środa, 28 listopada 2018

09.11 Tri Kopce i Lieskova

Trasa: Sól Bór – Przełęcz Graniczne – Vrescovka – Penakovci – Skalite – Tri Kopce – Lieskova – Grunik – Czadca

Jak większości Polaków, na krótko przed Świętem Niepodległości trafiła mi się miła niespodzianka: z okazji szczególnej, setnej rocznicy tego wydarzenia otrzymam dzień wolny w poniedziałek 12 listopada. Ostateczne potwierdzenie tego przez moją szkołę, po zatwierdzeniu ustawy o dodatkowym dniu wolnym przez Senat, otrzymałem w środę 7 listopada. A to nie wszystko: tego samego dnia dowiedziałem się, że moje zajęcia w piątek 9 listopada zostaną odwołane! I ni stąd ni zowąd z dwudniowego weekendu zrobił mi się czterodniowy! Postanowiłem, że wykorzystam go na maksa do chodzenia po górach, bo warunki ku temu wciąż były naprawdę wyśmienite, wręcz perfekcyjne jak na tą porę roku. To znaczy, wykorzystam go prawie na maksa, wyruszając w góry w trzy dni spośród czterech wolnych: w piątek i niedzielę pójdę w Beskidy, w sobotę w Tatry, a w poniedziałek zrobię sobie dzień relaksu, żeby odpocząć po wysiłkach poprzednich trzech dni i wrócić we wtorek do pracy w pełni sił.

Moja pierwsza wycieczka tego niespodziewanego długiego weekendu, w piątek, była naprawdę wyjątkowa. Zostało mi w Beskidach coraz mniej szlaków, na których moja noga jeszcze nie stanęła – a jednak tego dnia udało mi się zaplanować taką trasę, która w zdecydowanej większości wiodła przez okolice całkowicie mi nieznane. Tylko na krótkim odcinku, przez Skalite, pokrywała się z moimi trasami z 26.10.2014 oraz 25.06.2018. Poza tym odkrywałem bardzo mało znane, a zarazem niezwykle piękne, szlaki w Bekidach Kysuckich na Słowacji.

Piątkowy poranek na Podbeskidziu był bardzo mglisty i zimny. W takiej aurze pojechałem z Bielska-Białej do Żywca, a następnie wsiadłem w busa jadącego do Soli, do osady Bór niedaleko granicy z Słowacją. Podczas tej podróży stopniowo wyjeżdżałem w mgieł w stronę słonecznego nieba. W Soli było już całkowicie bezchmurnie i znacznie cieplej. Idealne warunki na jesienną górską wycieczkę!

Fotorelację rozpocznę w bardzo lubiany przeze mnie sposób, a mianowicie zdjęciem kapliczki :)


Początkowy odcinek mojej trasy – i zarazem jedyny na terenie Polski – wiódł niewielką asfaltową drogą z końcowego przystanku busa do Przełęczy Graniczne. Miałem z tej drogi widoki, pięknie ubarwione jesiennym pomarańczem i złotem, na pobliską Skalankę oraz nieco odleglejszy Rachowiec.



Na przełęczy szczególnie wyróżniała się panorama Kikuli, która skutecznie przesłaniała Wielką Raczę.


Oto droga, którą kontynuowałem wędrówkę po słowackiej stronie, a którą jednocześnie prowadzi trasa szlaku żółtego: szersza i znacznie lepszej jakości, niż droga po stronie polskiej, lecz jednakowo pusta...


Sporo było sielankowych pejzaży wzdłuż tej drogi, którą schodziłem do wsi Vrescovka:




Na obrzeżach wsi żółty szlak odbija do góry, ja jednak kontynuowałem wędrówkę asfaltem, na którym stopniowo wzrastał ruch samochodów, aż do Skalitego. Ten odcinek, wiodący doliną, był dużo mniej ciekawy i mało widokowy. Warta zwrócenia uwagi na nim jest jedynie kolejna kapliczka:


Oryginalne klimaty na obrzeżach Skalitego...


W centrum Skalitego natrafiłem na dwa piękne pomniki, upamiętniające poległych za wolność tej ziemi. Jeden z nich – co ciekawe – z napisem nie tylko po słowacku, ale także po rosyjsku.



W Skalitem wszedłem na czerwony szlak i rozpocząłem niezbyt wymagające podejście na górę Tri Kopce (824 m n.p.m.). Od razu po opuszczeniu Skalitego rozpoczęły się idylliczne widoczki...




Widząc pasącą się na polu krowę, chciałem podejść do niej bliżej, aby zrobić zdjęcie panoramy wzgórz za Skalitem z nią na pierwszym planie. Krowa jednak dość oburzyła się, gdy podszedłem o krok za blisko niej, więc szybko cofnąłem się parę kroków do tyłu i wykonałem zdjęcie z odrobinę dalszej odległości ;)


Za szczytem Tri Kopce rozpoczęła się dla mnie prawdziwa wędrówka w nieznane, czerwonym szlakiem do Czadcy. Początkowo widoki miałem w kierunku Trójstyku – z dobrze widocznym przebiegiem nowej drogi ekspresowej trawersującej łagodne zbocza słowackich Beskidów:



Trochę było też motywów religijnych...


Na górze Lieskova (850 m n.p.m.), najwyższym punkcie mojej trasy, pojawił się widok na Wielką Raczę:


Czerwony szlak z Lieskovej przez Grunik do Czadcy to dla mnie bezapelacynie jedno z największych tegorocznych odkryć w Beskidach. Prowadząc po grzbiecie górskim, na przemian w górę i w dół, był dość długi i wymagający kondycyjnie, ale fantastyczny pod względem widoków. Zwłaszcza w taki piękny jesienny dzień. Nie będę więcej komentować,  niech zdjęcia dadzą świadectwo, jaki to jest ciekawy i warty odwiedzenia szlak.















Odcinek po grzbiecie górskim o nazwie Javorske był wędrówką przez step, wśród falujących na wietrze pożółkłych traw, z widokami na rozmaite szczyty słowackich Beskidów...





A całe to piękno miałem prawie w wyłączności dla siebie. Na całej długości czerwonego szlaku minęła mnie zaledwie jedna osoba. Po prostu jak w bajce!



Wreszcie, gdy słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, rozpocząłem ostatnie tego dnia zejście, a przede mną w dole ukazały się zabudowania Czadcy, otoczone malowniczymi wzgórzami.



Takiego słitaśnego kotka spotkałem na obrzeżach Czadcy :)


Sam koniec mojej trasy był niezbyt przyjemny i stanowił olbrzymi kontrast z dziewiczą naturą, przez którą wędrowałem przez prawie cały dzień. Część Czadcy, do której sprowadza czerwony szlak, był jednym ogromnym placem budowy, w którym powietrze śmierdziało spalinami i huczało od pracującego ciężkiego sprzętu oraz przejeżdżających samochodów.



Od takiej „cywilizacji” chciałem tylko uciekać. O ileż lepiej było w górach, z dala od tego wszystkiego... Ale nie wszystko, co cywilizowane, jest złe. Po drodze natrafiłem na ogromny hipermarket Tesco i nie mogłem oprzeć się pokusie, aby zrobić tam duże zakupy ;) Ostatni kilometr mojej trasy, do dworca w Czadcy, przeszedłem obładowany siatkami z zakupami. Bardzo niecharakterystyczne zakończenie górskiej wędrówki ;) Dźwigając toboły doczłapałem się do czadeckiego dworca, który – jak wiele stacji kolejowych na Słowacji – swoim wyglądem zdecydowanie nawiązywał do okresu głębokiej komuny.


Trasę powrotu miałem podobną do tej po wyprawie na Wielką Raczę poprzedniej niedzieli, a więc: pociągiem (tym razem nie Pendolino a składem z starymi, tradycyjnymi wagonami przedziałowymi) do Czeskiego Cieszyna, a następnie autobusem do Bielska-Białej. Wyjechałem z miasta o świcie a wróciłem po zachodzie słońca... Taka wycieczka na cały dzień, ale jakże warta poświęconego na nią czasu. Uwielbiam to, że dla mnie Beskidy wciąż mają w sobie jeszcze wiele do odkrycia, a ta wyprawa dostarczyła mi szczególnie dużo przyjemności z poznawania nowych szlaków. Życzę Wam, szanowni Czytelnicy, aby i Wam było dane zaznać tej radości :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz