środa, 28 listopada 2018

06.11 Szyndzielnia, Klimczok i Magura

Trasa: Szyndzielnia – Klimczok – Siodło Pod Klimczokiem – Magura – Podmagórskie – Szczyrk Remiza

Trasa z Szyndzielni do Szczyrku przez Klimczok to taki „klasyk”, który robiłem wielokrotnie. Ale skoro w poniedziałek taka trasa na Kozią Górę, którą niby znałem aż nazbyt dobrze, potrafiła mnie mimo wszystko zaskoczyć pozytywnie rewelacyjną widocznością, to pomyślałem sobie: czemu by nie pozwolić Klimczokowi i jego okolicom zaskoczyć mnie następnego dnia? Jak się okazało, wycieczka w te rejony nie do końca mnie zaskoczyła: widoczność ani trochę nie dorównywała poniedziałkowej i o dalekich widokach na Tatry itp. mogłem tylko pomarzyć. Ale i tak było w to wtorkowe przedpołudnie wspaniale w górach, a warunki były wręcz wymarzone na listopad, z wciąż bardzo wysokimi temperaturami.

Rozpocząłem od wjazdu pierwszą tego dnia kolejką, o 9:00, na Szyndzielnię. Totalne pustki na tym szczycie to niezmierna rzadkość – a jednak tym razem tak było, że poza mną nie było na Szyndzielni żywej duszy. Mimo że był to dzień powszedni, to jednak dziwne, że przy tak rewelacyjnej pogodzie nie było tam nikogo innego.


Przemaszerowałem na Klimczok, a potem zszedłem do schroniska. Tych widoków chyba nie muszę nikomu przedstawiać ;) Pojawiają się na moim blogu chyba po raz setny, a jednak wciąż mi się nie znudziły.



Wcale nie miałem zamiaru od razu schodzić do Szczyrku. Pomyślałem sobie, że okazja jest świetna, aby najpierw zrobić sobie pętelkę przez bardzo widokowy grzbiet Magury. Wyglądała ona w ten sposób, że najpierw przeszedłem przez nią czerwonym szlakiem, a potem skręciłem w lewo na ścieżkę pozaszlakową i zszedłem do niebieskiego szlaku. Magura tego przedpołudnia była niemal całkowicie pusta, podobnie jak Szyndzielnia i Klimczok – dopiero po przejściu przez jej szczyt napotkałem niewielką grupę idącą w przeciwnym kierunku. Było na Magurze wszystko, co w niej lubię najbardziej, a więc przede wszystkim panorama Bielska-Białej oraz dalekie widoki na Beskid Mały i Jezioro Żywieckie.



Opuściłem czerwony szlak po wschodniej stronie Magury, w miejscu gdzie na prawo odbija ścieżka trawersująca ją od południa (ta sama, którą wchodziłem z Szczyrku podczas wycieczki 23 maja), a na lewo odbija trasa narciarska do schroniska pod Klimczokiem. Poszedłem kawałek trasą narciarską, z której widok na moje miasto i na pasmo Magurki Wilkowickiej był nawet jeszcze lepszy, niż z grzbietu Magury.


Potem skręciłem w prawo na inną ścieżkę i zszedłem kawałek południowym stokiem Magury, a następnie w lewo, na ścieżkę trawersującą Magurę od południa i łączącą się nieco poniżej schroniska z niebieskim szlakiem z Bystrej. Skoro na szlakach turystów było jak na lekarstwo, to oczywiście na ścieżce pozaszlakowej tym bardziej ich nie było. Ale gdy dotarłem do niebieskiego szlaku, akurat od strony Bystrej zbliżało się starsze małżeństwo. Ewidentnie bardzo zaskoczył ich widok mnie wynurzającego się z zarośli poza szlakiem, bo aż wytrzeszczyli oczy ;) Ale potem zagadnęli do mnie bardzo przyjaźnie i rozpoczęliśmy miłą rozmowę, wspólnie podchodząc niebieskim szlakiem do schroniska pod Klimczokiem. Starsi państwo byli wieloletnimi mieszkańcami Podbeskidzia i znali tutejsze góry jak własną kieszeń, chodząc po nich regularnie. Zazdrościłem im tak długiego stażu jako „górołazowie” – ja w porównaniu z nimi dopiero początkuję... Podobnie jak ja byli zaskoczeni, że w tak piękny dzień są takie pustki na szlakach. Od dwóch godzin podchodzili z Bystrej i byłem pierwszą osobą, którą spotkali na szlaku... Przy sympatycznej pogawędce kontynuowaliśmy podejście, a po prawej stronie mieliśmy dobry widok na Szyndzielnię.


Gdy doszliśmy do schroniska, ja zatrzymałem się tylko na kilka minut aby zjeść kawałek tamtejszego ciasta śliwkowego (wspominałem już, że jest naprawdę boskie? ;) ), a oni postanowili zrobić sobie tam nieco dłuższy postój. Pożegnałem się z miłym państwem i rozpocząłem zejście do Szczyrku, tą samą trasą co zawsze: najpierw zielonym szlakiem, a potem niebieskim. To na odcinku po zielonym szlaku, niezwykle widokowym, szczególnie dało się zauważyć, że przejrzystość powietrza jest o niebo gorsza niż poprzedniego dnia. Przecież nieraz oglądałem z tego szlaku Tatry, i to dość wyraźnie – a tym razem ledwo co Babią Górę i Pilsko było widać:


Na niebieskim szlaku, przez wyżej położone osiedla Szczyrku, wciąż można było dostrzec sporo jesiennych kolorów. To jak diametralnie różne potrafią być warunki o tej porze roku, pokazuje moja relacja z przejścia tym samym szlakiem dnia 15.11.2017, a więc niemal równo rok wcześniej. Wtedy panował mróz i na około było biało – a tym razem ciepło, wręcz gorąco, i wciąż kolorowo:




I to jest coś, co właśnie w górach uwielbiam – że ta sama data w kalendarzu potrafi przynieść całkowicie odmienne warunki z roku na rok. Często do ostatniej niemal chwili człowiek nie wie do końca, czego się spodziewać w górach. To jest taka trochę loteria, w której jakiekolwiek warunki otrzymasz, większość z nich są pięknym wynagrodzeniem za trud włożony w zdobywanie tych gór. Bo zarówno zimowe warunki w listopadzie ubiegłego roku, jak babie lato w tegorocznym listopadzie, wyglądały wspaniale. I między innymi przez tą zmienność gór tak lubię w nie wracać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz