poniedziałek, 15 stycznia 2018

13.01 Pasmo Czantorii na zimowo

Trasa: Jablunkov - Bahenec - Kyrkawica - Stożek Wielki - Stożek Mały - Cieślar - Soszów Wielki - Przełęcz Beskidek - Czantoria Wielka - Polana Stokłosica - Ustroń Polana

W końcu przyszedł czas na wyprawę w góry o naprawdę konkretnej długości. Mając całą sobotę wolną, postanowiłem po raz drugi w życiu przejść się pasmem od Stożka po Czantorię i zobaczyć, jak ona wygląda w warunkach zimowych. Okazało się, że jeszcze fajniej niż podczas mojego poprzedniego przejścia tym pasmem, w warunkach wiosennych (30.03.2014): wtedy całym pasmem Czantorii przewalały się tłumy turystów, natomiast w sobotę było panował tam spokój i wyciszenie, a okresami szedłem zupełnie sam przez dłuższy czas. Bardzo mi się w takich warunkach podobało :)

Tak jak niecałe cztery lata temu, rozpocząłem na stacji kolejowej w Jablunkovie. Musiałem wstać naprawdę wcześnie, żeby się tam dostać: o 5:45 miałem bus z Bielska-Białej do Cieszyna. Przyjechałem do Jablunkova pociągiem z Czeskiego Cieszyna równo dwie godziny później. Obrałem kierunek na niebieski szlak, prowadzący do osady Bahenec niedaleko granicy z Polską. Pierwsza połowa tego szlaku była, szczerze mówiąc, niezbyt ciekawa. Bardzo zabudowana, co mocno ograniczało widoki, a szło się cały czas asfaltem. Jedną rzeczą, która na tym odcinku zwróciła moją uwagę, to spora liczba przydrożnych krzyży i kapliczek - jeśli ten szlak jest reprezentacyjny pod tym względem dla Czech, a nie jakimś wyjątkiem, to można by wysunąć wniosek że u Czechów kapliczki są podobnie nieodłącznym elementem górskich szlaków co w Polsce. Zauważyłem jednak, że około 50 procent tych kapliczek posiadało napisy po polsku ;) A więc może jednak to jest cecha bardziej charakterystyczna dla terenów przy granicy z Polską, niż dla całych Czech?


Żeby jednak oddać temu odcinkowi szlaku sprawiedliwość, były też momenty z ciekawszymi widokami.


Druga połowa podejścia na Bahenec prowadziła drogą gruntową przez las, a więc była dużo bardziej dzika i odizolowana, lecz zarazem pozbawiona widoków. Około 9:30 dotarłem na Bahenec i skręciłem na czerwony szlak w kierunku północnym... no i tu się rozpoczęło ;) Za tą malutką osadą szlak rozpoczyna podejście przez obszar rozległych łąk, a z każdym kolejnym metrem wysokości rozpościerają się coraz ładniejsze widoki na obszar trzech państw - Polski, Czech i Słowacji - w okolicach Trójstyku.



Szczególnie wyróżniała się z tej panoramy Girova.



Dotychczas na szlaku ilości śniegu były wręcz symboliczne, lecz gdy opuściłem polany i wszedłem ponownie w las, znacznie go przybyło. Dotarłem do punktu, w którym szlak skręca na lewo, trawersując pasmo Czantorii od zachodu. Ja jednak w tym miejscu miałem zaplanowany krótki odcinek pozaszlakowy: skręciłem w prawo, a po chwili w lewo i idąc prosto przed siebie, nieco słabo przetartą ścieżką w śniegu, w ciągu około 20 minut dotarłem do granicy z Polską i do szlaku granicznego pomiędzy Kiczorami i Kyrkawicą - dokładnie w tym miejscu, w którym szlak idąc z Kiczor od wschodu skręca pod kątem 90 stopni i obiera kierunek na północ, prowadząc grzbietem górskim prawie w prostej linii aż na Czantorię Wielką.

Kolejne pół godziny to lekka, łatwa i przyjemna wędrówka dobrze wydeptanym szlakiem granicznym, aż o 10:45 zameldowałem się na Stożku Wielkim i mogłem sfotografować panoramę koło schroniska.


Zatrzymałem się w schronisku, aby odpocząć i zjeść drugie śniadanie. Było wyjątkowo smaczne, składając się z regionalnych kiełbasek "po istebniańsku" z pieczywem oraz herbaty "podbeskidzkiej" - chyba najbardziej alkoholowej herbaty jaką kiedykolwiek piłem, były w niej naprawdę spore ilości trunku, ale smakowała wybornie ;) W schronisku panowały prawie kompletne pustki. Przypominałem sobie, jaki w marcu 2014 panował tam ścisk - zdecydowanie wolę takie warunki jak te sobotnie.

O 11:30 ruszyłem w dalszą drogę... i od razu popełniłem duży błąd. Zamiast pójść polskim czerwonym szlakiem, schodzącym po wschodnim zboczu Stożka Wielkiego, poszedłem na szczyt czeskim niebieskim szlakiem granicznym, a następnie zszedłem nim po północnym stoku tej góry. Zdecydowanie odradzam w warunkach zimowych! Było bardzo stromo i ciężko było utrzymać równowagę, a sprawę pogarszało koszmarne oblodzenie. Gdy zorientowałem się, że takie warunki będą mi towarzyszyć przez całe zejście, było niestety za późno na odwrót, gdyż byłem już nieco poniżej szczytu i powrót na niego byłoby równie trudne co dalsze schodzenie. Z duszą na ramieniu kontynuowałem więc to zejście po lodowej "ścianie", błogosławiąc w duchu moje raczki, których pomoc okazała się nieoceniona. Odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem się na przełęczy pomiędzy dwoma Stożkami.

Trudności przy zejściu z Stożka Wielkiego sprawiły, że byłem nieco opóźniony względem przewidzianego czasu przejścia trasy i miałem pewne obawy, czy zdążę przed zapadnięciem zmroku. Na szczęście kolejny odcinek był dużo łatwiejszy i mogłem szybko nadrobić stracony czas, choć musiałem uważać na leżące gdzieniegdzie zdradzieckie płaty lodu. Po przejściu Stożka Małego miałem przed sobą górę Cieślar (918 m n.p.m.).


Wchodząc na Cieślar, mogłem za sobą oglądać Stożek Wielki i docenić, jak bardzo on się wybija spośród pozostałych okolicznych gór. Od strony czeskiej wygląda tak niewinnie i podejście na niego jest stosunkowo łatwe, podczas gdy wchodząc na niego czy schodząc szlakiem granicznym po paśmie Czantorii trzeba pokonać sporą różnicę wysokości.



Ku mojej uciesze pogoda stawała się coraz słoneczniejsza. Dobrze było nacieszyć się promieniami słonecznymi po kilku naprawdę ponurych dniach. Miałem wybitne szczęście, ponieważ tego dnia zarówno Bielsko-Biała, jak i większość Beskidów wciąż zalegały pod chmurami, a okolice pasma Czantorii były praktycznie jedynymi, nad którymi te chmury się łaskawie rozstąpiły. Po stronie czeskiej też było dużo błękitnego nieba, natomiast patrząc na wschód, w głąb Polski, chmury uporczywie przykrywały beskidzkie szczyty przez cały dzień.


Ewidentnie miałem nosa, wybierając na sobotę tą trasę ;) Nade mną piękne niebieskie niebo, a wokół mnie niczym w baśni ślicznie oszronione drzewa.


Jednak jeszcze spory kawałek został mi do przejścia na Czantorię Wielką...


I kroku po kroczku zmniejszałem ten dystans, idąc na przemian lasami i widokowymi polanami, przez cudowną zimową krainę.



Aż wreszcie, o 14:20, udało się! Czantoria Wielka - cel osiągnięty!



Czułem się uspokojony, ponieważ nadrobiłem część zaległości czasowych, i powinienem spokojnie zdążyć do Ustronia Polany przed odjazdem autobusu do Bielska-Białej i zapadnięciem zmroku, które miały nastąpić równocześnie około 16:00. Mimo wszystko nie starczyło mi czasu, aby tym razem wejść na wieżę widokową na Czantorii Wielkiej. Zszedłem na Polanę Stokłosica odcinkiem czerwonego szlaku, który był jedynym na którym tego dnia spotkałem nieco więcej turystów. Było wśród nich kilka rodzin z dziećmi zjeżdżającymi na jabłuszkach, na których musiałem uważać, gdyż ich zjazd wyglądał na mało kontrolowany, a zderzenie z takim amatorem sportów zimowych było ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem :P

Na Polanie Stokłosica zamurowało mnie, gdy ledwie tam dotarłem, a tuż obok mojej głowy przeleciał ogromny sokół. Okazało się, że znajduje się tam sokolarnia, w której można się przyjrzeć drapieżnym ptakom, a nawet zrobić sobie zdjęcie trzymając takiego. Ja z tej opcji nie skorzystałem, tylko kontynuowałem wędrówkę do Ustronia. Wcześniej rozważałem opcję zjazdu stamtąd kolejką krzesełkową, jednak mając jeszcze trochę ponad godzinę uznałem że powinienem zdążyć zejść na piechotę. A zdecydowanie wolałem tą opcję, gdyż szczerze nienawidzę kolejek krzesełkowych, o czym pewnie już czytaliście na moim blogu, chociażby w opisie tatrzańskiej trasy z poprzedniej soboty :P Okazało się jednak, że piesze zejście z Polany Stokłosica kosztowało mnie równie wiele nerwów...

Nieświadomy tego, co mnie czeka, zatrzymałem się na chwilę aby przyjrzeć się panoramie na pasmo Równicy. Byłoby ją lepiej widać, gdyby nie naśnieżano akurat trasy narciarskiej, przez co wzbijające się w powietrze tumany śniegu nieco zasłaniały ładne widoki.


Nieco niżej armatki śnieżne już nie wchodziły w drogę i lepiej było widać Równicę. Szlak schodził przez las skrajem stoku narciarskiego, miejscami idąc jego skrajem, więc takich widokowych punktów nie brakowało.


Niestety podczas tego zejścia niekoniecznie mogłem zwrócić na te widoki należytą uwagę, gdyż warunki na tym odcinku okazały się nieprzyjemne. Stało się jasne, że zdecydowana większość turystów wybierających się z Ustronia Polany na Wielką Czantorię wjeżdża na Polanę Stokłosica kolejką i dopiero dalszy odcinek pokonuje pieszo. Czerwony szlak biegnący równolegle do kolejki - mimo, że należy do bardzo przecież popularnego Głównego Szlaku Beskidzkiego - był słabo przetarty, bardzo stromy i strasznie oblodzony. Miałem "powtórkę z rozrywki" z zejścia czeskim szlakiem granicznym z Stożka Wielkiego... Musiałem schodzić powolutku, no i znowu powróciły obawy, czy zdążę przed ciemnościami i na autobus. Na całe szczęście ostatnie kilkanaście minut zejścia do Ustronia Polany było łagodniejsze i udało mi się wyrobić. A to ostatnie zdjęcie z tej wycieczki, tuż przed jej zakończeniem:


Podsumowując, pasmo Czantorii w okresie zimowym sprawiło na mnie lepsze wrażenie niż poprzednio: było spokojnie i bardzo malowniczo. Trasa jest popularna więc zimą nie powinno być żadnych problemów z jej dostępnością, oczywiście poza zejściem czeskim szlakiem z Stożka Wielkiego (zimą wybierajcie polski szlak graniczny! dobre bo polskie :D ) oraz ostatnim odcinkiem na zejściu z Polany Stokłosica (jeśli nie macie fobii na punkcie kolejek krzesełkowych jak ja to lepiej zjedźcie kolejką). Na zimową wędrówkę bardzo polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz