piątek, 7 grudnia 2018

02.12 Wokół Bukowskiego Gronia

Trasa: Porąbka - Palenica - Przełęcz Bukowska - Czaniec - Porąbka

Ależ nas wywiało w górach w minioną niedzielę! Akurat tego dnia zerwał się najmocniejszy dotychczas tego sezonu jesienno-zimowego halny. Już prawie zapomniałem, jak to jest wędrować w górach podczas nieco silniejszego halnego, a ta wycieczka mi przypomniała to uczucie. Ale to właśnie było w niej wspaniałe, że to był taki halny "w sam raz": nie był przesadnie silny ani niebezpieczny, za to posmagał nas trochę świeżym górskim powietrzem i sprawił, że wróciliśmy z gór pełni energii i mobilizacji. Najbardziej człowieka ożywiają spacery po górach właśnie w takie wietrzne dni. A zarazem na niebie było mnóstwo słońca, tak rzadkiego bywalca o tej porze roku, więc wchłonęliśmy troszkę zbawiennej witaminy D.

Na tą wycieczkę wybraliśmy się dość sporą ekipą: pięć osób oraz duży pies :) Był to pierwszy raz w Beskidach dla kochanego czworonoga, który nam towarzyszył. Jest płci żeńskiej, nazywa się Malena (czyli po bośniacku "malutka") i pochodzi z wyspy Zakynthos, gdzie moja koleżanka podczas wakacji natrafiła na opuszczoną przez właścicieli Malenę i przygarnęła ją. I ją również podczas tej wietrznej przechadzki rozpierała energia. Pięknie było praktycznie od samego początku, gdy wysiedliśmy z auta w Porąbce, na parkingu przy jednostce straży pożarnej (gdzie, jakby ktoś był ciekaw, można zobaczyć jakimi pojazdami posługiwała się straż pożarna około sto lat temu).


Ruszyliśmy na zielony szlak w kierunku pasma Bukowskiego Gronia. Jego przebieg zmienił się, odkąd ostatnio schodziłem nim w 2015 roku - teraz zamiast ulicami Wielka Puszcza i Gajowa wiedzie ulicą Cmentarną. Już po kilku minutach wędrówki, gdy mijaliśmy cmentarz, ukazał się nam piękny widok w stronę Bujakowskiego Gronia i Hrobaczej Łąki.


Malena się trochę wyszalała na otaczających nas łąkach, po czym poszliśmy dalej przez obrzeża Porąbki do skraju lasu i rozpoczęliśmy najbardziej wymagającą część naszej trasy: dość strome podejście przez Las Bukowski i Palenicę. Zanim na dobre zanurzyliśmy się w las, wciąż mieliśmy za sobą urokliwą panoramę.


Zmachaliśmy się tym podejściem, ale po upływie mniej więcej pół godziny wspinaczki zaczęło ono stopniowo łagodnieć, a za nami zrobiło się ponownie widokowo:


Oto nasza urocza czworonożna towarzyszka :)


"A wszystko te czarne oczy, gdybym ja je miał..."


Dalsza część naszej wędrówki była niemal zupełnie płaska. W ten sposób dotarliśmy do ogromnej polany na Trzonce, nieopodal Przełęczy Bukowskiej. 


Choć marsz sprawiał nam mnóstwo frajdy, nieustannie wiejący zimny wiatr sprawiał, że jednak byliśmy trochę zziębnięci. Niektórzy zaczęli głośno wyrażać chęć wypicia ciepłego napoju i pytać się mnie, czy jest na naszej trasie schronisko. Nie byłem pewien, jakiej odpowiedzi udzielić. Wiedziałem, że żadnego schroniska PTTK po drodze nie zobaczymy, ale według mojej mapy na Przełęczy Bukowskiej znajdowała się chatka "Limba". Nie miałem zielonego pojęcia, czy taki prywatny obiekt będzie otwarty poza sezonem, kiedy to ruch turystyczny na takich szlakach jest znikomy, ale stwierdziliśmy że na pewno nie zaszkodzi pójść zobaczyć, czy możemy tam coś otrzymać do picia. Ostatecznie jednak nie mieliśmy okazji sprawdzić, czy "Limba" jest otwarta, ponieważ dosłownie kilka minut po tej rozmowie natrafiliśmy na znak zapraszający na kawę i herbatę 70 metrów na prawo od ścieżki. Dokładnie to, czego chcieliśmy! Od razu więc zeszliśmy z szlaku i zaczęliśmy iść przez polanę w kierunku widniejącej w jej dolnej części drewnianej chałupy.

Chyba niektórzy z ekipy trochę się rozmyślili odnośnie ciepłej herbatki i kawki, gdy zbliżyliśmy się do chatki. Jej stan nie był najlepszy i niezbyt wyglądała na obiekt, który miałby służyć turystom. Ale zachęciłem towarzyszy, żebyśmy się nie poddawali tylko spróbowali zobaczyć, czy ktoś jest w środku. Dla mnie to wszystko było fajną przygodą :) Zapukaliśmy do drzwi, a gdy nikt nie odpowiadał otworzyliśmy je. W sieni nie było widać nikogo... Stwierdziliśmy, że dalej już nie będziemy się wpraszać, tylko pójdziemy szukać szczęścia w "Limbie". Ale ledwo zamknęliśmy za sobą drzwi i rozpoczęliśmy odwrót, gdy usłyszeliśmy za sobą głos. Był to starszy pan, właściciel chatki. Spytał się nas, czy może nam pomóc, a gdy zapytaliśmy się go o możliwość zamówienia kawy czy herbaty, odpowiedział że jak najbardziej może nam te napoje przygotować i żebyśmy zaczekali na niego na zewnątrz.

Jak nam polecił tak też zrobiliśmy, kuląc się przed zimnym wiatrem i z coraz większym utęsknieniem oczekując przygotowywanych dla nas ciepłych napojów. Cała procedura trwała dość długo - przypuszczam, że nasz gospodarz nie miał czajnika elektrycznego i musiał podgrzewać wodę metodą tradycyjną - ale w końcu ukazał się z tacą i kubkami pełnymi herbaty i kawy. Cóż za ulga! Wyjaśnił nam, że woda w napojach pochodzi prosto z źródła znajdującego się tuż przy chatce. Nawiązaliśmy z nim bardzo miłą rozmowę podczas gdy piliśmy. Dowiedzieliśmy się, że jego chałupa stoi już od około 130 lat, a on sam mieszka w niej od 55 lat! Porywisty wiatr nagle zdmuchnął z dachu parę dachówek, co nas trochę przestraszyło. Spytaliśmy się go, czy nie boi się takich wiatrów, ale on z uśmiechem odparł, że taki wiatr to jest zefirek w porównaniu z tym, co czasami się dzieje. Wspomniał o ubiegłorocznym, katastrofalnym grudniowym halnym, który zdmuchnął mu cały dach - zauważyliśmy, że rzeczywiście dach jest w odbudowie i jeszcze nie ukończony. Pan "chatkowy" był zaciekawiony naszą grupą, bo ewidentnie rzadko jego strony odwiedza tak międzynarodowa ekipa (poszedłem na ten spacer z Polakiem, Amerykaninem, Walijką i Bośniaczką). Dla moich zagranicznych kompanów (a także dla towarzyszącego nam Polaka, który na co dzień pracuje jako biznesmen), jak i dla mnie samego, spotkanie z takim górskim "tubylcem" było naprawdę ciekawym przeżyciem.

Po wypiciu herbatki i kawki podziękowaliśmy naszemu sympatycznemu gospodarzowi serdecznie i pożegnaliśmy się z nim, a podczas pożegnania on nawet zgodził się zapozować do zdjęcia :)


Ruszyliśmy dalej na Przełęcz Bukowską, delektując się kolejnymi pięknymi widokami.


Na Przełęczy Bukowskiej naszą uwagę zwróciła ładna kapliczka:


Z przełęczy rozpoczęliśmy zejście niebieskim szlakiem, który jest stosunkowo nowy i którym dotychczas nie miałem okazji się przejść. Sprowadza on w dół do obrzeży Czańca, bardzo łagodnie, niemalże prostą leśną drogą. Zejście to jest nieco monotonne, gdyż nie ma na nim praktycznie żadnych ciekawych widoków. Ale przynajmniej jedna rzecz była dobra - na tym odcinku byliśmy od strony południowej, czyli od kierunku z którego dął halny, osłonięci przez masyw Bukowskiego Gronia - więc momentalnie przestaliśmy odczuwać ten silny wiatr. Poza tym jedna rzecz, którą warto zauważyć, to że na tej trasie w regularnych odstępach znajdują się stacyjki Drogi Krzyżowej.


Kolejny religijny akcent mieliśmy po wyjściu z lasu na niewielką asfaltową drogę w Czańcu. Mijający nas samochód zatrzymał się i zobaczyliśmy, że w środku siedzi pięć zakonnic. Spytały się nas, którędy mogą dojechać do kościoła. Niestety nie mieliśmy za bardzo możliwości im pomóc, ponieważ kompletnie nie znaliśmy okolicy, ale zaryzykowaliśmy stwierdzenie, że żadnego kościoła na tej małej uliczce nie ma. Sympatyczne siostry podziękowały nam z uśmiechem i zawróciły swój samochód. Mam nadzieję, że trafiły do kościoła :)

Niebieski szlak poprowadził nas następnie przez nieco mniej ciekawy, zabudowany obszar. Dotychczas byłem tym szlakiem trochę zawiedziony - ale to wszystko zmieniło się w jego końcowej fazie. Doprowadził nas on do ulicy Krakowskiej, w pobliżu Jeziora Czanieckiego. Widoki tam były piękne - zarówno w stronę Hrobaczej Łąki, jak i w stronę okrążonego przez nas wcześniej Bukowskiego Gronia.



Jak zobaczyliśmy koniki to dla niektórych nie było mowy o tym, aby pójść dalej bez przywitania się z nimi :)


Prawdziwym hitem był ostatni odcinek naszej trasy, na którym niebieski szlak wyprowadził nas na wał przeciwpowodziowy przy samych brzegach Jeziora Czanieckiego. Na tym odsłoniętym obszarze ponownie uderzył w nas z dużą siłą wiatr, ale za to jakie wspaniałe były widoki! Szkoda tylko, że niektórzy z naszej grupy je przegapili - przedtem wyforsowali się tak daleko do przodu, że nie zauważyli skrętu w prawo na wał i poszli prosto przed siebie ulicą Krakowską, drogą niewątpliwie ładną ale nie aż w takim stopniu jak ścieżka nad jeziorem. Ostatecznie brzegami jeziora przeszedłem się tylko ja z Maleną i jej właścicielką, a wszyscy spotkaliśmy się ponownie przy samochodzie w Porąbce.






Czy można sobie wyobrazić piękniejszego zakończenia wycieczki? Ten odcinek niebieskiego szlaku nad brzegami jeziora całkowicie wynagradza "nudy" na jego poprzedniej części. Jeśli będziecie w Porąbce to nawet jeśli nie macie zamiaru wybierać się w góry polecam chociażby taką krótką przechadzkę po wale, aby pooddychać świeżym powietrzem i podziwiać je z dołu! Warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz