piątek, 24 sierpnia 2018

17.08 Z Poronina do Zdziaru

Trasa: Poronin - Gliczarów Górny - Bukowina Tatrzańska - Czarna Góra - Rzepiska - Pawliki - Piłatówka - Łapszanka - Osturna - Strednica - Ptasiowska Rówienka - Mąkowa Dolina - Zdziar

Drugi dzień mojego sierpniowego pobytu w Tatrach był podobny do pierwszego: nie poszedłem zbyt wysoko w góry (głównie z obawy przed prognozowanymi na ten dzień burzami, które ostatecznie i tak się nie pojawiły), ale za to udało mi się ukończyć bardzo długą trasę prowadzącą głównie po przedgórzach Tatr, pełną wspaniałych widoków na najwyższe polskie góry. Wędrowałem przez cały dzień i pokonałem szmat drogi, z Poronina aż do Zdziaru na Słowacji, a więc ostatecznie trasa okazała się dość wymagająca kondycyjnie, do czego przyczyniały się również bardzo wysokie temperatury.

Pierwszy etap mojej wędrówki to czerwony szlak, który wyprowadził mnie z Poronina w kierunku wschodnim. Na początkowym odcinku, do Gliczarowa Górnego, wiódł drogą gruntową przez pola, które obfitowały w widoki w głąb zarówno Tatr, jak i Podhala.




Gliczarów Górny to wieś położona przecudnie, na wzgórzu z widokami na Tatry będącymi tak rozległymi, że naprawdę niełatwo na Podhalu o lepsze. Pierwszy raz nazwę Gliczarów Górny usłyszałem jeszcze długo przed zaplanowaniem tej trasy, gdy koleżanka z Gdańska zdradziła mi, że marzy o tym aby tam zamieszkać. Teraz, oglądając tą miejscowość po raz pierwszy, mogłem doskonale zrozumieć, dlaczego ma takie marzenie.


Z Gliczarowa Górnego do Bukowiny Tatrzańskiej czerwony szlak prowadzi cały czas po asfaltowej drodze. Okolica jest dość zabudowana, lecz domy wybudowane w typowym podhalańskim stylu doskonale się komponują z otoczeniem i moim zdaniem wcale go nie szpecą, a wręcz przeciwnie.



Przy schodzeniu do Bukowiny Tatrzańskiej w paru miejscach pomiędzy budynkami otwierają się widoki na Pieniny Spiskie - obszar kompletnie dla mnie nieznany.


Zarówno podczas zejścia z Gliczarowa Górnego jak i później, gdy szedłem szosą przez centrum Bukowiny Tatrzańskiej w stronę Czarnej Góry, mijałem całą masę kapliczek. Jak pewnie już się zorientowaliście na łamach tego bloga, uwielbiam kapliczki, więc nie mogłem przejść obok bez zrobienia zdęcia każdej z nich.










Kontynuując tą "religijną" części relacji - zdjęcie kościoła w Bukowinie Tatrzańskiej:


Oraz kaplica za Czarną Górą, co ciekawe z napisem po słowacku:


Czerwony szlak poprowadził mnie dalej po niewielkich asfaltowych drogach do wsi Rzepiska, gdzie w to upalne południe panowała niemalże całkowita cisza. Górali na ulicach brakowało, za to zauważyłem górala w jednym z ogródków ;)


W Rzepiskach mogłem nareszcie, po kilku godzinach wędrówki, opuścić asfalt. Szlak poprowadził mnie polną drogą w kierunku Pawlikowskiego Wierchu. Podejście to było kolejną okazją do nacieszenia się rozległymi tatrzańskimi panoramami.



I jeszcze jedna kapliczka ;)


Tuż przed Pawlikowskim Wierchem miałem okazję pierwszy raz tego dnia zmienić kolor szlaku: z czerwony na niebieski, którym udałem się do Łapszanki przez skąpane w popołudniowym słońcu łąki.




W Łapszance sielankową atmosferę dopełnił widok spokojnie pasących się krów.



Powoli dobiegała końca polska część mojej trasy, a rozpoczynała się słowacka. Kolejnym szlakiem, na który się udałem, był żółty, wiodący asfaltową drogą przez granicę na Słowację. Ruch samochodów na niej był znikomy - może dlatego, że jej stan pozostawiał miejscami bardzo wiele do życzenia...


Droga sprowadzała mnie łagodnie w kierunku doliny, w której znajduje się wieś Osturna.


Osturna jest nawet całkiem sporej wielkości wsią, ale jest położona na totalnym odludziu, tak daleko od jakiejkolwiek większej miejscowości że chyba dalej się nie dało. Chętnie bym się tam zatrzymał, aby obejrzeć dokładniej tą wieś i znajdujące się w niej budynki, ale niestety podczas tej wycieczki nie mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ według moich obliczeń ledwo miało mi starczyć czasu na dokończenie trasy przed zapadnięciem zmroku. Zachód słońca był co prawda jeszcze odległy o niecałe cztery godziny, ale do pokonania wciąż miałem spory dystans. Przede wszystkim musiałem przebyć długi szlak o kolorze zielonym przez wzgórza Magury Spiskiej do przełęczy Strednica i Mąkowej Doliny. Pomaszerowałem więc dalej i wkrótce miałem Osturną oraz wzgórza na granicy polsko-słowackiej za sobą.


Ku mojemu zaskoczeniu zielony szlak poprowadził mnie prawie całą drogę do Strednicy po asfalcie. Nie wiedziałem wcześniej i zupełnie nie dałoby się domyśleć z mojej mapy, że tą samą trasę można legalnie przejechać samochodem po dobrze wykonanej drodze (o niebo lepszej jakości niż ta z Łapszanki). I rzeczywiście na tej drodze mijało mnie sporo samochodów. Przez prawie dwie godziny maszerowałem po asfalcie, najpierw płasko dnem doliny a potem dużymi zakosami w górę. Przed sobą miałem wynurzające się spod chmur szczyty Tatr Bielskich:



Dopiero na krótko przed Strednicą zielony szlak sprowadził mnie z asfaltu na trawiaste zbocze, którym niemalże zbiegłem do znajdującego się poniżej bufetu, gdyż po długim marszu zgłodniałem niczym wilk. Musiałem jednak kilkakrotnie się zatrzymać, nawet kosztem opóźnienia mojej kolacji, aby zrobić zdjęcia spektakularnego widoku chmur wiszących nad górami.



Spośród chmur padały promienie słoneczne niczym lasery:


Po zjedzeniu upragnionego posiłku w bufecie na Strednicy poszedłem dalej zielonym szlakiem do Mąkowej Doliny, a następnie razem z czerwonym szlakiem do centrum Zdziaru. Zauważyłem z radością, że chmury, które wcześniej skotłowały się nad Tatrami teraz stopniowo się rozpraszają.



Tak naprawdę to dopiero ostatni odcinek tej długiej trasy, przez Mąkową Dolinę, był pierwszym prawdziwie tatrzańskim odcinkiem na niej, przez teren TANAP. Przypomniałem sobie, jak podczas wycieczki 27.08.2016 szedłem tą doliną w odwrotną stronę, w drodze do samego serca Tatr Bielskich (ach, ależ było tam pięknie!) Właśnie wtedy poznałem w Mąkowej Dolinie sympatyczną parę z Słowacji razem z ich pieskiem i rozpoczęliśmy wspólną rozmowę, przez co mniej zwracałem uwagę na widoki w tej dolinie. A są przecież całkiem ładne.


Nocleg miałem załatwiony w tym samym schronisku, gdzie nocowałem dwa lata temu, czyli w Ginger Monkey. Kto chce dowiedzieć się więcej o tym świetnym hostelu może przeczytać co nieco w mojej relacji z dnia 27.08.2016. Przemiła, pełna pozytywnej energii obsługa oraz klimat w tym budynku sprawiły, że zarówno wtedy, jak i teraz poczułem się tam bardzo dobrze i swobodnie. Po przejściu wyjątkowo długiej trasy z Poronina nie potrzebowałem niczego innego tak bardzo, jak odpoczynku i snu w tak przyjemnym miejscu. Tym bardziej był ten sen mi potrzebny przed kolejną długą "wyrypą" zaplanowaną na nazajutrz, tym razem w Tatrach Wysokich...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz