środa, 28 listopada 2018

17.11 Wielki Kopieniec

Trasa: Brzeziny - Wielki Kopieniec - Olczyska Polana - Nosalowa Przełęcz - Kuźnice 

Tyle razy byłem w Tatrach w tym roku, ale jakoś tak się złożyło że jeden obszar był przeze mnie konsekwentnie pomijany i moja noga nie stanęła w nim od początku 2015: okolice Wielkiego Kopieńca. Jest to część Tatr znajdująca się jakby trochę na uboczu, z dala od tłumów, ale to między innymi właśnie dlatego jest tak warta odwiedzenia. Nie wiem jak mogłem dopuścić do tego, że przez prawie cztery lata zignorowałem tą część Tatr. Dlatego tym cudowniej było wrócić tam w słoneczną sobotę 17 listopada. Szlak na Wielki Kopieniec wprost idealnie nadawał się na panujące tego dnia warunki - w wyższych partiach Tatr sypnęło śniegiem i taka wyprawa jak tydzień wcześniej na Giewont nie byłaby już bezpieczna, natomiast w części reglowej leżały tylko śladowe ilości śniegu i można było bez obaw sobie po niej pohasać. Po zdobyciu Giewontu i kilku fantastycznych październikowych weekendach w Tatrach miałem ogromny apetyt na kolejną trasę w tych górach, w takim stopniu że wolałem nawet pofatygować się na zaledwie jeden dzień do Zakopanego na zdobycie takiego niepozornego (jak na Tatry) szczytu niż spędzić ten dzień w Beskidach. Może jestem szalony, ale naprawdę  miałem tak dużą motywację do zobaczenia Tatr, że byłem gotowy wstać o 3:30, by już pół godziny później złapać pierwszego tej soboty (oczywiście pustego) busa do Krakowa, gdzie miałem przesiadkę na Szwagropol do Zakopanego.

Choć w trakcie czterogodzinnej podróży niewyspanie dawało o sobie znać i miałem kilka chwil zwątpienia, że po co ja właściwie jechałem taki kawał do Zakopanego tylko po to aby zaliczyć krótką i niewysoką trasę, to jednak niemalże natychmiast po wejściu na czarny szlak w Brzezinach wiedziałem, że było warto. Bo w tatrzańskich reglach tego poranka było po prostu cudownie. Niebo było błękitne, powietrze wprost "pachnące" świeżością, a las ślicznie rozświetlony promieniami słońca. A na około - całkowita cisza. Ani jednej żywej duszy. Klimaty podobne do tych, które częściej miałem okazji doświadczyć w reglach słowackich Tatr niż polskich. Pisałem już nieraz, że czarny szlak z Brzezin przez Dolinę Suchej Wody jest nudny, ale zdecydowanie nie miałem takiego wrażenia tym razem.

Może właśnie to, że nagle poczułem więcej sympatii wobec tego dotychczas średnio lubianego przeze mnie szlaku, sprawiło że po raz pierwszy zwróciłem uwagę na to, jak interesująca jest Dolina Suchej Wody. Jak nazwa wskazuje, wody w niej nie ma - za to ogromne koryto usłane potężnymi głazami robi wrażenie.



Ostatnio w sieci tatrzańskich szlaków zaszła drobna zmiana, która bardzo pomaga jeśli chce się dostać z Brzezin na Wielki Kopieniec. Do niedawna trzeba było iść czarnym szlakiem aż do Psiej Trawki, by potem skręcić na czerwony i "cofać się" w kierunku z którego się przyszło, równolegle do czarnego szlaku. Aż się prosiło, by powstał jakiś skrót pomiędzy czerwonym szlakiem i czarnym. No i powstał - chyba przymusowo, na skutek lipcowych ulew. Cóż, przynajmniej te nieszczęsne deszcze przyniosły chociaż jeden bardziej pozytywny rezultat. Od czasu ich wystąpienia odcinek czerwonego szlaku od Psiej Trawki po wschodniej stronie Kotlinowego Wierchu został zamknięty, a w zamian poprowadzono go razem z czarnym przez część Doliny Suchej Wody, by następnie za pomocą krótkiej ścieżki łącznikowej powrócił do swojego pierwotnej trasy. Tak więc nie musiałem iść do Psiej Trawki, tylko w mniej więcej dwóch trzecich drogi na nią z Brzezin skręciłem w prawo na nowy odcinek czerwonego szlaku w kierunku Toporowej Cyrhli.


Ten nowy odcinek to wąska leśna ścieżka, która w kilka minut doprowadza do nieco większej ścieżki, gdzie w lewo jest zamknięta trasa na Psią Trawkę, a w prawo czynna trasa do Toporowej Cyrhli, z którą łączy się zielony szlak na Wielki Kopieniec. Poniżej w celach dokumentacyjnych wrzucam zdjęcie ścieżki, która jeszcze kilka miesięcy temu była niedostępna dla turystów, a teraz stanowi nową część czerwonego szlaku.


Kolejny odcinek czerwonego szlaku znałem z wycieczek w te rejony na przełomie lat 2014/2015. Przez te kilka lat mojej nieobecności zaszła jednak jedna zasadnicza zmiana. O ile przedtem szlak był w całości zalesiony, o tyle w międzyczasie w paru miejscach tych drzew ubyło (czy z powodu silnych wiatrów, czy gospodarki leśnej - nie wiem), a z tych punktów zupełnie niespodziewanie pojawiły się bardzo ciekawe widoki, m.in. w kierunku Gubałówki i Babiej Góry, czy na okolice Gliczarowa Górnego z Gorcami w tle.



Wkrótce po tym "bonusowym" punkcie widokowym dotarłem do skrzyżowania z zielonym szlakiem, którym skręciłem w lewo i po kilkunastu minutach osiągnąłem skraj Polany pod Kopieńcem, gdzie szlak się rozdziela na dwa warianty: dolny przez polanę i górny przez szczyt Wielkiego Kopieńca. Oczywiście wybrałem górny :) Rozpocząłem podejście, po lewej stronie mając rozległy widok na polanę oraz na szczyty Tatr Wysokich, już będące pod śniegiem, w tle.


Podczas podejścia na Wielki Kopieniec natrafiłem na kilka skałek, na które wejść było bardzo łatwo - i warto, bo z nich widoki były jeszcze lepsze niż z samego szlaku. Między innymi widać było Pieniny (choć znajdowały się zbyt daleko, by je uchwycić na zdjęciu) a także rozłożone pod spodem Podhale.


Szczyt Wielkiego Kopieńca był pierwszym punktem na trasie, na którym natrafiłem na większą liczbę turystów, odpoczywających na skałkach i podziwiających widoki. Warto było, ponieważ panorama Tatr Wysokich stamtąd była świetna, choć zarazem przejmująca - proszę spojrzeć, jaki jest stan lasu w dole :(



W panoramach w innych kierunkach na szczęście takich nieprzyjemnych akcentów brakowało, za to piękna było mnóstwo. Zarówno kiedy się spojrzało w kierunku Giewontu (pierwsze zdjęcie), jak i Podhala (drugie) czy odległych Tatr Bielskich (trzecie).




Tego spokoju i ciszy, towarzyszących mi podczas pierwszej połowy wycieczki na Wielki Kopieniec, zdecydowanie brakowało w drugiej. Na szlaku w kierunku Doliny Olczyskiej minąłem naprawdę sporo turystów, co biorąc pod uwagę porę roku i mniejszą popularność tych rejonów nieco mnie zaskoczyło. Większość z nich szła w przeciwnym kierunku do mnie, a więc podchodząc na Wielki Kopieniec. Było wśród nich kilka grup zorganizowanych, w najrozmaitszym wieku, od dzieci po seniorów. Wszystkich jednak łączyło to samo: uśmiechy na twarzach i ewidentna radość z przebywania w górach. Miło było widzieć ludzi cieszących się Tatrami tak jak ja - i tym razem naprawdę mi nie przeszkadzała obecność tylu turystów na szlaku.

Jedno jest pewne: było ich nieporównywalnie więcej niż podczas mojego jedynego poprzedniego przejścia tym szlakiem, niemal równo cztery lata wcześniej (23.11.2014). Ale trzeba wziąć pod uwagę, że tym razem pogoda była znacznie ładniejsza. Ta lepsza pogoda również ujawniła mi pewne widokowe "tajemnice" tego szlaku - ponieważ było tak pochmurno gdy poprzednio nim szedłem, nie zdawałem sobie sprawy że mogą być na nim całkiem ciekawe widoki. Na jakie szczyty? A więc, między innymi na Nosal:


Na Mały Kopieniec:


Na obie te góry:


A pomiędzy nimi jest małe "okienko" na Podhale, z Beskidami w tle:


Za mną natomiast - niedawno zdobyty Wielki Kopieniec:


Przyszła pora na zaliczenie jednego z nielicznych szlaków w polskiej części Tatr, którym przedtem nie miałem okazji wędrować. W Dolinie Olczyskiej skręciłem na krótki, łącznikowy żółty szlak, którym poszedłem na Polanę Olczyską. Jak to zazwyczaj na takich tatrzańskich polanach bywa, zastałem na niej charakterystyczny drewniany pasterski szałas.


Muszę uczciwie przyznać, że widok z polany na Wielki Kopieniec i jego otoczenie przerósł moje oczekiwania.


Pomaszerowałem w górę żółtym szlakiem po bardzo łagodnym podejściu na Nosalową Przełęcz. Wkrótce miałem szałas na Polanie Olczyskiej pod sobą.


Przede mną wystawał spiczasty czubek Nosala:


Gdy dochodziłem do Nosalowej Przełęczy widoki zrobiły się naprawdę zacne. Po prawej stronie miałem oba Kopieńce - Mały i Wielki:


Równocześnie znów moim oczom ukazały się ośnieżone wyższe partie Tatr. Cóż za kontrast pomiędzy ich bielą a zielenią partii reglowych:


Widziałem również grzbiet Skupniowego Upłazu, prowadzący na Kopę Magury:


Tu jeszcze zbliżenie na Wielki Kopieniec - punkt kulminacyjny tej wycieczki. Zdecydowanie warto było dla widoków z niego i na niego wstać o wpół do czwartej rano :)


Wejście na Nosalową Przełęcz było dla mnie troszkę sentymentalne, ponieważ nie było mnie na niej od 14.06.2014, a więc od jednej z moich pierwszych wypraw w Tatrach, kiedy to zaczynałem pałać miłością do nich :) Powiem szczerze, że z tamtej wycieczki nie przypominałem sobie aby odcinek zielonego szlaku z Nosalowej Przełęczy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem na Boczań był jakoś szczególnie widokowy. A tymczasem panorama Nosala z tego odcinka jest naprawdę ładna.


Mój czas w górach kończył się i było mi przykro z tego powodu. Naprawdę nie chciało mi się ich opuszczać... A jakbym tak przedłużył sobie trasę, a następnie przenocował w Zakopanem i wybrał się w Tatry również następnego dnia, w niedzielę? Tylko że ja do wyprawy na cały weekend byłem zupełnie nieprzygotowany, mając z sobą jedynie mały plecaczek. Rozsądek kazał mimo wszystko wracać do Bielska-Białej... I bardzo dobrze że tak zrobiłem, bo wkrótce po tym jak zakończyłem wycieczkę w Kuźnicach, gdy już siedziałem w busie, otrzymałem wiadomość od znajomej z prośbą o pomoc gdy wrócę do Bielska-Białej. Tak się potem złożyło, że reszta tego dnia była lekko stresująca - ale po tym, jak sobie naładowałem akumulatory w Tatrach mogłem z dużo większym spokojem i pozytywnym nastawieniem stawić czoła wyzwaniom życia. I również dlatego było po stokroć warto jechać na tą wycieczkę :) Wycieczkę będącą prawdopodobnie, niestety, ostatnią albo jedną z ostatnich dla mnie w 2018 roku w Tatrach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz