czwartek, 11 stycznia 2018

08.01 Pierwsza beskidzka trasa w 2018

Trasa: Brenna - Pod Las - Brenna

Po wejściu w rok 2018 mocnym górskim akcentem w Tatrach, moja pierwsza w tym roku wyprawa w Beskidy była nieco mniej efektowna. Miało być inaczej, ponieważ mając w poniedziałek sporo czasu przed południem chciałem rozpocząć 2018 rok w Beskidach jakąś całkiem długą i interesującą trasą, jednak plany pokrzyżowała mi pogoda. Fatalne prognozy sprawdziły się w stu procentach: od rana lał deszcz, było zimno i bardzo ponuro, a widoczność była tragiczna. W takiej sytuacji nie było sensu wybierać się na dłuższą trasę, jednak zarazem nie chciałem rezygnować z wyjścia w góry całkowicie. Tak więc wybrałem sobie trasę krótką, wręcz symboliczną, trwającą tylko lekko ponad godzinę, dobrze się nadającą na takie warunki: po górach w okolicach Brennej.

Wysiadłem z busa o 10:05 na przystanku Brenna Hołcyna. To stąd swego czasu (10.10.2014) poszedłem niebieskim szlakiem na Halę Jaworową i Kotarz w przepiękny dzień złotej jesieni. Tym razem, w zupełnie odmiennych warunkach, poszedłem w odwrotną stronę, cofając się kawałek w kierunku centrum Brennej ulicą Wyzwolenia. Skręciłem w prawo na mniejszą uliczkę przy tym ładnym okazie regionalnej architektury:


Po kilku minutach doszedłem do małego cmentarza, przy którym skręciłem ponownie w prawo i udałem się niewielką asfaltową drogą do góry. Wkrótce asfalt przeszedł w betonowe płyty, a wspinaczka stała się dość stroma. Płyty kończą się przy jednym z gospodarstw, jednak na lewo odbija od nich niewielka ścieżka. Nie biegnie nią żaden szlak, lecz według mojej mapy idąc nią mogłem dojść do zielonego szlaku z Brennej na Błatnią. I o dziwo, przy odbiciu od drogi z płyt nawet zastałem swego rodzaju "szlakowskaz".


Kolejne kilkanaście minut to wspinaczka po dość stromym zboczu, przez łąki, po bardzo nierywaźnej ścieżce. Widoków tyle co kot napłakał. Klimat jednak był, a jeszcze bardziej po wejściu do owianego mgłą lasu - niczym w jakimś horrorze.


Ciekawostką jest duży maszt, przy którym ścieżka wychodzi na nieco większą drogę gruntową.


Od masztu przez jakieś 10 minut szedłem prostą jak strzała leśną drogą aż do punktu, w którym od lewej dociera zielony szlak z centrum Brennej. Idąc dalej tą prostą drogą mógłbym dotrzeć na Błatnią, tak jak to zrobiłem na wycieczce 14.04.2015. Jednak przy tej pogodzie niespecjalnie miałem na to ochotę. Skręciłem więc na zielony szlak i rozpocząłem łagodne, lecz błotniste zejście. Po 15 minutach wyszedłem z lasu w pobliżu kilku porozrzucanych domów, należących do osady o nazwie Pod Las. To tu Matka Natura postanowiła wynagrodzić mnie jedynymi tego dnia ciekawszymi widokami. Na chwilę przestało padać, pułap chmur nieco podniósł się i mogłem przed sobą częściowo ujrzeć Równicę.


Na pobliskim skrzyżowaniu szlaków, zamiast iść czarnym do samego centrum Brennej (którym podchodziłem podczas wspomnianej wyprawy w 2015), poszedłem na wprost szlakiem zielonym. To było dla mnie pierwsze "zaliczenie" tego odcinku. Schodzi się nim bardzo łatwo i przyjemnie, choć bez szczególnych widoków (aczkolwiek nie wiem, czy przy innej pogodzie nie byłoby ich więcej). Natrafiłem tylko na jeden punkt z widokami na drugą stronę doliny Brennicy - nieco ograniczonymi, jednak mając niewątpliwy urok z "tańczącymi" mgłami.


I tak oto o 11:15 doszedłem do szosy przy przystanku autobusowym Brenna Ośrodek Zdrowia. Czy było mi żal, że wycieczka trwała tylko godzinę z hakiem? Niespecjalnie. Przy deszczowej pogodzie nie lubię iść na długie wyprawy, ale takie króciutkie w deszczowo-mglistych warunkach to ja uwielbiam :) Człowiek nie zdąży przemoknąć za bardzo, a doświadczy gór od nieco innej strony niż zazwyczaj, w swoistej atmosferze mistyczności - no i raczej nie natrafi na innych turystów i będzie miał czas sam dla siebie. Dobrze jest czasami odbyć taką "specyficzną" wyprawę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz