czwartek, 27 listopada 2014

22.11 Z Międzybrodzia na Magurkę Wilkowicką

Trasa: Międzybrodzie Ponikiew – Magurka Wilkowicka – Rogacz – Wilkowice

Pomysł sobotniego wypadu na Magurkę Wilkowicką wziął się stąd, że moja koleżanka Sabrina, która od kilku miesięcy mieszka w Bielsku-Białej i podobnie jak ja uwielbia poznawać okoliczne góry, nie była jeszcze na tym szczycie. Dla mnie Magurka Wilkowicka jest jednym z moich ulubionych miejsc w Beskidach i chciałem koniecznie Sabrinie tą górę pokazać – a zwłaszcza czerwony szlak pomiędzy nią a Stalownikiem w Mikuszowicach, który moim zdaniem jest najładniejszą trasą na Magurkę. Po długim tygodniu w pracy oboje byliśmy nieco zmęczeni i na dłuższą wyprawę nie mieliśmy sił, lecz taki krótki wypad w Beskid Mały wydawał się w sam raz na ten dzień :)

Wystartowaliśmy z przystanku PKS w Międzybrodziu Bialskim, w osadzie Ponikiew, skąd żółty szlak prowadzi na szczyt Magurki Wilkowickiej. Dla mnie wycieczka tym szlakiem miała wymiar nieco sentymentalny, gdyż to właśnie przejściem tej trasy rozpocząłem moją drugą wycieczkę w góry po zamieszkaniu w Bielsku-Białej, 22 września ubiegłego roku. Wspomnienia z tej wyprawy mam niezwykle miłe – w końcu to była jedna z moich pierwszych okazji do posmakowania „magii” Beskidów ;) Wtedy przeszedłem z Międzybrodzia do Bielska-Białej żółtym i czerwonym szlakiem przez Przełęcz Łysą, omijając szczyt Magurki Wilkowickiej. Tym razem ta góra miała być centralnym punktem naszej wycieczki.

Przez smętny, późnojesienny las wspinaliśmy się stopniowo w górę, w stronę Magurki Wilkowickiej. Zobaczyliśmy na mapie, że można przejśc ścieżką bezszlakową „na skróty” pomiędzy żółtym szlakiem a szczytem Magurki, lecz jakoś tą ścieżkę przegapiliśmy i w efekcie nasza wędrówka na szczyt przebiegała w całości znakowanym szlakiem. Na południowych zboczach Magurki szlak wychodzi na swoisty „taras widokowy” z rozległymi panoramami na Żar oraz Bukowski Groń, które miałem okazję podziwiać w całej okazałości podczas wyżej wspomnianej ubiegłorocznej wycieczki. Tym razem niskie chmury mocno ograniczały widoki – lecz takie kłębiące się nad górami chmury też stanowiły ładne i ciekawe widowisko.



Zamierzaliśmy zatrzymać się na posiłek w schronisku na Magurce Wilkowickiej, lecz zaskakująco duża liczba turystów w schronisku zniechęciła nas od tego. Postanowiliśmy szybciej wrócić do domu i tam się pożywić. Ruszyliśmy więc w dół, wśród oszronionych drzew.


Planując tą wycieczkę szczególnie chciałem Sabrinie pokazać atrakcyjny widokowo czerwony szlak do Mikuszowic, jednak stało się ewidentne że przy tak ponurej pogodzie z widoków będą nici. Stwierdziliśmy więc, że odpuścimy sobie ten szlak i zejdziemy innym czerwonym szlakiem na Przełęcz Łysą i dalej do Leszczyn. Zeszliśmy na polanę obok sklepu spożywczego pod Magurką, a stamtąd próbowaliśmy przejść bezszlakowo „na skróty” do czerwonego szlaku. Natrafiliśmy na nowo powstałą, szeroką leśną drogę, która – wydawało nam się – powinna była nas tam właśnie zaprowadzić. Jak się okazało, przeliczyliśmy się – leśna droga po prostu zatoczyła szeroki łuk i zaprowadziła nas na Rogacz, a więc z powrotem do szlaku na Stalownik.

Ta nieudana próba pójścia na skróty chyba była jakimś znakiem, że jednak powinniśmy trzymać się pierwotnego planu i pójść do Stalownika ;) Tak też zrobiliśmy. O tym zejściu nie ma co pisać, gdyż przy niskich chmurach widoków nie było absolutnie żadnych, zresztą bardziej nas interesowała rozmowa niż obserwowanie okolic. Po zejściu do asfaltowej drogi w Mikuszowicach zorientowaliśmy się, że właśnie odjechał autobus nr 2 spod Stalownika i kolejny jest za pół godziny. Postanowiliśmy więc pójść asfaltem w przeciwną stronę, do przystanku Wilkowice Sanatorium, i liczyć że podjedzie tam jakiś PKS albo prywatny bus. To była dobra decyzja – już po kilku minutach podjechał bus firmy Żądło, który zawiózł nas do Bielska-Białej tak szybko że po drodze jeszcze wyprzedził ową „dwójkę” która uciekła nam wcześniej. W taki sposób szybko znaleźliśmy się w centrum miasta i udaliśmy się do naszych mieszkań, gdzie oboje mieliśmy ten sam plan: najpierw zjeść, a potem zdrzemnąć się ;) Spałem kilka godzin tego popołudnia, ale naprawdę dużo mi to dało, gdyż po tej drzemce miałem więcej sił, aby następnego dnia zaatakować Tatry i potem jeszcze wieczorem zahaczyć o Kraków – o czym możecie przeczytać w mojej następnej relacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz