wtorek, 31 października 2017

28.10 Późnojesienne dreptanie w Beskidzie Małym

Trasa: Rzyki Praciaki - Młockówka - Czarna Góra - Gajka - Kuków

Ciężko mi było wymyśleć tytuł dla tego wpisu, ponieważ moja trasa tym razem nie przebiegała przez żaden bardziej znaczący szczyt górski, nie zaczynała się też ani nie kończyła w jakimś bardziej znanym punkcie. I w ogóle trasa była taka jakaś "nijaka". Dlatego proszę o wybaczenie, że tym razem jakoś brakuje mi inspiracji w pisaniu posta. Po prostu, na tej wycieczce - co jest ewenementem dla mnie w góracj - najzwyczajniej na świecie się nudziłem.

Można było przewidzieć, że pogoda w sobotę nie będzie sprzyjać uzyskaniu wspaniałych wrażeń w górach. Zapowiadano niskie zachmurzenie i deszcz, i tak też było. Dobrze, że przynajmniej deszcz był słaby, a przez większość tej wycieczki w ogóle nie padało. Ale i tak pod szczelną powłoką niskich chmur atmosfera w górach była smętna, co zostało spotęgowane przez bardzo szybkie zniknięcie liści z drzew w ostatnich dniach. Jednym słowem, panowały takie typowe klimaty charakterystyczne dla późnej jesieni.

Rozpocząłem o 9:20 na przystanku autobusowym Rzyki Praciaki, skąd dojechałem autobusem MZK z Andrychowa. Coraz mniej tych połączeń MZK do Rzyków, a zamiast tego coraz więcej busiarzy... Nie dziwię się więc, że frekwencja w autobusie MZK była bardzo niska. Wysiadłem z niego na samym końcu drogi w Rzykach Praciakach. Jeszcze nigdy się tak daleko nie zapuściłem w tej okolicy - poprzednio, 12 stycznia 2014, wysiadłem przystanek wcześniej przy Czarnym Groniu aby udać się na Potrójną i Jawornicę.

Ruszyłem na szlak, o którym przypuszczam że może być bardzo popularny zimą, gdy ludzie chcą dojść do wyciągu pobliskiego ośrodka narciarskiego. Po kilkunastu minutach minąłem tenże wyciąg, przy przysiółki Młockówka. Oczywiście o tej porze roku, przy takiej pogodzie, były pustki. Nikogo na szlaku, za to błota pod dostatkiem. W takich warunkach mozolnie wspinałem się przez szary, mglisty las. Aż ciężko uwierzyć, że lekko ponad tydzień wcześniej jeszcze było tyle jesiennych barw w górach... teraz zdecydowana większość kolorowych liści wylądowała już na podłożu.

Górny odcinek żółtego szlaku jest naprawdę stromy i byłem solidnie zmachany, gdy dołączyłem do czerwonego szlaku, Małego Szlaku Beskidzkiego, niedaleko szczytu Łamanej Skały. Zamiast iść na Łamaną Skałę skręciłem w lewo, w stronę Leskowca. Po chwili udało mi się po raz pierwszy uchwycić na zdjęciu jakąkolwiek panoramę w tym gęsto zalesionym terenie. Ładny widok, chociaż lepiej prezentował się przy mojej poprzedniej wizycie na tym odcinku szlaku, w słoneczny dzień 5 października 2013 roku. To była jedna z moich pierwszych wypraw w Beskidy, którą wspominam z niebywałym sentymentem.


Taka typowa dla późnej jesieni szaruga...


Bardzo krótko trwała moja wędrówką po odcinku Małego Szlaku Beskidzkiego. Już po kilku minutach skręciłem w prawo, na zielony szlak prowadzący w stronę Krzeszowa. Szlak okazał się niespecjalnie ciekawy pod względem widoków, cały czas wiedzie lasem, ale przynajmniej jest dużo łagodniejszy od żółtego szlaku, którym podchodziłem. Jedynym ciekawszym punktem na tej trasie jest ładna kapliczka w okolicach Czarnej Góry. Widzicie na tym zdjęciu przedstawiającym ją coś dziwnego? Tak jest, ktoś położył przy niej... zegarek. Ciekawe czemu? Może aby przypomnieć wędrowcom o nieuchronności upływu czasu? Coś w stylu "memento mori"?


Po jakimś czasie szlak opuszcza las i dociera do bardziej zabudowanego obszaru. Tutaj rozpoczyna się prawdziwy "festiwal" kapliczek. Jedna z bardziej "religijnych" tras, jaką miałem okazję wędrować w podbeskidzkich miejscowościach - pod tym względem przypomina mi się jeszcze droga w Lipowej (relacja z 27.10.2013) oraz zielony szlak z Jaworzynki do Koniakowa (26.10.2014).





Mijałem jedną kapliczkę za drugą, idąc drogą asfaltową przy zabudowaniach. Nie tylko kapliczki były jednak tu ciekawe. Od czasu do czasu droga przebiegała polami, z których dobrze widać było Leskowiec.


Pod górą Gajka (578 m n.p.m.) asfalt odbija na lewo, a szlak na prawo przez urokliwy, gęsto pokryty mchem las. Po niecałych 10 minutach takiego leśnego odcinka dotarłem do drogi asfaltowej. Tu szlak łączy się z żółtym biegnącym z Leskowca. Miałem zamiar iść dalej połączonymi szlakami w stronę Krzeszowa, ale... no właśnie. Trafiła mi się przeszkoda w postaci wartkiego potoku.


Na zdjęciu może nie wygląda aż tak źle, ale zapewniam Was że nie było szans dostać się na drugą stronę bez całkowitego zamoczenia nóg. Przy panującej wtedy temperaturze (zaledwie 6-7 stopni powyżej zera) zupełnie nie miałem na taką "atrakcję" ochoty. Dziwię się tylko, jak mi się udało pokonać tą przeszkodę podczas wyprawy z 05.10.2013, gdy schodziłem z Leskowca żółtym szlakiem i udałem się dalej po drugiej stronie potoku do Krzeszowa. Może wtedy mniej padało w poprzednich dniach i poziom wody był niższy? Może wtedy leżały w wodzie jakieś większe kamienie, po których mogłem się przeprawić na drugą stronę? Nie pamiętam. W każdym razie teraz byłem niestety zmuszony zrobić "wycof" i zamiast szlakiem udałem się w stronę Krzeszowa drogą asfaltową.

Wędrówka asfaltówką była nudna i szczerze to już tylko marzyłem o tym, aby zakończyć tą wycieczkę. Jakoś tym razem góry wybitnie mnie nie zachwyciły. Z odcinka po asfalcie jedyny ciekawszy widok jest z jednej łąki, z której widać Capią Górkę. Ma 623 metrów wysokości (więcej niż np. Grojec pod Żywcem), ale słusznie nosi nazwę "Górka" a nie "Góra", gdyż naprawdę wygląda niepozornie.


Krótko po 12 byłem już na przystanku w Kukowie, oczekując na busa do Bielska-Białej. Relację tą zakończę zrobionym na krótko przed przystankiem zdjęciem z cyklu "Uwaga: zły pies!" ;)


I tym jakże sympatycznym akcentem żegnam Państwa i zapraszam do przeczytanie relacji z (moim zdaniem dużo ciekawszej, choć początkowo zupełnie się na to nie zapowiadało) wycieczki następnego dnia na Cieńków koło Wisły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz