środa, 12 października 2022

08.10 Dolina Chochołowska i Skoruszyna

Trasa: Siwa Polana - Dolina Chochołowska - Polana Chochołowska - Przełęcz Bobrowiecka - Dolina Bobrowiecka - Orawice - Skoruszyna - Javorinky - Zabiedovo

Ostatnio spędziłem fantastyczną sobotę i niedzielę w Tatrach, wykorzystując w pełni idealna warunki pogodowe w oba te dni. W sobotę przeszedłem z Doliny Chochołowskiej do miejscowości Zabiedovo na Słowacji przez Dolinę Bobrowiecką i Skoruszynę, a w niedzielę wróciłem z Zabiedova do Doliny Chochołowskiej trasą przez Grzesia. Noc z soboty na niedzielę spędziłem w Trzcianej na Słowacji, a w sobotni wieczór odwiedziłem jeszcze pobliski Zamek Orawski. Zapraszam do obejrzenia moich relacji: z soboty w tym wpisie, a z niedzieli w kolejnym.

Dolina Chochołowska przywitała mnie przenikliwym zimnem, ale wiedziałem że to tylko kwestia czasu aż się ociepli. Jak tylko wystartowałem z Siwej Polany to od razu poczułem tą niepowtarzalną atmosferę Tatr, której ostatnio mi brakowało - pomijając Rysy od strony słowackiej (opisane w relacjach z 25-26 lipca), coraz rzadziej w ostatnich kilku latach wybierałem się na porządne tatrzańskie wyprawy...



Po wędrówce zacienioną Doliną Chochołowską, jak tylko wyszedłem na skąpaną słońcem Polanę Chochołowską to nareszcie poczułem to ciepło charakterystyczne dla babiego lata. Wiedziałem, że będzie mi towarzyszyć przez resztę wędrówki :) Polana Chochołowska nie przestaje mnie zachwycać za każdym razem gdy ją odwiedzam. Ma w sobie coś wyjątkowego: ta bujna zieleń, te klimatyczne szałasy pasterskie, te panoramy na okoliczne góry... tym razem dodatkowo urozmaicone obecnością śniegu na Wołowcu.


Może widzicie te maleńkie punkciki na trawie na poniższym zdjęciu - to para młoda (panna młoda w sukni ślubnej, pan młody w stroju góralskim), którzy akurat robili tam sesję ślubną. Porę i miejsce na tą sesję wybrali naprawdę idealną!


Po zjedzeniu pysznej jajecznicy w schronisku na Polanie Chochołowskiej, wspiąłem się dobrze mi znaną trasą na Przełęcz Bobrowiecką.


Teraz zamierzałem zejść na stronę słowacką niebieskim szlakiem przez Dolinę Bobrowiecką. Było to już moje piąte przejście tym szlakiem. Przy poprzednich przejściach (w latach 2017-2018) ta trasa podobała mi się, ale bez jakiegoś szału: ot taka zalesiona, bardzo spokojna dolinka. Ale tym razem zauroczyła mnie jak nigdy przedtem i czułem, jakbym odkrywał ją na nowo. Na pewno wpływ na to miały jesienne kolory, dzięki którym otaczający mnie las naprawdę ożył.







Przez dolną część doliny szedłem drogą asfaltową, z której roztaczały się świetne widoki, chociażby na Osobitą czy na oczekujące na mnie pasmo Skoruszyńskich Wierchów.



Doszedłem do Orawic, miejscowości położonej u podnóży pasma Magury Witowskiej:


Marzy mi się odwiedzenie tamtejszych termów, ale jeszcze nie tym razem - miałem przed sobą wciąż sporo kilometrów do przejścia. Zrobiłem sobie tylko krótki postój w barze, który miał bardzo sympatyczną otoczkę - dla klientów nawet oczekiwały hamaki.


Ale te "twarze" wyryte w znajdujących się nieopodal pniakach były już trochę mniej sympatyczne ;) bardziej mi przypominały klimaty zbliżającego się Halloween.


Moim następnym celem była Skoruszyna (1314 m n.p.m.). Byłem już na niej raz - w relacji z 27.10.2018 opisałem moje wejście na nią od strony zachodniej oraz zejście do Orawic. Wtedy pogoda była taka sobie, ale tym razem wchodząc na nią z Orawic mogłem bez przeszkód delektować się wspaniałymi panoramami Tatr oraz Magury Witowskiej. Te występują zwłaszcza w pierwszej części trasy, przebiegającej łąkami.





Jesienne barwy na tym odcinku były wyjątkowo cudne :)



Potem było mniej kolorowo, dosłownie i w przenośni: musiałem pokonać bardzo strome podejście przez las iglasty. Ale ostatnia część podejścia na Skoruszynę znów była łagodniejsza i z kilkoma punktami widokowymi.



Na szczycie Skoruszyny nic się nie zmieniło przez te 4 lata odkąd ostatnio tam byłem: wciąż stoi tam charakterystyczna wieża widokowa, na którą trzeba się wspiąć po drabinie. Tym razem odpuściłem sobie wejście na nią - nie miałem wystarczająco czasu ani odwagi ;) Przypomniałem sobie o nastoletnim Marosu, który poprzednim razem wchodził ze mną na wieżę i dodawał mi otuchy - teraz na pewno już jest dorosły. Jak ten czas szybko leci!


Ostatnia część mojej wędrówki przebiegała po trasie bardzo podobnej do tej, którą poszedł tamtym razem Maros - zielonym szlakiem w dół w kierunku Trzciany. Idąc tym szlakiem nie mogłem się nadziwić, że Maros jako nastolatek poszedł zupełnie sam po takiej trasie. Wprawdzie początkowo szlak schodzi wygodną leśną dróżką, ale potem na dłuższy czas odbija na mniejszą ścieżkę i robi się hardkorowo - oznakowań praktycznie w ogóle nie ma i bardzo ciężko nie stracić orientacji, a do tego dochodzą "atrakcje" takie jak wielkie połacie błota czy całe serie powalonych drzew tarasujących drogę...



Te wszystkie czynniki sprawiły, że w pewnym momencie naprawdę ciężko było czerpać jakąkolwiek przyjemność z wędrówki :( Na szczęście im bliżej Trzcianej, tym szło się lepiej. Szlak znów podążał szerszymi dróżkami, coraz częściej wchodził na łąki z panoramami Orawy (m.in. z Jeziorem Orawskim w dole i Babią Górą w tle), a jedynym utrudnieniem było wciąż beznadziejne oznakowanie szlaku.




Zmęczony wędrówką, postanowiłem odpuścić sobie trasę do Trzciany i skrócić ją, skręcając w lewo niebieskim szlakiem do miejscowości Zabiedovo, z której akurat za niedługo miał odjeżdżać autobus do Trzciany. Nie sposób było przegapić skrzyżowania szlaków, jako że znajdowała się tam ciekawa kapliczka.


Niebieski szlak niczym nie różnił się od zielonego jak chodzi o słabą jakość oznakowania (a właściwie jego brak). Na szczęście dzięki aplikacji mapa-turystyczna.pl na telefonie nie zabłądziłem i zszedłem do Zabiedova w samą porę na autobus. Po drodze jeszcze było trochę ładnych widoczków do sfotografowania :)



Autobus, który zawiózł mnie z Zabiedova do Trzciany, jak to praktycznie zawsze na Słowacji bywa miał naprawdę wysoki standard - w porównaniu z busikami obsługującymi takie linie lokalne po polskiej stronie granicy to naprawdę niebo a ziemia. Całkiem wysoki standard miał również hotel, w którym spędziłem noc. Bardzo rzadko wybierając się w góry decyduję się na nocleg w takim luksusie :)


Na zakończenie tego dnia, jak wspomniałem na początku relacji, odwiedziłem Zamek Orawski. Dojechałem tam bardzo łatwo wagonem motorowym, który regularnie łączy Trzcianą z węzłem kolejowym Kralovany. Nie tylko jak chodzi o lokalne autobusy, ale również jak chodzi o lokalne pociągi Słowacja bije Polskę na głowę...


Było niestety za późno na zwiedzanie zamku, gdyż była prawie 18 a został zamknięty dla turystów już o 16. Ale i tak warto było tam pojechać, żeby móc podziwiać ten pięknie położony zamek z zewnątrz i przejść się trochę po miejscowości Oravsky Podzamok, która jest naprawdę malownicza.







Po powrocie do Trzciany zjadłem kolację w hotelu i wkrótce potem położyłem się spać, bo następnego dnia miało dziać się bardzo dużo: przejście jeszcze dłuższą górską trasą, na znacznie wyższą wysokość (dokładnie na Grzesia - 1653 m n.p.m.), spotkanie na szlaku z starymi znajomymi z Bielska-Białej, a potem jeszcze podróż powrotna do Warszawy. I rzeczywiście - o czym możecie przeczytać w następnym wpisie - działo się :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz