też kilka ujęć, z których musiałem całkowicie zrezygnować - w desperacji nawet wrzasnąłem na muchy, ale to oczywiście nic nie dało :D



Z Polany Rożnowej przeszedłem czarnym szlakiem na Bukowinę Miejską. Trasa jest bardzo łagodna i byłoby mega przyjemnie, gdyby nie te natrętne muchy... Na Bukowinie Miejskiej natrafiłem na kapliczkę ku czci św. Huberta, powstałą z inicjatywy koła łowieckiego "Krokus".



Ostatni etap mojej wędrówki to zejście żółtym szlakiem do Kowańca, dzielnicy Nowego Targu. Po drodze napotkałem po raz pierwszy tego dnia parę turystów. Gdy pozdrowiłem ich, od razu zaczęli głośno narzekać na muchy - a więc nie tylko na mnie te stwory się uwzięły :D Niedługo potem minąłem bardzo klimatyczną chatkę leśników:


Przed Kowańcem las rozrzedził się i szlak w coraz większym stopniu prowadził przez polany. Widać z nich było Tatry, ale ledwo-ledwo ze względu na słabą przejrzystość powietrza (wyraźnie gorszą niż w poprzednich dniach - kolejna oznaka nadchodzących burz). Mimo braku panoramy Tatr, i tak było tam pięknie.




W samym Kowańcu widziałem całe mnóstwo kapliczek. W polskich górach ogólnie jest ich sporo, ale tu chyba naprawdę był jakiś rekord :)





To nie koniec motywów religijnych w tym wpisie - bo chciałbym jeszcze napisać o tym co robiłem przez resztę tego bardzo ciekawego dnia. Dotarłem do Kowańca o 8:15 i pojechałem stamtąd bezpośrednio autobusem MZK Nowy Targ (linia nr 2) do Ludźmierza, gdzie zwiedziłem tamtejsze sanktuarium. Z ogromnym sentymentem wspominam moją pierwszą wizytę tam wraz ze znajomymi z zaprzyjaźnionej wspólnoty parafialnej w 2010 - cudownie było teraz wrócić tam drugi raz.






Następnie pojechałem busem przez Nowy Targ do Dębna, gdzie odwiedziłem zabytkowy drewniany kościół, znany z filmu "Janosik". Odwiedziłem go za pierwszym razem tego samego dnia co Ludźmierz, 18 lipca 2010, i z tymi samymi ludźmi - więc powrót w to miejsce również miał dla mnie wartość sentymentalną. Tym razem moja wizyta została dodatkowo uatrakcyjniona: akurat grupa wycieczkowa odwiedzała kościół i proboszcz opowiadał jej bardzo ciekawie o jego historii. Pozwoliłem sobie przyłączyć się do nich i posłuchać :)




Kolejny przystanek na mojej trasie to Szczawnica. Musiałem stamtąd odebrać część mojego bagażu (zostawiłem niektóre rzeczy w pensjonacie, w którym spędziłem poprzednie noce, żebym nie musiał taszczyć ich wszystkich na Stare Wierchy). Po wykonaniu tej czynności miałem jeszcze trochę czasu na ostatni spacerek po Szczawnicy... z tym że niewiele z tego spacerku wyszło, bo nagle nadeszła burza z olbrzymim oberwaniem chmury. Złapało mnie akurat gdy byłem nad Dunajcem i dosłownie w ciągu kilku sekund zmokłem do suchej nitki. Musiałem uciekać pod najbliższe zadaszenie i przeczekać tam kolejne pół godziny, nim burza minęła. Po jej przejściu zrobiło się parno jak w saunie. Zrobiłem jeszcze kilka fotek i już musiałem lecieć na busa do Krakowa.




W Krakowie były 34 stopnie i żar lał się z nieba. Nie bawiłem się więc w żadne zwiedzanie, tylko od razu poszedłem najkrótszą drogą do mieszkania mojej mamy chrzestnej, Madzi, i jej rodzinki, z którymi byłem umówiony. Nie widzieliśmy się od paru lat, więc wspaniale było nadrobić z nimi zaległości :) Ale nasze spotkanie zakończyło się w dość dramatyczny sposób, bo właśnie miałem udać się z ich mieszkania na dworzec kolejowy na pociąg do Warszawy, gdy rozpętała się autentycznie jedna z największych burz jaką widziałem w życiu. W mediach pisano o niej później jako o "nawałnicy dekady" w Krakowie. Synowi Madzi udało się jakimś cudem dowieźć mnie w takich warunkach na dworzec. Widziałem tam nawet kilku ludzi dosłownie płaczących ze strachu - tak okropnie błyskało się i grzmiało. O dziwo, Pendolino do Warszawy ruszyło z Krakowa o czasie... ale co było do przewidzenia, kilkanaście minut później utknęło w szczerym polu gdy z powodu burzy odcięło prąd. Przywrócenie ruchu na linii zajęło prawie dwie godziny, a potem przez praktycznie całą drogę do Warszawy niebo było spektakularnie rozświetlane błyskami. Warszawa przywitała mnie kolejną burzą... Cóż, mogę tylko cieszyć się że zszedłem z gór przed tymi nawałnicami, bo znaleźć się w nich w trakcie jednej z nich to byłby istny horror...

Choć pobyt w Gorcach zakończył się nieco dramatycznie, ogólnie oceniam go na ogromny plus. Poznałem mnóstwo pięknych, nieznanych mi przedtem szlaków, i odkryłem prześliczną Szczawnicę. Podczas tych sześciu dni udało mi się odzyskać część utraconej przez lockdowny kondycji - czułem że ostatniego dnia byłem w o niebo lepszej formie fizycznej niż pierwszego. Jednocześnie ten wyjazd bardzo mi pomógł odprężyć się psychicznie. Dawno nie czułem się w takim stanie harmonii i spokoju, jak podczas ostatnich kilku dni tego wyjazdu (tak, nawet w ten muchowo-burzowy ostatni dzień). Myślę, że mogę te sześć dni w Gorcach nazwać mianem rozgrzewki przed wielkim projektem, jaki mam w planach na sierpień, czyli: 31 dni w górach na moje 31 urodziny, w ramach których chcę dokończyć Główny Szlak Beskidzki i po raz pierwszy odwiedzić Beskid Niski oraz Bieszczady. Sierpień zapowiada się więc jako mocno "górski" miesiąc i myślę że będę miał potem wiele do napisania o nim. Ale to będzie dopiero we wrześniu ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz