piątek, 24 sierpnia 2018

18.08 Niżni Ciemnosmreczyński Staw

Trasa: Podbanske - Nadbanske - Dolina Koprowa - Ciemne Smreczyny - Niżni Ciemnosmreczyński Staw - Kobyla Dolinka - Zawory - Dolina Wierchcicha - Liptowski Koszar - Kasprowy Wierch

Po dwóch dniach wędrówek co prawda długich, ale jednak wchodzących na niewielkie góry, trzeciego dnia pobytu w Tatrach w końcu wybrałem się w ich wyższe partie. Prognozy ponownie straszyły burzami na popołudnie, ale skoro w poprzednich dwóch dniach nic z tych burz nie wyszło to liczyłem na to, że również trzeciego dnia żadna się nie zmaterializuje. Na wszelki wypadek zaplanowałem sobie taką trasę, która zawierała parę niżej położonych punktów z wiatami, gdzie mógłbym się schronić w razie potrzeby (Ciemne Smreczyny oraz Liptowski Koszar).

Przespawszy noc w hostelu Ginger Monkey w Zdziarze, wstałem w sobotę bladym świtem aby złapać autobus o 5:27 do Starego Smokowca. Tam przesiadka na "elektriczkę" do Szczyrbskiego Jeziora, a następnie na kursujący zaledwie parę razy dziennie w letnie weekendy autobus zmierzający do Liptowskiego Mikulasza, z którego wysiadłem w miejscowości Podbanske. Wielka szkoda, że ten autobus kursuje tak rzadko, ponieważ stanowi on ogromne ułatwienie w dojeździe do punktów startowych szlaków w Tatrach Słowackich, zwłaszcza w rejonie Krywania. Od paru lat mówi się, że mają powstać autobusy transgraniczne z Zakopanego do Podbanskego przez Stary Smokowiec i Szczyrbskie Jezioro, ale póki co nic konkretnego z tych zapowiedzi nie wynikło...

Po interesującej i bardzo widokowej podróży, o 8 rano już byłem na trasie. Chcąc dodać kolejny szlak do listy "zaliczonych" przeze mnie, zamiast skierować się do Doliny Koprowej najszybszą trasą (kawałeczek żółtym szlakiem przez Cichą Dolinę Liptowską, a następnie zielonym) udałem się w stronę Trzech Źródeł czerwonym szlakiem, należącym do Tatrzańskiej Magistrali. O ile Magistrala u podnóży słowackich Tatr Wysokich staje się dość trudna do przejścia (o tych odcinkach piszę więcej w relacjach z 14.09.2017 i 03.07.2018), o tyle u podnóży Tatr Zachodnich oraz Krywania jest wręcz dziecinnie prosta do pokonania, prowadząc przeważnie szerokimi i prawie płaskimi leśnymi drogami. Ze względu na zalesienie terenu jest tylko umiarkowanie widokowa, lecz na pewno nie można odmówić jej uroku.



Nadszedł sezon rozkwitu pięknych jarzębin...


W miarę zbliżania się do Krywania, ten szczyt coraz bardziej wybija się spośród okolicznych gór.


W okolicach Wielkiej Palenicy skręciłem w lewo na niebieski szlak, który doprowadził mnie do Doliny Koprowej. Kolejne półtorej godziny wędrówki tą doliną wyglądało dość jednostajnie, ale bardzo malowniczo: drogą przez dziki las, obok szemrzącego potoku.


Dotarłem do Ciemnych Smreczyn, skąd zamierzałem podejść krótkim czerwonym szlakiem do Niżnego Ciemnosmreczyńskiego Stawu. Słyszałem, że po ulewach w połowie lipca szlaki w tej okolicy uległy niewielkim zniszczeniom i były przez kilka dni zamknięte, a w tym czasie je odrestaurowano. Teraz zobaczyłem, na czym te zmiany polegały. Początkowy odcinek czerwonego szlaku prowadził po drewnianej "kładce", która umożliwiała przejście przez podmokły obszar suchą stopą. Nie przypominam sobie, aby przy mojej poprzedniej wizycie w tym miejscu (naprawdę niedawno, bo 2 lipca) takie udogodnienia tam się znajdowały.


Podejście pod Niżni Ciemnosmreczyński Staw jest niedługie i nietrudne, chociaż bagatelizować go też nie można, bo jednak trzeba pokonać na tym odcinku około 200 metrów różnicy wysokości. Szlak staje się dużo bardziej widokowy, niż w zalesionej Dolinie Koprowej.





Porównując z pamiętną wycieczką w rejony Ciemnych Smreczyn 2 lipca, tym razem było na szlakach zdecydowanie więcej turystów - zapewne z racji weekendowego terminu. Oczywiście wciąż było tych turystów po stronie słowackiej nieporównywalnie mniej, niż można w takich dniach uświadczyć na polskich szlakach. Nie było szans na samotne spędzenie czasu nad Niżnim Ciemnosmreczyńskim Stawem - może z kilkunastu innych turystów nad nim odpoczywało - ale spokojnie starczyło miejsca, by rozłożyć się nad wodą w pewnej odległości od nich. Spędziłem prawie godzinę w tym miejscu, najpierw spożywając przyniesiony z sobą prowiant i delektując się pięknymi widokami, a potem drzemiąc, bo jednak wczesna pobudka oraz poprzednie dwa dni wielogodzinnego marszu dawały o sobie znać i czułem lekki kryzys formy.


Chętnie bym pozostał nad tym przepięknym tatrzańskim stawem - moim zdaniem niczym nie ustępującym Morskiemu Oku, a nieporównywalnie mniej obleganym przez turystów - więcej niż godzinę, ale wciąż czekało mnie sporo kilometrów do przejścia i musiałem ruszać w drogę, żeby zdążyć na Kasprowy Wierch zanim kolejka do Kuźnic przestanie kursować (o zejściu do Kuźnic przed zapadnięciem zmroku nie było nawet mowy, już było na to za późno). Zszedłem więc z powrotem do Ciemnych Smreczyn, a potem udałem się w górę zielonym szlakiem na Zawory przez Kobylą Dolinkę. Wkrótce mogłem oglądać Niżni Ciemnosmreczyński Staw oraz jego otoczenie z góry.


Podczas podejścia przez Kobylą Dolinkę znalazłem leżące na ścieżce okulary przeciwsłoneczne. Chwilę wahałem się, czy zostawić je tam w nadziei że osoba, która je zgubiła odnajdzie je tam, lecz w końcu zadecydowałem - do dziś nie jestem pewien, czy właściwie - że zabiorę je z sobą i wypytam się schodzących turystów, czy należą do nich, a jeśli nie to przekażę je do biura TPN w Zakopanem. Już po kilku minutach minęło mnie paru turystów, a potem w drodze na Zawory napotkałem jeszcze kilka małych grupek, ale nikt spośród nich nie przyznał się do tych okularów. Nie miałem więc innego wyboru, niż brać je z sobą do Zakopanego. Mam nadzieję, że właściciel okularów nie stracił czasu na bezskutecznym szukaniu ich w Kobylej Dolince...

Na Zaworach zrobiłem kilka zdjęć panoramom stamtąd, które są fantastyczne, choć muszę przyznać, że zrobiły na mnie największe wrażenie 2 lipca, gdy trafiłem tam pierwszy raz - teraz, przy wizycie numer dwa, wiedziałem już czego się spodziewać, więc nie miały dla mnie aż takiej magii jak wtedy.






W moim subiektywnym odczuciu najlepsza spośród wszystkich panoram na Zaworach to bezsprzecznie ta na wschód, czyli w stronę odwiedzonego przeze mnie wcześniej stawu oraz Liptowskich Murów i Grani Hrubego na około niego.


Z wcześniej wymienionych powodów byłem dość zmęczony, wysoka temperatura też robiła swoje, a tymczasem czekało mnie długie zejście do Liptowskiego Koszaru, a potem prawie 700 metrów podejścia na Kasprowy Wierch. Trudno, trzeba było podjąć to wyzwanie. Przynajmniej piękno otoczenia sprawiało, że w pewnym sensie żałowałem, że wyzwanie nie było jeszcze większe - wszak im dłuższy szlak do pokonania, tym więcej czasu spędzonego w przecudownych Tatrach :)


Żółty szlak z Liptowskiego Koszaru na Kasprowy Wierch od dziś nosi dla mnie miano "malinowego". Tyle krzaków z tymi smakowitymi owocami rosło przy ścieżce, że nie mogłem oprzeć się pokusie aby często się zatrzymywać i ich kosztować, a gdyby nie konieczność zdążenia na kolejkę to bym zapewne przez kilka godzin wśród nich buszował. Przejście bez zatrzymania obok kolejnych krzaków kuszących malinami wymagało niemałej ilości samodyscypliny. Tych malin w piętrze lasu było całe mnóstwo, natomiast powyżej, w piętrze kosodrzewiny, owocowa uczta się niestety skończyła. Za to w kolejnym piętrze, turniowym, widoki z szlak stały się szczególnie rozległe. Przypomniałem sobie, jak idąc pierwszy raz tym szlakiem, 26.08.2016, oglądałem te panoramy w świetle wczesnego poranka - tym razem prezentowały się inaczej, ale równie pięknie, w świetle wieczornym.




Chociaż jak wspomniałem wcześniej wędrowców było na szlakach tego dnia sporo jak na Słowację, to jednak w ogóle nie ma porównania z ilością turystów, którą zastałem na Kasprowym Wierchu. A i tak o tej wieczornej porze było ich z pewnością mniej, niż chociażby w środku dnia. Jednak czy można mieć za złe tym ludziom, że tłumnie wchodzą bądź wjeżdżają na Kasprowy Wierch, aby zobaczyć tak wspaniałe pejzaże jak poniższe?





Po opisie tak długiej trasy mam nadzieję że mi darujecie, że zjechałem do Kuźnic kolejką linową zamiast zejść na własnych nogach :) Przyznam się, że osobiście nic sobie nie zarzucam, bo uważam że tego dnia pokonałem kawał drogi i miałem prawo odczuwać satysfakcję. Wrażenia z trasy mam wspaniałe i powiem, że okolice Zaworów powoli urastają do rangi jednych z moich ulubionych w Tatrach ze względu na atrakcyjność widoków oraz łatwość szlaków, na których nie ma w ogóle ekspozycji czy trudności technicznych. A przecież nie można zapomnieć o Gładkiej Przełęczy, która jest absolutnym hitem, i żałowałem że tym razem nie miałem czasu odwiedzić jej ponownie. Mankamentem tej części słowackich Tatr jest niewątpliwie konieczność pokonania ogromnych odległości i wyzwania kondycyjne, jednak każdego kto czuje się na siłach zachęcam, bo bez dwóch zdań warto :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz