czwartek, 28 maja 2015

17.05 Mieszanie owiec na Cieńkowie

Trasa: Cisiec – Gołuszki – Węgierska Górka – Chupki – Glinne – Hala Radziechowska – Magurka Radziechowska – Magurka Wiślańska – Gawlas – Cieńków Wyżni – Cieńków Niżni – Bajcary – Groń – Kozionki – Koziniec – Głębiec – Przełęcz Kubalonka

Szykujcie się na baaardzo długą relację ;) Niedzielna wycieczka w Beskidy była jedną z najdłuższych i najciekawszych, jaką kiedykolwiek odbyłem w tych górach. A do tego zdecydowanie najbardziej niebezpieczną! Chcecie się dowiedzieć, jak o mało co nie zginąłem pod kopytami wielkiego stada owiec? No to zapraszam do mrożącej krew w żyłach relacji...

Rozpoczęło się niewinnie, na małej stacyjce kolejowej Cisiec. Ruszając w drogę nigdy bym nie pomyślał, że na trasie czyhają na mnie takie niebezpieczeństwa. Wiedziałem jednak, że to będzie długa wyprawa. Zaczynałem przecież na przedgórzach Beskidu Żywieckiego, pod Prusowem, a miałem kończyć już prawie przy granicy z Czechami. Mogłem skrócić sobie drogę zaczynając w Węgierskiej Górce, ale chciałem na rozgrzewkę przejść się częścią tzw. Traktu Królewskiego na odcinku Cisiec – Węgierska Górka. Ten odcinek nie okazał się jakoś porywający, lecz był bardzo sympatycznym wstępem do wielogodzinnej „wyrypy”.

Na początek przekroczyłem Sołę:


Trakt Królewski – prosta jak strzała droga przez łąki i lasy:


Obrzeża Węgierskiej Górki:


Nie wchodziłem do centrum Węgierskiej Górki, tylko od razu odbiłem na czerwony szlak i rozpocząłem długie podejście na Halę Radziechowską. Opuszczając Węgierską Górkę miałem widok na tzw. „Baranie Cycki” :)


Jedna z piękniejszych beskidzkich kapliczek, jaką kiedykolwiek widziałem:


Baranie Cycki po raz kolejny ;)


Niestety podczas podejścia pogoda załamała się i zaczęło dość solidnie padać. Pierwsze widoki na Kotlinę Żywiecką za sobą miałem mocno ograniczone z powodu niskich chmur.


Na szczęście opady nie trwały długo i niebawem zaczęło się przejaśniać. Spod chmur odsłoniło się Jezioro Żywieckie.


Widok na Glinne (1034 m n.p.m):


Następna na mojej drodze była piękna Hala Radziechowska.





Przejście przez Magurkę Radziechowską (1108 m n.p.m) – widok na Skrzyczne:


Barania Góra pod chmurami:


I potężne skały:


Podczas przejścia przez Magurkę Wiślańską (1140 m n.p.m) widoki na Skrzyczne były coraz lepsze.



Widoki z zielonego szlaku na odcinku Magurka Wiślańska – Gawlas:




Na żółtym szlaku, podczas zejścia z Gawlasa na Cieńków Wyżni i Niżny, rozpogodziło się na dobre.



Widok z polany pomiędzy dwoma Cieńkowami, na której miały nastąpić dramatyczne wydarzenia...


A więc pora na jeżącą włosy na głowie opowieść :P Pokonując ten odcinek trasy byłem już dość zmęczony, ponieważ szedłem praktycznie bez przerwy od ponad pięciu godzin, a poprzedniej nocy spałem bardzo niewiele – położyłem się późno po Nocy Muzeów, by wstać już o 5:30 aby zdążyć na pociąg. Coraz mocniej przygrzewające słońce sprawiało, że czułem się coraz bardziej znużony i perspektywa krótkiej drzemki na łące była dla mnie coraz bardziej kusząca ;) Akurat natrafiłem na taką właśnie polanę. Nie namyślając się zbytnio, położyłem się w trawie i po chwili zasnąłem...

Obudziło mnie donośne beczenie, zupełnie jak beczenie owiec. W pierwszej chwili zdawało mi się, że pewnie jakaś grupa idzie szlakiem i dla żartu naśladuje owce. Dźwięk stawał się jednak coraz głośniejszy i coraz bardziej natarczywy, zbliżając się raptownie od strony Wisły. Uniosłem więc głowę, aby zobaczyć co się dzieje, i... zobaczyłem duże stado owiec, które dosłownie pędziło wprost na mnie. Jeszcze moment i zwierzęta by wpadły na mnie. Przestraszony zerwałem się na równe nogi i uskoczyłem w bok. Chwilę później owce przebiegały przez miejsce, w którym uciąłem sobie tą niefortunną drzemkę. Zobaczyłem, że za nimi kilku pasterzy z psami pogania stado do przodu. Zdałem sobie sprawę, że musieli mnie w ogóle nie zauważyć, ponieważ leżałem w takiej pozycji, że wysokie trawy mnie zakrywały. I dlatego skierowali stado prosto na mnie. Gdybym się nie obudził i nie usłyszał beczenia owiec, zwierzęta by wbiegły na mnie i podeptały. I kto wie, czy by nie zadeptały. Było ich tyle, że autentycznie mogłem zostać potratowany pod ich racicami. Może to zabrzmieć niesamowicie głupio, ale istniało realne niebezpieczeństwo, że mogłem odnieść obrażenia albo nawet zginąć z rąk (czy raczej racic)... owiec. W życiu bym takiego scenariusza na tą beskidzką wycieczkę nie wymyślił!

Byłem roztrzęsiony, ale po chwili ochłonąłem i postanowiłem że chociaż uwiecznię na zdjęciu to śmiercionośne stado :P Było to możliwe, ponieważ akurat chwilę potem owce zostały przez pasterzy zatrzymane, aby mogły się na tej polanie wypasać.



Po tej „przerażającej” przygodzie oczywiście zmęczenie momentalnie mi przeszło, więc ruszyłem w dalszą drogę. Już po kilku minutach moje nerwy zostały ukojone przez piękny widok na Jezioro Czerniańskie i zamek prezydencki.


Nie minęło nawet dziesięć minut, a do moich uszu zaczęły dobiegać dźwięki muzyki oraz gwar licznych głosów. Zaskoczyło mnie to, ponieważ poza tymi nieszczęsnymi owcami nie spotkałem dotychczas na szlaku dosłownie nikogo. Przed sobą miałem zakręt. Skręciłem na nim, a tam przede mną tłum ludzi! Jedzą, rozmawiają z ożywieniem, a ponad wszystkim gra skoczna muzyka. W tym momencie ta a wycieczka nabrała dla mnie jakiegoś surrealistycznego wymiaru. Najpierw ta przygoda z owcami, teraz ni stąd ni zowąd taki tłum na odizolowanym szlaku... Czy to wszystko jest rzeczywistość, czy też odbiło mi i coś sobie uroiłem?


Okazało się, że to nie było żadne urojenie, tylko po prostu lokalny festyn. Doszedłszy na miejsce, dowiedziałem się dokładnie o co chodzi. Otóż okazją na ten festyn była wiślańska ceremonia mieszania owiec i uroczystego wypędzenia ich na górskie hale. Odbywa się ona co roku w maju właśnie na Cieńkowie. I to stado, które o mało co by mnie nie potratowało, to było dokładnie to samo, które zostało zaledwie kilka-kilkanaście minut wcześnie w sposób ceremonialny wysłane na hale i które było, na dobrą sprawę, przyczyną odbycia się tego całego festynu. Niesamowity zbieg okoliczności :D

Skoro jednak los zrządził, że natrafiłem na taką uroczystość, postanowiłem w pełni skorzystać z tej okazji. Zakupiłem sobie przepyszną kiełbasę z rusztu i, podjadając ją sobie, obejrzałem uroczy pokaz tańców ludowych w wykonaniu dziecięcego zespołu. Wspaniale się ten występ oglądało – naprawdę utalentowane dzieciaki!




Czas jednak naglił, gdyż miałem jeszcze sporo kilometrów do zaliczenia przed Przełęczą Kubalonką, a autobus stamtąd do Bielska-Białej był tylko jeden. Poszedłem dalej, schodząc żółtym szlakiem w kierunku Wisły. Motywem przewodnim tego odcinku trasy były mlecze.




„Bezmleczowe” panoramy też były urocze ;)


Zbliżając się do Wisły zauważyłem intrygujący obiekt na horyzoncie...



Chodzi oczywiście o słynną wiślańską skocznię narciarską.



Zszedłem wreszcie na sam dół, do końca żółtego szlaku, w osadzie Bajcary. Jest to obszar nieco bardziej zabudowany, w którym wyróżniają się urokliwe kaskady:


„Miejski” odcinek był jednak króciutki, bo zaledwie kilkuminutowy. Niemalże natychmiast potem rozpocząłem podejście kolejnym górskim szlakiem – tym razem czarnym, prowadzącym docelowo do stacji kolejowej Wisła Głębce. Szlak ten prowadzi mniejszą ścieżką przez las i jest nieco słabiej oznakowany. Raz nawet zgubiłem go, ale odnalezienie go nie zajęło mi wiele czasu. Po kilkunastu minutach wyszedłem z lasu w osadzie Groń, gdzie skręciłem na zielony szlak do Przełęczy Kubalonka.


Na zielonym szlaku w to słoneczne niedzielne popołudnie warunki można określić mianem: sielsko-anielskie :) Z okolicznych łąk, „umajonych” niczym w słowach znanej pieśni maryjnej, unosiła się cudowna woń kwiatów, gdzieniegdzie pasły się na nich krowy, kozy i owce, a słońce przygrzewało w sposób wyjątkowo przyjemny: było w sam raz, ani za chłodno, ani za gorąco.


Pozytywny nastrój, który mi się szczególnie udzielił w tych warunkach, został pogłębiony przez poniższy sympatyczny napis :)


Motyw z mleczami powraca :)




Idąc takim malowniczym, lekko zabudowanym terenem w majowej wiejskiej idylli minąłem góry Koziniec (776 m n.p.m) i Głębiec (825 m n.p.m), a następnie zszedłem lasem na Przełęcz Kubalonka (761 m n.p.m). Tam, już solidnie zmęczony po tej długiej trasie, na koniec wycieczki zjadłem wspaniałą obiadokolację w karczmie. A potem powrót do Bielska-Białej autobusem firmy Transkom.

Cóż, z tej wycieczki z pewnością będzie wiele do zapamiętania. Nie tylko feralne spotkanie z owcami ;) Przede wszystkim wspaniałe i zróżnicowane widoki, pogoda która oprócz krótkiego fragmentu za Węgierską Górką była przepiękna, no i oryginalny, bardzo ciekawy festyn na trasie. Odbywa się on tylko raz do roku, a ja akurat na niego trafiłem :) Dlatego nazwałem ten wpis „mieszanie owiec na Cieńkowie”, ponieważ to był centralny punkt tej trasy, ale jak przeczytaliście ciekawych punktów na niej było dużo, dużo więcej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz