piątek, 30 marca 2018

19.03 Dolina Małej Łąki

Trasa: Kościelisko – Gronik – Dolina Małej Łąki – Dolina Za Bramką – Krzeptówki

W poniedziałek o poranku, zanim w ślad za resztą ekipy wróciłem z Zakopanego do pracy w Bielsku-Białej, po raz drugi w ciągu trzech dni odwiedziłem okolice Doliny Małej Łąki. Chciałem chociaż symbolicznie przejść się po Tatrach przed powrotem do codziennej rzeczywistości. Warto było – górskie szlaki o tak wczesnej porze były opustoszałe i miały niepowtarzalny klimat, a pod koniec trasy jedyny raz w ciągu tych trzech dni miałem okazję chociaż przez chwilkę ujrzeć panoramę na wyższe partie Tatr.

Właśnie świtało, gdy wsiadłem w pierwszy tego dnia autobus miejski linii 11 do pętli na pograniczu Kościeliska i Krzeptówek. Nie było czym o tak wczesnej porze dojechać do Doliny Małej Łąki, natomiast z przystanku krańcowego autobusu miejskiego czekało mnie zaledwie kilkanaście minut spaceru do wylotu doliny. Wysiadłem z autobusu o 5:35 i ruszyłem ulicą Mała Łąka, oglądając widok na przykryte chmurami pasmo Gubałówki. O 5:50 już przekraczałem ulicę Strzelców Podhalański i wchodziłem na szlak wiodący w głąb Doliny Małej Łąki. Choć niebo wciąż przysłaniały chmury, prognozy na ten poranek były optymistyczne i miałem cichą nadzieję, że uda mi się powtórzyć trasę z soboty – tzn. „trójkąt” z Doliny Małej Łąki na Przysłop Miętusi i Wielką Polanę, po czym powrót przez Dolinę Małej Łąki – lecz tym razem z lepszymi widokami.

Niestety, plan był nierealistyczny. W nocy dosypało śniegu i szlak był nieprzetarty, co spowolniło nieco mój marsz. Gdy dotarłem do rozwidlenia żółtego i niebieskiego szlaku zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę zdążyć na autobus do Bielska-Białej muszę zrezygnować z „trójkątu”. I tak nie warto było go robić przy tak kiepskiej pogodzie. Wróciłem więc Doliną Małej Łąki, pozostawiając zadanie przetarcia szlaków na Przysłop Miętusi i w kierunku Kondrackiej Przełęczy innym turystom (o ile w taki dzień powszedni poza sezonem ktokolwiek jeszcze udał się w te strony). Na pocieszenie zrobiłem sobie trochę zdjęć w Dolinie Małej Łąki, która pod jeszcze grubszą warstwą śniegu prezentowała się jeszcze piękniej niż w sobotę.





Potem udałem się na Drogę pod Reglami, którą dzięki świeżemu śniegu szło się o niebo lepiej niż dwa dni wcześniej: zamiast lodowiska miałem pod nogami miękki, puszysty śnieg po którym się szło bardzo przyjemnie. Coś jednak było w tych prognozach wieszczących poprawę pogody, ponieważ podstawy chmur znajdowały się jednak wyraźnie wyżej niż w sobotę. Tamtego dnia Gubałówki nie było widać z Drogi pod Reglami wcale, tym razem natomiast chociaż częściowo odsłoniła swoje piękno.



Przy wylocie Doliny za Bramką opuściłem szlak i ścieżką przez pole udałem się w stronę zabudowań Krzeptówek. W trakcie pokonywania tego odcinka stało się: cud! Słońce się pokazało! Tylko niewielki przebłysk, lecz po całym weekendzie pod chmurami był on na wagę złota.


Wchodząc do Krzeptówek minąłem bardzo ciekawy obiekt: Chałupę Sabały. Jest to jeden z najstarszych budynków na Podhalu i stanowi unikalny egzemplarz regionalnej architektury. Według napisu na furtce od 10:00 do 17:00 istnieje możliwość zwiedzania budynku (oprowadza mieszkająca tam rodzina), lecz wtedy była 7:15 więc o zwiedzaniu nie było mowy. Chyba domownicy by się nieźle wkurzyli jakbym zaczął dobijać się do nich o takiej porze :P


Choć Chałupa Sabały jest najstarsza w okolicy, nie brakuje wokół niej innych ładnych domów (w ogóle przepadam za podhalańską architekturą), a przy jednym z nich stoi także ciekawa kapliczka.


Wreszcie, gdy już doszedłem do szosy i kierowałem się na przystanek autobusowy, dosłownie na ostatnie kilka minut mojej wędrówki Tatry odsłoniły przede mną swoje najpiękniejsze oblicze. Przejaśniło się na tyle, że spod chmur wyłonił się potężny Giewont. Tak jak gdyby „śpiący rycerz” chciał mnie wynagrodzić za wysiłek włożony w zorganizowanie tego pobytu dla grupy w Tatrach i zachęcić, aby odwiedzić go ponownie. Mnie do takich rzeczy wcale nie trzeba zachęcać – zameldowałem się ponownie pod Giewontem niecały tydzień później ;) Ale rzeczywiście miło było wyjeżdżać z Zakopanego zobaczywszy choć na chwilę te „prawdziwe” Tatry.




I tym bardzo sympatycznym akcentem zakończyła się moja kolejna przygoda w Tatrach. Za wyjątkiem tego wspomnianego braku słońca była pod każdym względem niesamowicie udana. W kolejną niedzielę i poniedziałek, gdy powróciłem w Tatry, do tych wszystkich pozytywnych aspektów doszła także dużo lepsza pogoda... Ale to jest materiał na osobne wpisy na tym blogu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz