piątek, 16 lutego 2018

10.02 Stożek Wielki

Trasa: Jablunkov - Stożek Wielki - Łabajów - Wisła Głębce

Po paru dniach przerwy, końcówkę ferii zimowych znów spędziłem bardzo aktywnie pod względem górskim, robiąc "międzynarodową" wycieczkę górską w sobotę, dość długą i ambitną jak na zimowe warunki trasę w niedzielę, a także wychodząc w góry nawet w poniedziałek, czyli w dniu mojego powrotu do pracy. Te trzy dni uważam za niezwykle udane - ale zacznijmy od początku...

W sobotę wstałem dość późno i wybrałem się do Czech dopiero tuż przed południem. Miałem nadzieję, że przetrą się trochę wiszące od kilku dni na niebie niskie chmury, ale nic z tego... Mimo takiej pogody postanowiłem, że w góry idę i tak. Szkoda mi było siedzieć trzeci dzień z rzędu na tyłku w domu ;) Tak więc wybrałem się na dworzec autobusowy w Bielsku-Białej i złapałem autokar firmy Lajkonik, który w ekspresowym tempie zabrał mnie po autostradzie do Cieszyna, a tam wystarczyło przejście na drugą stronę granicy oraz lekko ponad 20-minutowa jazda czeskim pociągiem, by znaleźć się w miasteczku Jablunkov, a więc w punkcie startowym licznych szlaków do granicy z Polską w Beskidzie Śląskim. Już trzeci raz startowałem stamtąd w góry. Wyruszając na trasę ulicami Jablunkova, tak jak przy poprzedniej wizycie w tych okolicach miesiąc temu, moją uwagę zwróciła obecność kapliczek z napisami w języku polskim, jak ta chociażby:


Z lekkim trudem i po kilku minutach błądzenia odnalazłem drogę, która prowadzi na skróty do żółtego szlaku na Stożek Wielki, znacznie przy tym skracając trasę. Wygląda to tak, że idąc główną szosą z stacji w Jablunkovie w kierunku centrum trzeba skręcić w lewo tuż za mostkiem przecinającym niewielki potok. Idąc tą drogą można dojść w góry dużo szybciej, niż podążając za szlakiem - najpierw niebieskim, a potem żółtym - przez dzielnicę Radvanov. W niecałe pół godziny byłem już na szlaku na skraju Jablunkova, gdzie zaczynają się zalesione góry Beskidu Śląskiego. Dotychczasowego odcinka nie ma za bardzo czym tu udokumentować, ponieważ widoczność była absolutnie beznadziejna... Chyba tylko to zdjęcie jest w jakimkolwiek stopniu ciekawe:


Kolejna godzina to wędrówka szeroką, wygodną drogą przez ośnieżony las, czasami wychodząc na polany na których nawet stały nieliczne zabudowania. Większość z nich to jednak raczej były domki letniskowe, aniżeli budynki zamieszkiwane przez cały rok. Dookoła nie było widać żywej duszy. A pod koniec szlaku dotarłem do takiej wzbudzającej zgrozę, typowo komunistycznej "bryły", całkowicie opuszczonej i zaniedbanej:



Budynek wygląda ohydnie, ale w sumie szkoda że został tak zaniedbany. Z dwojga złego już lepiej żeby został wykorzystywany do jakichś produktywnych celów, niż żeby tak niszczał. Mógłby np. stać się czymś na wzór naszego polskiego schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą - podobny rodzaj budynku, niezbyt ładny, lecz dający okazję do wytchnienia i posilenia się turystom zmęczonym zdobywaniem tego popularnego szczytu.

Tuż za tym "szkaradztwem" znajduje się skrzyżowanie z czerwonym szlakiem, biegnącym po stronie czeskiej równolegle do pasma Czantorii, z północy na południe. Idąc na Stożek Wielki należy tu skręcić na lewo. Przez kilka minut żółty i czerwony szlak biegną równolegle do siebie wąską ścieżką przez gęsty las, aż docierają do nieco większej drogi gruntowej, na której żółty szlak odbija na prawo. Odtąd idzie się ciągle pod górę, lecz droga jest dobrze widoczna i całkiem łatwa. A w zimowej szacie, mimo dużego zachmurzenia, prezentowała się uroczo.



Na tym szlaku odrobinkę bardziej uważać trzeba było tylko tuż przed samą granicą, gdy idzie się wąską ścieżką skrajem dość stromego urwiska. Bez śniegu nie byłoby tam w ogóle problemu, zimą stanowiło to troszeczkę większe wyzwanie ale było spokojnie do przejścia. Zaraz potem znalazłem się na granicy polsko-czeskiej, lekko poniżej szczytu Stożka Wielkiego. Przyznam się jednak, że na sam wierzchołek się nie wspiąłem - zwyczajnie nie miałem siły, ani motywacji przy całkowitym braku widoczności, a do tego miałem świeżo w pamięci pokonywanie stromizny na szlaku granicznym przy szczycie miesiąc temu... Odpuściłem sobie więc szczyt i schronisko, od razu kierując się na zielony szlak, który rozpoczyna swoje zejście do Wisły niemal dokładnie w tym samym punkcie, w którym dotarłem żółtym szlakiem na granicę. Był to mój pierwszy raz na tym zielonym szlaku. Patrząc na mapę widziałem, że spora jego część biegnie asfaltem, więc nie spodziewałem się zbyt wiele po nim - a jak się okazało, to właśnie ten szlak był chyba najciekawszą częścią mojej sobotniej wędrówki.

Sam początek tego szlaku to było dość ostre zejście w dół, lecz droga była bardzo szeroka i w puszystym śniegu miałem dużą frajdę z tego schodzenia. Musiałem tylko uważać na szalonych turystów, którzy zjeżdżali tym samym szlakiem na jabłuszkach i sankach ;) Potem nachylenie szlaku nieco bardziej złagodniało i szedłem dalej wygodną drogą, bez żadnych problemów, do Łabajowa. Tuż przed Łabajowem szlak wychodzi na polanę, z której z całą pewnością przy lepszej pogodzie byłyby świetne widoki na okoliczne góry. W sobotę było z niej widać tylko tyle...


O 14:30 stanąłem na asfaltowej drodze w Łabajowie, którą czekała mnie jeszcze niecała godzina wędrówki do stacji kolejowej Wisły Głębce, akurat w sam raz na pociąg o 15:31. Być może w innych okolicznościach przyrody przejście tą drogą byłoby nieco nudne, ale akurat zimą miała ona wyjątkowy klimat. Jak na moje oko w pięknej zimowej scenerii prezentowała się naprawdę ładnie, a dodatkowo na mój pozytywny odbiór tej trasy wpłynęło pewnie to, że wiele zabudowań przy niej to nie nowoczesne domy, tylko atrakcyjniejsze wizualnie domy starego typu, w tym drewniane.




Przy jednym z tych budynków, będącym barem z regionalną kuchnią, nawet gotował się na zewnątrz kociołek z bigosem. Ależ chętnie bym zjadł, gdybym nie musiał zdążyć na pociąg!


Warto wspomnieć, że przy drodze z Łabajowa do Wisły znajduje się jeden całkowicie odmienny od pozostałych budynek: bardzo ładna willa, nosząca nazwę Villa Japonica. Skąd taka nazwa? Ponieważ wystrój jest w całości w stylu japońskim, stanowiąc bardzo oryginalne miejsce do wypoczynku w sercu Beskidów. 


Można tam też obejrzeć bogatą kolekcję rozmaitych figurek japońskich, których kilka zostało wyeksponowanych "na zachętę" na zewnątrz budynku.


Kolejnym ciekawym obiektem na tej drodze jest ogromny wiadukt kolejowy, po którym miałem kilkanaście minut później przejechać pociągiem. Gdy robiłem mu zdjęcia, przechodząca obok okoliczna mieszkanka przystanęła i zaczęła mi opowiadać o tym, ile to samobójców z niego skoczyło (bodajże piętnastu, z czego jeden cudem przeżył), oraz o tym że podobno znajduje się pod nim niewybuch z II Wojny Światowej, którego nikt nie ma odwagi usunąć... Niekoniecznie mnie ta informacja pozytywnie nastroiła przed przejazdem pociągiem po tym wiadukcie, ale liczę na to że ta informacja jest nieprawdziwa albo że przynajmniej niewybuch nie stanowi niebezpieczeństwa ;)


Tuż przed wiaduktem zielony szlak odbija z asfaltu na prawo, niewielką ścieżką ostro do góry, aby dołączyć do torów kolejowych. Ja jednak widząc strome podejście zrezygnowałem z pójścia tamtędy i udałem się na wprost drogą, pod wiaduktem, do skrzyżowania z główną drogą Wisła-Istebna, a następnie skręciłem w prawo na czerwoną ścieżką dydaktyczną, która znacznie wygodniejszą trasą doprowadza do stacji Wisła Głębce. Pierwszy raz w życiu miałem jechać przez Wisłę pociągiem, nie autobusem, i pierwszy raz ujrzałem tą małą, bardzo klimatyczną stacyjkę, położoną zupełnie na uboczu, a jednak spełniającą ważną funkcję jako stacja docelowa wielu pociągów, w tym dalekobieżnych.


Powrót do Bielska-Białej miałem zaplanowany z przesiadką w Goczałkowicach-Zdroju. Bardzo przyjemnie się jechało malowniczą linią przez Wisłę i Ustroń, a pociąg bardzo szybko zapełnił się turystami, w tym wieloma narciarzami, w tych popularnych miejscowościach wypoczynkowych. Nieco bardziej uciążliwa była jazda odcinkiem Skoczów-Chybie, na którym pociąg zwolnił tak bardzo, że śmiem stwierdzić iż rowerzysta by go tam wyprzedził ;) Przynajmniej dzięki temu można było bliżej przypatrzeć się pięknym lasom w tej okolicy, a dodatkowo przy tak powolnej jeździe zauważyłem w pobliżu torów rekordową liczbę saren :) Za Chybiem pociąg ponownie przyspieszył do bardziej "przyzwoitej" prędkości i wkrótce dojechał do Goczałkowic-Zdroju. Tam wystarczyło przejść na drugi peron (co jednak było pewnym ryzykiem, ponieważ przejście przez tory jest niestrzeżone, a tam przejeżdżają bardzo szybkie pociągi, m.in. Pendolino!) i zaczekać kilka minut, by nadjechał pociąg do Bielska-Białej. Chyba muszę częściej w taki sposób wracać z Wisły - i jest to bardziej ekologiczne, i bardziej przyjemne :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz