piątek, 30 sierpnia 2019

16.08 Hala Boracza i Redykalny Wierch

Trasa: Żabnica Skałka - Dadoki - Hala Boracza - Redykalny Wierch - Zapolanka - Motykówka - Złatna

To moje pożegnanie z Beskidami z połowy lipca wcale nie było na tak długo :) Co prawda wyprowadziłem się wtedy z Bielska-Białej, ale zostawiłem tam w przechowaniu sporo mojego dobytku, a mieszkanie w Warszawie udało mi się załatwić dopiero na drugą połowę sierpnia. Tak więc logicznie było wrócić do Bielska-Białej w połowie sierpnia po moje pozostałe rzeczy. A skoro trzeba tam wracać, to czemu by nie poświęcić parę dni przy okazji na wędrowanie po górach? Oczywiście że tak, ba, był to wręcz obowiązek! :)

Piątek 16 sierpnia był pierwszym dniem mojego kilkudniowego pobytu na południu Polski. Miałem tego dnia trochę spraw do załatwienia w Bielsku-Białej, a prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne (deszcze, burze i tak dalej), ale uznałem że mimo wszystko warto chociaż na kilka godzin pójść w góry. Jakoś szczególnie tego dnia ciągnęło mnie w Beskid Żywiecki i mój wybór trasy padł właśnie na to pasmo. A trasa okazała się naprawdę znakomita. Najpierw odkryłem mało znaną i bardzo widokową trasę na Halę Boraczą, a potem mogłem nacieszyć się festiwalem pięknych widoków w okolicach Redykalnego Wierchu i Zapolanki.

Początek mojej trasy był tradycyjny: z Żabnicy Skałki czarnym szlakiem w kierunku Hali Boraczej. Doszedłem do miejsca, w którym turysta staje przed wyborem: iść na Halę Boraczą dojazdową drogą asfaltową (tak jak ja zrobiłem 19 stycznia tego roku, w rekordowo śnieżnych warunkach) czy drogą gruntową, którą prowadzi czarny szlak. Mało kto zdaje sobie sprawę, że z tego miejsca jest jeszcze trzecia alternatywa. Można skręcić w lewo, leśną drogą gruntową która prowadzi łagodnie pod górę w kierunku północno-wschodnim, a potem w prawo i niemal prostą drogą gruntową przez osadę Dadoki dojść na samą Halę Boraczą. Widziałem na mapie, że taka trasa powinna być spokojnie do przejścia, a ta wycieczka to potwierdziła: trasa jest łatwa, ciężko ją zgubić, ludzi na niej praktycznie wcale (no bo poza szlakiem), a widoki na niektórych odcinkach kapitalne!

Szlaban na leśnej drodze był uchylony, jakby zapraszając mnie do odkrycia tego, co ta trasa miała do pokazania...


Pomiędzy drzewami od czasu do czasu prześwitywały częściowo zabudowane stoki Prusowa:


Jednak na takie naprawdę dobre widoki musiałem troszkę poczekać. Po upływie mniej więcej 45 minut wędrówki przez las, w błogiej ciszy i bez śladu żywej duszy na ścieżce, wyszedłem na obszar łąk przy Dadokach. Od tego momentu miałem praktycznie cały czas po wschodniej stronie rozległą panoramę Romanki, a oprócz tego w innych kierunkach mogłem podziwiać pozostałe okoliczne góry, jak chociażby Redykalny Wierch czy Prusów. Dadoki to osada głównie domków letniskowych, które akurat wtedy z racji długiego weekendu były zamieszkane - przy niektórych z nich kręciło się trochę ludzi. Mieć domek z takimi widokami to naprawdę szczęście...






Zbliżałem się już do Hali Boraczej, gdy zdarzyło się mi dość niezwykłe spotkanie. Zobaczyłem przed sobą kobietę zbierającą jagody, którą oczywiście pozdrowiłem, a ona w odpowiedzi nie tylko mnie pozdrowiła, ale zaczęła ze mną rozmowę. Wyraziła swoje zaskoczenie, że natrafiła na kogoś innego na tej pozaszlakowej trasie, i była bardzo ciekawa, skąd i dokąd idę. Te pytania przerodziły się w kolejne - była dość bezpośrednia, ale jakoś zupełnie mi to nie przeszkadzało. Doszło do tego, że wkrótce potem opowiadałem jej czym się zajmuję w życiu. I wtedy okazało się, że ta pani jest sąsiadką mojej byłej szefowej, czyli dyrektorki szkoły w której do bardzo niedawna pracowałem w Bielsku-Białej! Niesamowite, jaki ten świat jest mały! Kontynuowaliśmy rozmowę, podczas której miła pani powiedziała nieco więcej o sobie, a potem w ogóle dyskusja zeszła na tematy filozoficzno-religijne, jak chociażby o szczególnym poczuciu Bożej obecności wśród przyrody w górach, które - jak się okazało - mieliśmy oboje. No naprawdę nieczęsto się zdarza, żeby z przypadkowo spotkaną w górach osobą nawiązała się taka "głęboka" rozmowa! (W zasadzie jedyny podobny przypadek, jaki sobie przypominam, to mój "towarzysz wędrówki" na Pilsku pod koniec maja.) Szkoda mi było kończyć tą sympatyczną rozmowę, ale w końcu musiałem, ponieważ coraz ciemniejsze chmury na niebie przypominały mi o tym, że powinienem zejść z gór przed zapowiadanymi na popołudnie burzami.

Wkrótce potem powróciłem na szlak na Hali Boraczej, nieopodal schroniska. Od razu znalazłem się jakby w zupełnie innym świecie - tak jak w Dadokach panował spokój i ludzi było mało (poza tą jedną panią oraz nielicznymi mieszkańcami domków letniskowych), tak tutaj panował gwar, a turystów podążających z wszystkich stron do schroniska było mnóstwo. Jeszcze nigdy nie widziałem Hali Boraczej tak zatłoczonej. Tak dużo ludzi tam się zwaliło, że w schronisku nawet zabrakło słynnych jagodzianek! Niepocieszony tym, że ominął mnie "gwóźdź programu" podczas wizyty na Hali Boraczej, poszedłem w dalszą drogę na Redykalny Wierch, aby jak najszybciej zostawić te tłumy za sobą. Przynajmniej w jednej kwestii na Hali Boraczej było tak samo jak zawsze: tak samo widokowo.



Czarny szlak na Redykalny Wierch znów był spokojniejszy. Tymczasem chmury, które przedtem zaczęły wyglądać nieco groźniej, postanowiły nieco się rozstąpić i dać słońcu się "wyszaleć" nad Beskidem Żywieckim. Świat od razu stał się bardziej kolorowy, ale równocześnie zrobiło się parno i gorąco. Nieco mozolnie podchodziłem na Redykalny Wierch, oglądając skąpane w słońcu góry dookoła.




Na pewno najbardziej wyróżniała się spośród nich Romanka:


A tak wyglądała panorama z szczytu Redykalnego Wierchu (1144 m n.p.m.) - nawet z zarysem Małej Fatry w tle:


Rozpocząłem zejście drogą prowadzącą na wprost przez halę na powyższym zdjęciu, czyli żółtym szlakiem w kierunku Zapolanki. Tak wyglądał Redykalny Wierch widziany z drugiego końca hali:


Poprzednio tą częścią żółtego szlaku schodziłem w ulewnym deszczu (23.06.2018), więc dobrze było tym razem nacieszyć się nim w słońcu. W takich warunkach szlak okazał się jeszcze bardziej widokowy, niż przedtem mnie się zdawało.




W Zapolance skręciłem w lewo na drogę, którą prowadzi szlak rowerowy do Złatnej. Ależ dawno mnie na tej trasie nie było... i w jakich to zupełnie innych okolicznościach szedłem nią poprzednio, w lutym 2014, gdy bus nie przyjechał do Złatnej, a ja z dwójką kolegów musiałem jak najszybciej pędzić przez Zapolankę do Rajczy, aby zdążyć przed zmrokiem. Tym razem mogłem iść na spokojnie, delektując się sielankowym letnim popołudniem.




Gdy zszedłem do Złatnej miałem jeszcze trochę czasu przed odjazdem busa do Żywca, więc odrobinkę przedłużyłem trasę: poszedłem kawałek niebieskim szlakiem w stronę Rysianki, a potem skręciłem w prawo na ścieżkę pozaszlakową, która doprowadziła mnie przez łąki do osady Motykówka, a stamtąd asfaltem do głównej drogi w Złatnej. Widoki z Motykówki wciąż były sielsko-anielskie, ale właśnie gdy szedłem tamtędy usłyszałem pierwsze grzmoty, świadczące o tym, że kończę wycieczkę w samą porę...



Zakończyłem trasę przy zakładzie opiekuńczym "Medicus", a więc w tym samym miejscu, gdzie 26 kwietnia rozpaczliwie próbowałem wydostać się z Złatnej po ciemku po tym, jak ostatni bus do Żywca nie przyjechał... Tym razem na szczęście takich problemów nie było, bus się zjawił, choć z 15-minutowym opóźnieniem. Podczas gdy oczekiwałem na niego rozległo się kilka bliskich grzmotów, chmury ciemniały coraz bardziej, ale niebiosa wciąż wstrzymywały swój gniew. Za to wyładowały go z pełną furią, gdy dojechałem do Żywca. Ogłuszające grzmoty, pioruny strzelające po niebie, ściana deszczu... To była w moim odczuciu zdecydowanie najbardziej gwałtowna burza tego roku i ogromnie się cieszę, że nie zastała mnie w górach. Przeczekując ją na żywieckim dworcu autobusowym "przepuściłem" parę busów do Bielska-Białej, woląc nie być na drogach w takich warunkach, i wsiadłem do następnego busa dopiero wówczas, gdy pogoda zaczęła się uspokajać, a burza się oddaliła. Tymczasem Bielsko-Biała, jak się okazało, zostało oszczędzone przez żywioł i ulice tam były praktycznie suche... Reszta dnia minęła mi spokojnie na przepakowywaniu rzeczy oraz na nabieraniu siły przed... Tatrami. Tak jest, nie mogłem przegapić tej okazji, aby podczas tego krótkiego pobytu na południu Polski odwiedzić jeszcze raz najwyższe polskie góry :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz