piątek, 21 listopada 2014

11.11 Szpiglasowa Przełęcz

Trasa: Palenica Białczańska – Wodogrzmoty Mickiewicza – Dolina Roztoki – Dolina Pięciu Stawów – Szpiglasowa Przełęcz – Morskie Oko – Wodogrzmoty Mickiewicza – Palenica Białczańska

W życiu bym nie uwierzył, że jeszcze w listopadzie będę miał okazję wybrać się w Tatry Wysokie. Normalnie przecież wyższe partie Tatr o tej porze roku leżą pod śniegiem i na wyprawę w nie bez sprzętu zimowego i sporego doświadczenia górskiego nie byłoby szans. W tym roku też wydawało się, że tak będzie – śnieg, który spadł w Tatrach na początku trzeciej dekady października był solidny i wyglądał tak jakby miał się utrzymać na całą zimę. Byłem już z tym pogodzony, że szlak z Doliny Pięciu Stawów do Morskiego Oka przez Szpiglasową Przełęcz trzeba będzie zostawić na przyszły rok. Było mi z tego powodu żal, gdyż wyjątkowo mi na tej trasie zależało...

A potem stało się coś nieprawdopodobnego: w pierwszej dekadzie listopada ociepliło się do prawie 20 stopni i wystarczyło zaledwie kilka dni wysokich temperatur i wiatru halnego, aby po śniegu nie było śladu. Nawet najmniejszego. Mieszkając w Bielsku-Białej, nie zdawałem sobie sprawy z tego co się wydarzyło w Tatrach, dopóki 9 listopada nie zerknąłem na stronę z kamerami TOPR-u i wręcz oszołomiło mnie gdy zobaczyłem że cały ten śnieg zniknął. Momentalnie podjąłem decyzję: skoro za dwa dni jest Święto Niepodległości i mam tego dnia wolne, to nie ma innej opcji jak jechać w Tatry! Miałem już na dzień 11 listopada zaplanowaną wycieczkę ze znajomymi na Kozią Górę, ale oczywiście gdy rzuciłem im hasło zmiany planów i wyjazdu w Tatry moja propozycja spotkała się z wielkim entuzjazmem. Przecież tych dwóch tras – Kozia Góra a Szpiglasowa Przełęcz – w ogóle nie da się porównać! Kozia Góra jest fajna, ale z całym szacunkiem to ona do Tatr nawet się nie umywa ;)

I tak oto w Święto Niepodległości o 8 rano pięciu dzielnych mężczyzn – 2,5 Polaków i 2,5 Anglików (ja się liczę jako ten co jest pół na pół ;) ) zaparkowało na parkingu na Palenicy Białczańskiej i ruszyło na podbój jednych z najpiękniejszych rejonów polskich Tatr Wysokich. Początkowo asfaltem w stronę Morskiego Oka, potem zielonym szlakiem przez Dolinę Roztoki i następnie do Doliny Pięciu Stawów czarnym szlakiem łącznikowym, z którego do tyłu rozciąga się piękna panorama całej długości Doliny Roztoki:


Gdy dotarliśmy do Doliny Pięciu Stawów, niestety nie było możliwości zatrzymania się w schronisku gdyż było ono zamknięte z powodu remontu. Przeszliśmy w głąb doliny bardzo szybko, gdyż wiało tam zaskakująco mocno. Wcześniej, w Dolinie Roztoki, panował spokój, a tu z kolei wiatr hulał w najlepsze. Za to widoki w Dolinie Pięciu Stawów prezentowały się wyjątkowo klimatycznie z pędzącymi nad szczytami chmurami, gnanymi przez wiatr. Tu panorama doliny z Małym Stawem Polskim z przodu i Wielkim Stawem Polskim z tyłu:


W obliczu tak pięknej natury cieszyliśmy się niczym małe dzieci :)


Im bliżej żółtego szlaku na Szpiglasową Przełęcz, tym większe ogarniało mnie podniecenie. To ten odcinek miał być ukoronowaniem wspaniałego sezonu wędrówek po Tatrach. I rzeczywiście nim był. Od samego początku widoki na nim oszałamiały, a im wyżej tym lepiej. Jeszcze będąc w dolinie oglądaliśmy przepiękną panoramę Wielkiego Stawu Polskiego:


Oczywiście w miarę zyskiwania wysokości owa panorama prezentowała się coraz bardziej okazale, z Kozim Wierchem i masywem Wołoszyna w tle:


Również rozwijała się za nami wspaniała panorama od Walentkowego Wierchu (po lewej) przez Świnicę (pośrodku, pokrytą chmurami) po Kozi Wierch (po prawej), z Czarnym Stawem Polskim częściowo widocznym poniżej.


Wielki Staw Polski i Orla Perć w całej swojej okazałości:


Tych panoram nie można komentować... są zbyt piękne :)




Ostatni odcinek przed osiągnięciem Szpiglasowej Przełęczy (2110 m n.p.m) był największą „atrakcją”: wspinaczka po łańcuchach. Szedłem już po łańcuchach dwukrotnie (21 września do Smoczej Jamy i 12 października przez Kobylarzowy Żleb), ale ten odcinek był dłuższy i dostarczał trochę adrenaliny z powodu nieco większej ekspozycji. To było dla mnie świetne oswojenie z łańcuchami. Startując po nich trochę się bałem, ale im dalej tym pewniej się czułem, a osiągnąwszy Szpiglasową Przełęcz wręcz żałowałem że to już koniec łańcuchów ;)

Szpiglasowa Przełęcz to magiczne miejsce, gdyż oferuje dwie zupełnie odmienne panoramy po każdej stronie. Z południowej strony majestatycznie wznosił się przed nami pokryty „czapą” chmur Mięguszowiecki Szczyt:


A z północnej strony po raz ostatni tego dnia mogliśmy podziwiać panoramę Doliny Pięciu Stawów i Orlej Perci:


Liczyliśmy na to że tego dnia wejdziemy również na pobliski Szpiglasowy Wierch, ale zrezygnowaliśmy z tego zamiaru. Przede wszystkim dlatego, że na przełęczy wiał bardzo mocny wiatr. Podczas podejścia byliśmy przed nim osłonięci, ale osiągnąwszy przełęcz byliśmy narażeni na jego pełną siłę i baliśmy się, że przejście granią na szczyt może stanowić zagrożenie. Również nieco naglił nas czas, aby zdążyć z powrotem do samochodu przed zmrokiem – wszak dni o tej porze roku są naprawdę krótkie. Rozpoczęliśmy więc zejście w kierunku Morskiego Oka. A na tym odcinku kolejna atrakcja! Zawsze marzyłem o tym, aby zobaczyć w Tatrach górską kozicę. Tego dnia właśnie to marzenie się spełniło :)


Górska kozica spogląda z wysoka na majestatyczną panoramę...


Pod nami ukazało się Morskie Oko; a po prawej stronie, nieco wyżej, Czarny Staw pod Rysami.


Zbliżenie na Rysy:


Po naszej prawej stronie wznosiła się charakterystyczna formacja Mnicha. Naprawdę niezwykły kształt skały.


Nad Morskim Okiem zdjęć już nie robiłem, gdyż moja druga wizyta w tym miejscu po prostu nie mogła dorównać magią do pierwszej. Do opisu tej pierwszej odsyłam do mojej relacji z dnia 5 września. Uczucie ujrzenia Morskiego Oka po raz pierwszy, i to wczesnym rankiem, praktycznie bez ludzi, przy bezchmurnym niebie – było czymś niesamowitym. Tym razem już nie robiło na mnie takiego wrażenia. Może dlatego, że światło było gorsze (słońce schowane za górami i niebo jakieś takie wyblakłe), a na pewno również dlatego, że było przy Morskim Oku znacznie więcej ludzi. Do tego czasu na szlaku spotkaliśmy naprawdę niewielu turystów, i to pomimo ładnej pogody. Myślę że kilka czynników na to wpłynęło: krótkość dnia, silny wiatr oraz po prostu nieświadomość wielu potencjalnych turystów o zniknięciu śniegu. W obliczu tych „pustek” na szlaku, gwar nad Morskim Okiem i tłumy w środku schroniska zrobiły na nas przykre wrażenie i chcieliśmy tylko jak najszybciej stamtąd uciekać.

Porzuciliśmy wcześniejszy zamiar zjedzenia w schronisku obiadokolacji i zamiast tego poszliśmy od razu asfaltem w dół do Palenicy Białczańskiej, gdzie mieliśmy zaparkowany samochód. Odcinek asfaltowy, o którym się bałem że po tak pięknej i bogatej krajobrazowo trasie będzie się wydawał okropnie monotonny, wcale taki zły nie był – przy miłej rozmowie zejście nim minęło nam bardzo szybko. Wsiedliśmy do samochodu i na posiłek pojechaliśmy do Karczmy Widokowej przed Bukowiną Tatrzańską – cenowo porównywalnie do schroniska przy Morskim Oku, lecz znacznie spokojniej i sympatyczniej. No i oczywiście bardzo smacznie ;)

Od tamtej wyprawy minęło już 10 dni. A ja codziennie do niej wracam myślami – taka była piękna. Teraz za oknem panuje depresyjna jesienna szaruga, a Tatry są znów pokryte śniegiem, więc na powtórkę takiej wycieczki w najbliższym czasie się nie zanosi, ale wspomnienia z tego wspaniałego Święta Niepodległości w Tatrach zostaną ze mną na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz