czwartek, 11 stycznia 2018

09.01 Kozia Góra

Trasa: Mikuszowice Błonia - Przełęcz Sipa - Kozia Góra - Mikuszowice Błonia

Mój grafik w pracy w miniony wtorek: 7:30-9:00 i 13:00-20:00. Da się przy takich godzinach pracy wyjść w góry? Ależ oczywiście! Jeśli mieszkasz w Bielsku-Białej jest to jak najbardziej realne. Oczywiście w żadne wyższe partie Beskidów nie zdążysz pójść, ale jak najbardziej możesz się wyrobić z wycieczką na Kozią Górę (686 m n.p.m.). Przyznam się, że bardzo dawno na tym szczycie nie gościłem, i w ogóle byłem na nim tylko dwa razy (16.12.2013 i 29.11.2014). Jakoś średnio mnie pociągały wycieczki tam - bo to tak blisko, tak nisko i wręcz za łatwo. Chyba trochę niesłusznie tak tą górę oceniałem. Bo na takie rozprostowanie nóg i nacieszenie się świeżym górskim powietrzem w piękny słoneczny dzień (tak jak ten wtorek) pomiędzy poranną i popołudniową zmianą w pracy, Kozia Góra nadaje się idealnie.

O 9:20 już siedziałem w samochodzie mojej koleżanki Jagody, a o 9:30 ruszyliśmy na szlak z parkingu przy Błoniach w Mikuszowicach. Cieszyłem się bardzo, że Jagoda dała się namówić na ten spontaniczny wypad. Dawno z nią w górach nie byłem, a przecież w 2014 i 2015 odbyliśmy kilka naprawdę epickich wypraw po Beskidach i Tatrach. Tym razem wycieczka swoją skalą w ogóle nie miała do tamtych porównania, ale była równie przyjemna :) Przeszliśmy na skróty przez Cygański Las do żółtego szlaku i rozpoczęliśmy podejście nim na zachód od Koziej Góry. Dobrze się stało, że odkąd ostatni raz szedłem tym szlakiem miesiąc temu uprzątnięto większość tych okropnie wyglądających wiatrołomów, które powstały tam dosłownie na kilkanaście godzin przed moją wędrówką. Jednak kilka z nich wciąż tam leżało, na smutną pamiątkę tego niszczycielskiego halnego.


Na skrzyżowaniu z niebieskim szlakiem, prowadzącym prosto na Kozią Górę, namówiłem Jagodę abyśmy nie szli tamtędy i jeszcze troszeczkę przedłużyli trasę. Tradycyjnie, jak podczas każdej wyprawy, chciałem przejść przez przynajmniej jakiś krótki odcinek, którym jeszcze nigdy nie szedłem. Tak więc udaliśmy się dalej żółtym szlakiem w kierunku Szyndzielni, zeszliśmy na Przełęcz Sipą (608 m n.p.m.), a następnie skręciliśmy w lewo na niewielką ścieżkę podchodzącą na Kozią Górę. No i tu zaczęły się "atrakcje", przez które Jagoda miała pełne prawo mnie zakatrupić za wyciągnięcie jej na tą ścieżkę i chwała jej, że tego nie zrobiła. Nawet na tak krótkiej i niewinnie wyglądającej trasie nie mogło się obyć bez przygód ;) Bo o ile na szlakach powalone drzewa zostały uprzątnięte, o tyle na ścieżkach pozaszlakowych nikt się tą sprawą jeszcze nie zajął. Efekt był następujący:




Makabra! Dzięki Bogu, że "odcinek ekstremalny" nie był zbyt długi, trwał tylko przez pierwszą połowę podejścia na Kozią Górę. Druga połowa była już łatwa i przyjemna, tak więc wkrótce znaleźliśmy się na szczycie Koziej Góry, tuż powyżej schroniska. Miło było znów po tylu latach ujrzeć panoramę z tego miejsca na moje miasto w pełnej okazałości.


Kawałeczek dalej w stronę schroniska minęliśmy drugi punkt widokowy, tym razem z panoramą na Magurę i Klimczok.


W schronisku wypiliśmy herbatkę (do której dano nam po jednym Ptasim Mleczku o smaku kawowym gratis!), po czym zaczęliśmy się szykować do zejścia do samochodu zielonym szlakiem. Szybko się okazało, że to nie będzie takie proste. Pierwsze kilkaset metrów zielony szlak schodzi schroniskową drogą dojazdową, po czym odbija na prawo niewielką ścieżką. Wystarczyło raz rzucić okiem na tą ścieżkę aby zrozumieć, że nie ma szans na przejście nią. Ścieżka była tak totalnie zatarasowana wiatrołomami, że pójście nią było całkowicie niemożliwe. Aż dziwne, że w miesiąc po halnym, sprawcy tego wszystkiego, jeszcze tych powalonych drzew nie uprzątnięto... Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że leśnicy w okolicy Koziej Góry na pewno mają mnóstwo pracy z usuwaniem powalonych drzew po halnym. Skutki tej wichury na tej górze są naprawdę dramatyczne. Nawet podczas tej wędrówki kilkakrotnie minęliśmy leśników ciężko pracujących przy wiatrołomach. Nie jest to wdzięczna robota...

W obliczu niemożliwości przejścia zielonym szlakiem poszliśmy dalej drogą dojazdową, która schodzi zygzakami do Cygańskiego Lasu, łącząc się na chwilę na przemian z żółtym i zielonym szlakiem. My poszliśmy nią tylko po pierwszym zygzaku - gdy dotarliśmy ponownie do zielonego szlaku stało się jasne, że z przejściem jego dolnego odcinku nie będzie najmniejszych problemów, że wiatrołomy leżą tylko na jego górnym odcinku. Pozostawiliśmy więc resztę drogi dojazdowej na inną okazję i zeszliśmy szybko i sprawnie zielonym szlaku po byłym torze saneczkowym. Mimo przymusowego przedłużenia trasy zejście z schroniska do parkingu na Błoniach zajęło nam jedynie pół godziny! O 11:40 już byliśmy w aucie i miałem jeszcze pełno czasu, by wrócić do domu, wziąć prysznic i na spokojnie pójść na kolejne zajęcia. Jagoda powiedziała mi, że mój pomysł z tym wypadem na Kozią Górę był naprawdę świetny - nieskromnie powiem, że miała rację ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz