piątek, 30 sierpnia 2019

20.08 Żurawnica

Trasa: Śleszowice - Zarębki - Żurawnica - Krzeszów - Margosiaki - Kuków

Ta relacja będzie głównie "kapliczkowa". Po pierwsze dlatego, że trasa wiodła przez Beskid Mały, gdzie zawsze można natrafić na wiele kapliczek; a po drugie dlatego, że pogoda była pod psem i nie dała mi sfotografować zbyt wiele innych rzeczy. Zresztą sama trasa i tak nie należała do szczególnie widokowych. Po prostu była to lekka, "lajtowa" wycieczka którą ot tak sobie zaliczyłem w drodze powrotnej z Zakopanego do Bielska-Białej.

Przyjechawszy pociągiem z Zakopanego do Suchej Beskidzkiej jeszcze przed 7 rano, przesiadłem się na busa i o 7:15 zameldowałem się w Śleszowicach. Wysiadłem w miejscu, gdzie z głównej drogi odbija mniejsza asfaltówka do osad: Podkoźle, Za Niwą i Zarębki. Skierowałem się właśnie tym asfaltem do Zarębek, by następnie podejść pozaszlakowo na Żurawnicę. Wędrówka do Zarębek należała do łatwych i nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza oczywiście kapliczkami.



Według mojej mapy niby jakaś ścieżka z Zarębek na Żurawnicę była, ale w praktyce podchodziłem po zalesionym i dość stromym zboczu bez jakiejkolwiek ścieżki. Podejście było ostre, ale krótkie. Wkrótce stanąłem na szlaku nieopodal szczytu Żurawnicy, w diametralnie innych warunkach niż podczas mojej poprzedniej wizyty (30.11.2014). Wtedy panował mróz i wszystko dookoła było pokryte szronem, a tym razem było gorąco i duszno, wręcz jak w saunie, z bujną zielenią na około. Prawie jak w dżungli!


Moja poprzednia trasa na Żurawnicę prowadziła zielonym szlakiem, a tym razem chciałem zejść do Krzeszowa czerwonym, by w ten sposób zaliczyć kolejny fragment Małego Szlaku Beskidzkiego. Jednak akurat ten odcinek tego znanego szlaku nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, ponieważ zaraz za szczytem Żurawnicy okazało się, że będę musiał zejść koszmarnie stromą, prawie pionową, i do tego zabłoconą ścieżką. "Ekstremalny" odcinek był krótki, ale bardzo nieprzyjemny. Po jego pokonaniu poszedłem znacznie łagodniejszą leśną dróżką do Krzeszowa... i do kolejnych kapliczek.






Idąc cały czas za czerwonymi szlakami, opuściłem Krzeszów i dotarłem do skraju lasu, porastającego zbocza Leskowca. Docelowo czerwony szlak prowadzi właśnie na Leskowiec, ale tego dnia nie miałem czasu ani sił iść tak daleko. Skręciłem na tzw. "szlak buków", którym miałem zamiar dojść do żółtego szlaku, a następnie tym szlakiem z powrotem do Krzeszowa. "Szlak buków" był jednak słabo oznakowany i zgubiłem go, co poskutkowało tym, że nigdy nie dotarłem do żółtego szlaku, a z powrotem w Krzeszowie znalazłem się znacznie wcześniej. 

Jakoś tak zupełnie nie miałem entuzjazmu do gór tego dnia, więc postanowiłem wracać do Bielska-Białej. Aby jednak nie iść nudnym asfaltem przez Krzeszów Dolny do przystanku w Kukowie, poszedłem pozaszlakową ścieżką przez osadę Margosiaki, mijając od zachodu Capią Górkę, i zszedłem do Kukowa w taki sposób. I ten odcinek trasy też nie był jakoś szczególnie godny zapamiętania, choć przynajmniej za Margosiakami po raz pierwszy pojawiła się jakaś odrobinę ciekawsza panorama.



I tak oto na szosie w Kukowie moja wycieczka się zakończyła. W porównaniu z zapierającymi dech w piersiach krajobrazami Tatr Wysokich, które oglądałem poprzedniego dnia, czy z idyllicznym Podhalem, przed które wędrowałem dwa i trzy dni wcześniej (o cudownym Beskidzie Żywieckim sprzed czterech dni nie wspominając), to jednak ta trasa u podnóży Beskidu Małego jakoś mnie nie porwała. Może to był jednak trochę przesyt gór? Chyba tak... Wracałem busem z Kukowa do Bielska-Białej nie żałując, że już muszę opuszczać góry, tylko myśląc o Warszawie, do której wprowadziłem się już dwa dni później, i ciesząc się na ten nowy etap w moim życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz