środa, 28 listopada 2018

10.11 Giewont

Trasa: Bystre – Kuźnice – Polana Kalatówki – Dolina Kondratowa – Przełęcz Pod Kondracką Kopą – Kondracka Kopa – Kondracka Przełęcz – Wyżnia Kondracka Przełęcz – Giewont – Wyżnia Kondracka Przełęcz – Kondracka Przełęcz – Kondratowa Hala – Kuźnice – Bystre

Do dziś wspominam wycieczkę z Święta Niepodległości 2014 roku na Szpiglasową Przełęcz jako jedną z moich najbardziej udanych tatrzańskich wypraw. Wtedy uważałem, że brak śniegu w Tatrach w listopadzie to skrajna anomalia i że możliwość urządzenia sobie wędrówki na taką wysokość o tej porze roku może przez wiele lat się nie powtórzyć. A jednak w tym roku nieustannie wiejące ciepłe wiatry z południa pod koniec października oraz na początku listopada zrobiły swoje. Długi weekend z okazji Święta Niepodległości zapowiadał się wprost wyśmienicie do wędrówki po Tatrach. Słowackie szlaki niestety już zamknięte, a szkoda bo jest jeszcze kilka szlaków w Tatrach Słowackich które bardzo chciałbym poznać... Z kolei w polskich Tatrach prawie wszystkie szczyty (oprócz tych najbardziej niebezpiecznych, których raczej nigdy nie odwiedzę, typu Kościelec, Świnica czy Orla Perć) już zdobyłem. Za wyjątkiem jednego, ale za to jakiego – może nawet najważniejszego, albo przynajmniej drugiego w hierarchii po Rysach: Giewontu! Tak jest, jeszcze nigdy nie byłem na Giewoncie! Co za wstyd! Ale może i dobrze się złożyło, że do tej pory jakoś nigdy na niego nie zawędrowałem. Bo czy można wyobrazić sobie lepszego terminu na pierwsze zdobycie tej „narodowej” góry, niż przeddzień setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości?

Już przed szóstą rano ja i dwójka towarzyszy – Janusz z Podbeskidzia i Bronwyn z dzikich wybrzeży zachodniej Irlandii – pomykaliśmy samochodem po prawie pustych drogach do Zakopanego. Pojechaliśmy skrótem przez Korbielów i Słowację, dzięki czemu dojechaliśmy do Zakopanego bardzo szybko, w zaledwie dwie godziny. Zaparkowaliśmy w ostatnim możliwym punkcie przed Kuźnicami, czyli na ulicy Karłowicza, i żwawym krokiem udaliśmy się do Kuźnic na start niebieskiego szlaku. Cały czas idąc w dość energicznym tempie doszliśmy na Kalatówki. Aż wierzyć się chciało, że niecałe trzy tygodnie wcześniej chodziłem tam po śniegu... Teraz wróciło tam lato!


W godzinę od opuszczenia Kuźnic dotarliśmy do wyjątkowo lubianego przeze mnie schroniska na Kondratowej Hali. Reakcja mojej irlandzkiej towarzyszki (która nie mając odpowiedniego obuwia i nie czując się na siłach wchodzić na Giewont, zamierzała tylko pójść z nami do schroniska i zaczekać tam na nas) wyglądała mniej więcej tak: „Co? To już tu?” Absolutnie nie mając zaspokojonego apetytu na górską wędrówkę, postanowiła jeszcze pójść z nami na Kondracką Kopę, a tam poczuła taką dawkę energii że dzielna dziewczyna ostatecznie weszła z nami na sam Giewont :)


A oto i on – nasz cel, widziany z zielonego szlaku na Przełęcz pod Kopą Kondracką.



Od czterech lat nie szedłem tym szlakiem i zdążyłem przez ten czas zapomnieć, jak daleko w głąb Podhala można z niego popatrzeć. Między innymi Pieniny i Gorce były doskonale widoczne.


Zielony szlak jest piękny, ale jest to zarazem szlak z gatunku tych perfidnych, które wyglądają jakby miały szybko cię doprowadzić do celu i wydaje się że jest on tuż tuż, a potem sama końcówka podejścia niesamowicie się dłuży. Trochę nas ta ostatnia część podejścia na przełęcz zmęczyła i Janusz zaczął zadawać pytania natury retorycznej, czemu te Tatry muszą być tak wysokie? :D Ale gdy wreszcie stanęliśmy na przełęczy, natychmiastowo wróciła nam energia i chęć do życia. Jak może być inaczej, kiedy zupełnie nagle staje się przed rozległą, tajemniczą panoramą w głąb innego kraju – Słowacji?


I jak może być inaczej, kiedy staje się w obliczu majestatu Czerwonych Wierchów oraz Tatr Wysokich?



Panorama Tatr Wysokich była jeszcze lepsza z Kopy Kondrackiej. Ten odcinek graniowy z przełęczy na szczyt „zaliczyłem” tego dnia po raz pierwszy – a więc kolejny odcinek tatrzańskiego szlaku dodany do kolekcji!


Zadowolona uczestniczka wycieczki – pierwszy dwutysięcznik w życiu zaliczony!


Z żółtym szlakiem z Kondrackiej Kopy na Kondracką Przełęcz wiążę szczególne wspomnienia. Wszak to na tym odcinku miałem okazję 12 października 2014 roku oglądać jedno z najbardziej spektakularnych zjawisk „morza chmur” w moim życiu. Było to niezapomniane przeżycie, ale zarazem z tego powodu nie było mi dane do końca doświadczyć, jak wyglądają widoki z tego szlaku przy mniej pochmurnej pogodzie. Tym razem miałem taką możliwość. I trzeba przyznać, że te widoki są świetne.



Najlepsze widoki są na sam Giewont. Czułem coraz bardziej wzrastające podekscytowanie, że już wkrótce stanę na tej legendarnej górze!



Przeszliśmy przez dwie przełęcze – Kondracką i Wyżnią Kondracką – i rozpoczęliśmy ostatnie podejście na szczyt. Jak widać na zdjęciu, trochę ludzi szło w jego kierunku, ale generalnie nieporównywalnie mniej niż w trakcie sezonu turystycznego i o słynnych „kolejkach na Giewont” nie mogło być mowy. Kolejny powód, dla którego trzeba obowiązkowo łapać okazję, by pójść w wyższe partie Tatr w listopadzie, kiedy jest tak spokojnie – jeśli tylko warunki na to pozwolą!


Na ostatnim odcinku przed szczytem musiałem bardziej skupić się na pokonywaniu drobnych trudności technicznych, niż na robieniu zdjęć. Łańcuchy oceniłbym jako same w sobie wręcz banalnie proste do pokonania, ale natrafiliśmy na inny problem: skały przy nich są strasznie wyślizgane przez rzesze turystów pokonujących ten szlak, i przez to naprawdę nietrudno o nieszczęście. Musieliśmy bardzo uważać, aby się nie poślizgnąć. Ale to był jedyny problem. Ekspozycja była niewielka i nawet dla mnie, mającego spory lęk wysokości, nie było potrzeby się nią przejmować. Mogłem nawet pozwolić sobie na oglądanie się za siebie i podziwianie widoków, które z każdym kolejnym metrem wysokości stają się coraz bardziej spektakularne.



Na dalszym planie po prawej widać nawet odległe Tatry Bielskie! A to białe na lewo od nich to nie śnieg, tylko „morze mgieł” przelewające się nad Magurą Spiską.


I stało się! Zdobyliśmy Giewont! Uczucie nie do opisania. Ujrzeliśmy jego słynną, przepaścistą północną ścianę i rozciągnięte pod nią Zakopane:


Nieco bardziej na zachód mieliśmy panoramę w kierunku Orawy i Babiej Góry:


No i nie można zapomnieć o widokach w głąb Tatr – po prostu boskie.



Ciężko było zrobić zdjęcie bez ludzi wchodzących w kadr – ale ogólnie nie mogę narzekać, bo wielkich tłumów nie było.



Z okazji Święta Niepodległości niektórzy turyści zdobywający tego dnia Giewont mieli znakomity pomysł – zabrać z sobą polską flagę. Chyba na tej górze jak na żadnej innej wzniesienie w tym terminie biało-czerwonej flagi było szczególnie na miejscu.



Flagi z sobą niestety nie mieliśmy, ale za to miałem na sobie koszulkę w narodowych barwach, w której zrobiłem sobie kilka pamiątkowych zdjęć pod legendarnym krzyżem :)



Jeszcze raz panorama w stronę Tatr Wysokich oraz Bielskich. Jakoś szczególnie urzekł mnie widok w tym kierunku :)



Po prostu poezja!


Bardzo długo, bo prawie godzinę, odpoczywaliśmy na Giewoncie i delektowaliśmy się widokami. W końcu trzeba było jednak zbierać się do zejścia, bo światło dzienne nieubłaganie przemijało. Znowu bardzo uważając na wyślizganych kamieniach, zeszliśmy z szczytu jednokierunkowym szlakiem zejściowym, który nieco poniżej niego łączy się z trasą wejściową. W miarę schodzenia robiłem kolejna zdjęcia słynnego krzyża, tym razem z dołu.




Po naszej zachodniej stronie podczas zejścia mieliśmy kolejne piękne widoki na interesujące formacje skalne, a w tle na Tatry Zachodnie.



Czas schodzić do Doliny Kondratowej. Tatry żegnają...


W schronisku zatrzymaliśmy się na krótko, na ciasto i na grzańca, po czym w szybko słabnącym świetle dziennym zeszliśmy najszybszą trasą do Kuźnic, omijając Kalatówki po wschodnim skraju polany. A z Kuźnic prosto w dół do parkingu. O 16:15, a więc dosłownie tuż przed zachodem słońca, byliśmy z powrotem w aucie. Ależ to był bogaty w wrażenia dzień!

Podróż powrotna niestety nie minęła tak sprawnie, jak poranny dojazd do Zakopanego. Najpierw popełniliśmy karygodny błąd, decydując się na ominięcie korku na „zakopiance” na odcinku Zakopane-Poronin jadąc równoległą ulicą po drugiej stronie torów (ul. Za Torem). Myśleliśmy, że w ten sposób dojedziemy do Poronina dużo szybciej, ale gdy już byliśmy niemalże w samym Poroninie okazało się, że... most przez rzekę jest zamknięty i droga się kończy :( No i musieliśmy wracać do Zakopanego i zaczynać od nowa... Klucząc po bocznych drogach ominęliśmy najbardziej zakorkowane odcinki „zakopianki” i ostatecznie wylądowaliśmy na szosie z Rabki do Suchej Beskidzkiej, a stamtąd wróciliśmy do Bielska-Białej dobrze nam znaną trasą przez Żywiec. Mnie i mojej koleżance z Irlandii trochę się zdrzemnęło w aucie ;) Ale nasz niestrudzony kierowca czuwał nad kierownicą i pomimo dużego wysiłku, włożonego przez nas w tą górską trasę, nie dał się zmęczeniu i dowiózł nas bezpiecznie do Bielska-Białej.

Po tej wycieczce mogę stwierdzić, że jestem całkowicie, w 100% zadowolony z sezonu 2018 w Tatrach. Giewont był głównym elementem „układanki”, brakującym mi po stronie polskiej, a teraz mogę oficjalnie ogłosić że go zdobyłem, i to jeszcze w jakim szczególnym terminie, w wigilię stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości! Do tego mogę dodać zaliczenie Rysów miesiąc wcześniej oraz całej masy niesamowicie pięknych szlaków po słowackie stronie Tatr, z Barańcem i Gładką Przełęczą na czele. To był megaudany tatrzański sezon – a w sumie nie „był” tylko „jest”, bo przecież jeszcze się nie skończył i kto wie, co mi grudzień w Tatrach przyniesie?

1 komentarz:

  1. polecam przewodnik https://przewodnik-po-gorach.pl/ nie tylko w okolicach Zakopanego :)

    OdpowiedzUsuń