środa, 26 sierpnia 2020

02.08 Koskowa Góra

Trasa: Harbutowice - Kijówka - Bieńkowska Góra - Bieńkówka - Koskowa Góra - Przełęcz Jabconiówka - Gronie - Grzybkówka - Przełęcz Grzybkówka - Jordanów

Trzeci dzień mojego pobytu w Beskidach przyniósł kolejną bardzo długą trasę. Tym razem wybrałem się w samo serce Beskidu Makowskiego, na obszar który przedtem był mi kompletnie nieznany. Przeszedłem długim niebieskim szlakiem przez środek pasma, z północy na południe, zaliczając po drodze jego najwyższy szczyt: Koskową Górę (867 m n.p.m).

Dojazd wcale nie był łatwą sprawą, ponieważ w niedziele zawsze kursowało mniej busów niż w inne dni tygodnia, a pandemia koronawirusa spowodowała że te kursy ograniczono jeszcze bardziej. Ale udało mi się dojechać z Bielska-Białej z przesiadką w Biertowicach do Harbutowic, skąd poszedłem asfaltową drogą do osady Kijówka. Tam wszedłem na krótki, czarny szlak łącznikowy na Bieńkowską Górę. Pierwszym godnym uwagi punktem na trasy to tzw. Cisy Raciborskiego, o których możecie przeczytać poniżej:


A oto owe słynne cisy:


Dalsza wędrówka na Bieńkowską Górę to taki typowy sielankowy spacerek przez łąki, a potem odcinek leśny.



Na Bieńkowskiej Górze moja trasa na chwilę zdublowała się z trasą z 30 czerwca, po czym odbiłem na południe niebieskim szlakiem, schodząc do Bieńkówki, gdzie jak to w beskidzkich wsiach bywa zastałem trochę akcentów religijnych:



Tuż za Bieńkówką spotkała mnie niezła "atrakcja" - żmija na drodze!


W upale ciężko się podchodziło na Koskową Górę, mimo że spora część szlaku przebiegała przez zacieniony las. Powietrze po prostu "stało". Ale Koskowa Góra wynagrodziła mi wszystkie trudy. Widoki stamtąd są rewelacyjne, a miejsce to jest dodatkowo upiększone przez śliczną kaplicę.









Trochę zaszalałem ze zdjęciami na Koskowej Górze, ale naprawdę były ku temu powody :) Dalsza wędrówka niebieskim szlakiem do Jordanowa była przepiękna... choć też w jakiś sposób monotonna. Jakoś te wzgórza Beskidu Makowskiego są tak podobne do siebie, że ciężko je rozróżnić. Szedłem na przemian w górę i w dół, raz lasem, raz łąką... i tak w kółko przez kolejne pięć godzin, aż do samego Jordanowa. Widoki były śliczne, ale teraz w mojej głowie one naprawdę zlały się w jedną całość. Mam nadzieję więc, że wybaczycie mi, jeśli nie będę opisywać panoram na poniższych zdjęciach, ponieważ najzwyczajniej nie jestem w stanie. Po prostu oglądajcie i delektujcie się ich pięknem :)









O 19:30, bardzo zmęczony ale szczęśliwy po przepięknej trasie i wielu godzinach na świeżym powietrzu, dotarłem na rynek w Jordanowie. Mój powrót do Bielska-Białej wiązał się z małymi przygodami ;) Najpierw kierowca busa, który według rozkładu miał o 19:40 zawieźć mnie do Rabki-Zdrój, przyznał mi się wprost, że nie planował wykonać tego kursu bo normalnie nikt o tej porze w niedziele nie jeździ, no ale skoro już jestem to mnie zawiezie. Potem... zupełnie o mnie zapomniał :P i zamiast do centrum Rabki-Zdrój pojechał na jej obrzeża, na południowych stokach Lubonia Wielkiego. Z początku myślałem że może rozkładowo ma tam zajechać, ale gdy kierowca wjechał na maleńką dróżkę prowadzącą do tylko jednego domu (chyba tam mieszkał) przypomniałem mu delikatnie o mojej obecności, a on aż wytrzeszczył oczy na mój widok... No ale oczywiście zawrócił i zawiózł mnie do centrum miasta. Potem miałem pojechać pociągiem do Kalwarii Zebrzydowskiej i przesiąść się na komunikację zastępczą do Bielska-Białej. Na przesiadkę miałem tylko 5 minut, więc spytałem się obsługi pociągu z której strony dworca odjeżdża autobus zastępczy (są drogi dojazdowe z dwóch stron). Powiedzieli, że nie wiedzą ale żebym się słuchał komunikatów na dworcu. Oczywiście żadnego komunikatu nie było... więc o 23 w nocy, w egipskich ciemnościach, musiałem biegać po dworcu i szukać autobusu, wiedząc że jak mi ucieknie to utknę na całą noc. W ostatniej chwili, gdy już zapalał silnik do odjazdu, znalazłem małego minibusika. Jego kierowca również bardzo zdziwił się na mój widok ("a co pan tu robi? jakim pociągiem pan przyjechał?") - chyba był przyzwyczajony, że nikt tym kursem nie jeździ - ale powiózł mnie jako jedynego pasażera przez ciemną noc do Bielska-Białej, gdzie dotarłem grubo po północy.

Po tym kolejnym jakże długim dniu w górach spałem jak zabity, a na następny dzień zaplanowałem znacznie krótszą trasę ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz