piątek, 24 sierpnia 2018

19.08 Na mszę św. na Wiktorówkach

Trasa: Palenica Białczańska - Rusinowa Polana - Wiktorówki - Rusinowa Polana - Polana Pod Wołoszynem - Rówień Waksmundzka - Hala Gąsienicowa - Psia Trawka - Brzeziny

Niedziela zapowiadała się pięknie, choć ponownie z niewielkim ryzykiem popołudniowych burz, i ciągnęło mnie aby tego dnia pójść na Krzyżne, ale niestety ciało odmówiło posłuszeństwa :( Byłem bardzo zmęczony po trzech dniach pod rząd wędrówek o długości ponad 10 godzin i po prostu musiałem czwartego dnia zaplanować krótszą, mniej wymagającą trasę. A do tego bardzo potrzebowałem się wyspać, przez co dałem radę wstać dopiero o 8 rano, co zabrało mi kilka cennych porannych godzin i ograniczyło moje poczynania na resztę dnia. I jeszcze jedną istotną sprawą było to, że musiałem zanieść znalezione poprzedniego dnia okulary przeciwsłoneczne do biura Tatrzańskiego Parku Narodowego. Zanim więc zjadłem śniadanie i zrobiłem to, była już 9:30. O tej porze słońce już grzało naprawdę ostro. Nie miałem sił ani ochoty iść w wyższe partie gór, ale wpadłem na pomysł na to, jak by zaliczyć trasę umiarkowanej długości, z kilkoma pięknymi punktami widokowymi po drodze, a do tego zrealizować marzenie, które miałem od dłuższego czasu, czyli zaliczyć mszę w kościele na Wiktorówkach. 

Najbliższa msza miała być o 11, więc bez dalszej zwłoki udałem się na przystanek autobusowy przy Rondzie Jana Pawła II, aby złapać pierwszego lepszego busa na Palenicę Białczańską. Nim jednak bus nadjechał, podszedł do mnie i do kilku innych osób oczekujących na przystanku taksówkarz, i zaproponował podwózkę na Palenicę Białczańską za tą samą cenę, czyli 10zł od osoby. Z chęcią skorzystaliśmy z tej propozycji, chociaż potem podróż okazała się mało relaksująca, ponieważ wśród pasażerów taksówki znalazł się chłopiec który chyba miał ADHD. Bez przerwy się ruszał, głośno komentował i zagadywał do pozostałych pasażerów, w tym do mnie. Chłopak był sympatyczny i miło się z nim rozmawiało, ale przez ponad półgodzinną podróż zdołał nas wszystkich wymęczyć :P Po takiej jeździe, oraz widząc tradycyjnie dzikie tłumy na asfalcie do Morskiego Oka, tym przyjemniej było odbić na spokojny, opustoszały szlak koloru niebieskiego i podejść na Rusinową Polanę, głównie po schodkach, w całkowitej ciszy.


Niestety na Rusinowej Polanie znów miałem do czynienia z tłumami.



Odcinek niebieskiego szlaku z Rusinowej Polany do sanktuarium na Wiktorówkach był tak zatłoczony, że szedłem niczym w procesji. Wkrótce widziałem przed sobą budynek kościoła:



Wierni wypełnili kościół szczelnie. Jednak mimo dyskomfortu, jakim było stanie przez godzinę w ciżbie, udział w tej Eucharystii był pięknym doświadczeniem. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w Polsce na mszy, w której wierni by brali udział z tak wielkim zaangażowaniem, śpiewając całym sercem i powtarzając modlitwy głośno, z przekonaniem. Ksiądz sprawiał wrażenie bardzo sympatycznego, jego kazanie było ciekawe, a liturgię ubogacił śpiew chóru zaproszonego z Litwy. A wreszcie sama obecność w tak pięknym drewnianym kościele była czymś szczególnym dla mnie. Bez wątpienia warto było na tą mszę pójść i myślę, że każdy wierzący, a nawet i niewierzący wędrujący po Tatrach powinien przynajmniej raz wstąpić na taką mszę do kościoła na Wiktorówkach.

Po mszy wypiłem herbatkę z przykościelnego bufetu, którą reklamowano jako świetną i rzeczywiście taka była, a następnie powróciłem na Rusinową Polanę, aby odczekać swoje w kolejce po oscypki do bacówki. Takie naturalne oscypki prosto od pasterzy smakują wybornie i nie żałuję tych ponad 20 minut spędzonych w kolejce po nie. Po zjedzeniu paru oscypków udałem się w dalszą drogę, początkowo schodząc wschodnią stroną polany po tym samym szlaku, którym parę godzin wcześniej na nią wszedłem, mając przed sobą widok na Tatry Bielskie.


Zamiast wracać niebieskim szlakiem na Palenicę Białczańską, poszedłem na wprost czarnym szlakiem do Polany pod Wołoszynem. Kolejne szlaki, które przemierzyłem, to odcinek czerwonego do Równi Waksmundzkiej oraz zielony na Halę Gąsienicową. Szlaki te przebiegają przez dzikie, ustronne obszary regli Tatr Wysokich, w których turystów jest niewielu, a cywilizacja zdaje się być bardzo, ale to bardzo odległa. Większość tych tras jest bardzo gęsto zalesionych, jednak od czasu do czasu można trafić na punkty z ciekawszymi widokami.




Szczególnie ciekawił mnie odcinek zielonego szlaku z Doliny Pańszczycy do schroniska Murowaniec, którym nigdy przedtem nie szedłem. Tak jak poprzednie odcinki szlaków, był przeważnie zalesiony i mało widokowy, choć wąska ścieżka wijąca się przez las i przemierzająca czasami niewielkie skałki miała bez wątpienia swój klimat, a na samym początku tego odcinka można zobaczyć pomiędzy drzewami Żółtą Turnię.


Niestety podczas tej części wędrówki nastąpiło parę przykrych wydarzeń. Zbliżałem się już do Murowańca szlakiem zielonym na odcinku, na którym łączy się z żółtym z Krzyżnego, gdy usłyszałem szybko zbliżający się warkot "Sokoła" TOPR-u. Od razu domyśliłem się, że coś się stało. Po paru minutach przeleciał tuż nade mną, a wkrótce potem zatrzymał się w powietrzu nad Małym Kościelcem. Wyglądało to tak, jakby miał tam miejsce jakiś wypadek.


Przejęty tym, co zobaczyłem, skierowałem się w stronę Murowańca, gdzie miałem doznać jeszcze większego szoku. Zaledwie wszedłem na jadalnię, zobaczyłem leżącego nieruchomo na podłodze mężczyznę, a przy nim ratowników z defibrylatorem reanimujących go. Wstrząśnięty, wyszedłem ponownie na zewnątrz, gdyż nie chciałem w takiej sytuacji robić sztucznego tłoku, a poza tym kompletnie nie chciałem w takich okolicznościach siedzieć na jadalni i spożywać tam posiłek. Modliłem się, żeby nic złego temu mężczyźnie się nie stało.

Postanowiłem zrobić sobie krótką rundkę po Hali Gąsienicowej (którą i tak miałem w planach, tyle że z założenia po postoju w schronisku): żółtym szlakiem w stronę Zielonej Doliny Gąsienicowej, następnie czarnym pod tzw. Betlejemkę i niebieskim w dół do schroniska. Idąc w głąb Hali Gąsienicowej usłyszałem, jak "Sokół" startuje znad Małego Kościelca, a potem zobaczyłem jak wykonuje parę okrążeni nad Czarnym Stawem Gąsienicowym i Doliną Pańszczyca.



Gdy wszedłem na czarny szlak, usłyszałem jak odgłos silnika helikoptera zbliża się do mnie, a wkrótce potem miałem go dokładnie nad sobą.



Helikopter poleciał nad budynek Murowańca i zawisł tam. 


Mogłem zobaczyć, jak ratownicy opuszczają się po linie na ziemię, a po chwili wciągają na górę nosze, na których przypuszczalnie znajdował się ów nieszczęśnik, którego wcześniej reanimowano na podłodze w jadalni. Wciągnięto go na pokład "Sokoła", który natychmiast odleciał w stronę Zakopanego. Jego warkot stopniowo się oddalał, po czym nastąpiła cisza, która jednak dla mnie zdawała się być pełna napięcia. Po tym, co zobaczyłem, nie mogłem przestać myśleć o tej osobie, którą ratownicy właśnie zabrali z Murowańca oraz o tym, co mogło się stać na Małym Kościelcu.

Lektura kroniki TOPR-u następnego dnia częściowo wyjaśniła te kwestie. Nie było wzmianki o żadnej interwencji na Małym Kościelcu, natomiast mężczyźnie, którego reanimowano w Murowańcu, raczej nic złego się nie stało i sytuacja nie była aż tak poważna, jak wyglądała. Cieszę się, że raczej wszystko się dobrze się skończyło, niemniej jednak przykro było po raz pierwszy być świadkiem akcji TOPR-u.

Chociaż byłem przejęty tym, co wcześnie zobaczyłem, jednocześnie doceniłem, że chyba jeszcze nigdy nie widziałem Hali Gąsienicowej wyglądającej tak pięknie, jak tego późnego popołudnia.




Wróciłem do Murowańca, gdzie zamówiłem szarlotkę. Zjadłem ją na dworze - jakoś nie miałem ochoty siedzieć na jadalni, choć nie było już śladu po akcji, która miała tam miejsce wcześniej. W ogóle okolice Murowańca były bardzo spokojne jak na słoneczną niedzielę w samym szczycie sezonu turystycznego. Turystów w schronisku i wokół niego było niewielu, a podczas zejścia czarnym szlakiem do Brzezin minąłem na trasie dosłownie tylko kilka osób! Wiem, że wybrałem mało popularny szlak wejściowy, ale mimo wszystko te pustki mnie zaskoczyły. Nie ukrywam, że dzięki temu wędrowało się przyjemniej.

Około 19:00 zakończyłem wycieczkę w Brzezinach. Taka trasa była akurat w sam raz na upalny dzień i na odpoczynek po trzech dniach intensywnych wędrówek - ani za długa, ani za krótka, przeważnie w cieniu i z sporą ilością ładnych widoków. Ostatnią, bardzo krótką wycieczkę z tej pięciodniowej serii w Tatrach miałem odbyć nazajutrz rano, a potem wrócić do domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz