sobota, 31 marca 2018

24.03 Mioduszyna

Trasa: Sucha Beskidzka - Garce - Dział Makowski - Mioduszyna - Księży Zarębek - Budzów
Mapa trasy

Ostatni weekend przez Świętami Wielkanocnymi szykował się wspaniale pod względem pogodowym. Słońce, słońce i jeszcze raz słońce... W dolnych partiach Beskidów wiosna ruszała na całego. A tymczasem w Tatrach wciąż panowała pełnia zimy. Miałem trochę niespełnionych ambicji wobec Tatr: marzyło mi się wejście w ich nieco wyższe partie w zimowych warunkach i przy ładnej pogodzie. Dotychczas natrafienie na termin weekendowy z słońcem graniczyło z cudem, a teraz, dosłownie pod sam koniec sezonu zimowego w Tatrach, nadarzała się taka sposobność. W sobotę rano impulsywnie podjąłem decyzję: nazajutrz uderzam w Tatry! Postanowiłem przenocować z soboty na niedzielę na Krakowie i stamtąd z samego rana jechać autobusem do Zakopanego, a na sobotę w ramach rozgrzewki zaplanowałem sobie dość "lajtową" trasę w Beskidzie Makowskim, która była dla mnie całkiem po drodze jadąc z Bielska-Białej do Krakowa.

Wystartowałem dość późno, po przygotowaniu wszystkich niezbędnych rzeczy do zimowego wyjścia w Tatry. O 12:45 wysiadłem z busa z Bielska-Białej w centrum Suchej Beskidzkiej i ruszyłem w drogę. Poszedłem chodnikiem wzdłuż Stryszawki, mijając nową stację kolejową Sucha Beskidzka Zamek i przechodząc najpierw pod linią kolejową Kraków-Zakopane, a potem pod drogą krajową nr 28. Filary obu tych wiaduktów były gęsto posmarowane graffiti, jednak spośród całego tego nieładu moją uwagę zwróciło dzieło jednego "artysty", który skopiował tam w całości jeden z wierszy Czesława Miłosza.


Potem takim oto ładnym mostem przekroczyłem rzekę Skawę...


...z widokami na Ostrą Górę na przedgórzach Pasma Jałowieckiego:


Po przejściu przez rzekę znalazłem się w osadzie Garce i, przekraczając asfaltową drogę, poszedłem ścieżką na wprost, rozpoczynając podejście zachodnimi stokami Mioduszyny. Dziwiłem się nieco, czemu nie widać żadnych niebieskich oznakowań, ponieważ według mojej mapy tą trasą powinien podążać niebieski szlak. Jednak po znakach ani śladu. A co gorsza, po wejściu do lasu ścieżka gdzieś się zagubiła w zaroślach. Musiałem trochę "pochaszczować" by trafić na kolejną, bardzo niewyraźną i zarośniętą ścieżkę. I dopiero na niej zauważyłem kilka niebieskich znaków, z tym że były one strasznie niewyraźne, jakby je zamazano. Wyglądało to tak, jakby przebiegał kiedyś tędy szlak, ale został zlikwidowany...

Coś mnie tknęło, aby wyjąć z plecaka inną mapę (Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, wydaną w roku 2016) i porównać ją z tą, którą dotychczas używałem (mapa Beskidu Małego i Makowskiego, wydana w roku 2014). No i sytuacja prędko się wyjaśniła: szlak musiał w międzyczasie zostać przeniesiony na inną trasę, przez osadę Wajdówka zamiast przez Garce, gdyż nowsza mapa pokazywała taką właśnie wersję. I jak na ironię, to była ta sama trasa, którą poszedłem podczas mojej jedynej poprzedniej wizyty na Mioduszynie (28 listopada 2014), z tym że wtedy niebieski szlak prowadził przez Garce, a ja źle poszedłem, zboczyłem z niego i zszedłem z Mioduszyny do Wajdówki... Czyli zarówno tamtym razem, jak i teraz, poszedłem dokładnie odwrotnie, niż powinienem był :P No trudno. Mimo że byłem poza szlakiem, dojście do osady Dział Makowski nie sprawiło mi wielu problemów. Tam rzeczywiście leśną drogą z Wajdówki docierał niebieski szlak, dołączyłem do niego i odtąd już do końca szedłem znakowanymi trasami.

W Dziale Makowskim i okolicach moją uwagę zwracały zarówno śliczne kapliczki... (ten piesek przy drugiej nieźle się na mnie nawydzierał :P )




...jak i rozległe widoki na pasmo Policy...


...jak i figura Shreka (bez rąk...) przy jednym z gospodarstw :D


Powyżej Działu Makowskiego roztaczały się widoki na wschód, m.in. na górę o nazwie Polana, czyli w kierunku w którym miałem iść:


Wszedłem w las i po mniej więcej 20 minutach byłem na szczycie Mioduszyny, która sama w sobie niestety nie posiada żadnych walorów widokowych. Według obu map (i tej aktualnej, i tej nieaktualnej) góra mierzy wysokość 632 m n.p.m., a tu na tabliczce 663... Coś tu się nie zgadza...


Z Mioduszyny zszedłem na obrzeża Polany Makowskiej i kontynuowałem odcinkiem niebieskiego szlaku, którym szedłem po raz pierwszy. Nie był on specjalnie ciekawy, gdyż prowadził w całości lasem, a do tego akurat ten odcinek trasy był wciąż przykryty całkiem sporą warstwą śniegu, pod którym leżał bardzo delikatny lód, który kruszył się i pękał pod moimi stopami. Absolutnie nie chciałem skończyć z stopą zanurzoną w lodowatej wodzie pod spodem, więc musiałem albo trzymać się środka leśnej drogi, albo iść po śniegu z jej boku. Trochę mi to utrudniało marsz, ale w końcu wygramoliłem się z lasu nieopodal osady Księży Zarębek. Tu trasa znów zrobiła się nieco bardziej widokowa.



Ta część Beskidu Makowskiego, choć piękna, była również świadkiem sporego cierpienia, o czym dają świadectwo pamiątkowe tablice: jedna przy skrzyżowaniu niebieskiego szlaku z czarnym, a druga przy skrzyżowaniu czarnego z zielonym.



Nie brakuje w tej okolicy kapliczek.



Po przejściu krótkiego odcinka czarnym szlakiem skręciłem na zielony, którym zszedłem do Budzowa. Tą trasą szedłem po raz drugi, lecz w zupełnie odmiennych warunkach od poprzedniego razu, 12 sierpnia ubiegłego roku, gdy po okolicach kręciła się jedna burza za drugą. Tym razem mogłem bez ograniczeń podziwiać widoki i schodzić do Budzowa bez stresu, o którego wówczas przyprawiały mnie częste grzmoty.



W Budzowie zameldowałem się o 16 i nie musiałem czekać długo na busa do Krakowa. Zadowolony z sympatycznego wiosennego spaceru po Beskidzie Makowskim, z pewnym podnieceniem wyczekiwałem następnego dnia i wyprawy, która zapowiadała się znacznie bardziej spektakularnie pod względem widoków i jako dużo większe wyzwanie od strony fizycznej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz