piątek, 30 sierpnia 2019

18.08 Gubałówka i Hala Kondratowa

Trasa: Zagrody Chochołowskie - Bugaj - Ostrysz - Tominów Wierch - Gruszków Wierch - Słodyczki - Gubałówka - Eliaszówka - Ciągłówka - Zwijacze - Guty - Bystre - Kuźnice - Polana Kalatówki - Hala Kondratowa - Kuźnice

Na niedzielę zaplanowałem trasę bardzo długą, lecz również bardzo łatwą. Większa jej część wiodła przez tereny Podhala, a tylko na sam jej koniec zagłębiłem się na krótko w Tatry. Oprócz rzecz jasna Gubałówki, podhalańskie szlaki którymi szedłem tego dnia są raczej mało znane. A tymczasem widoki z nich na Tatry są fantastyczne, więc mam nadzieję że ten wpis zachęci Was do przejścia się nimi. 

Bus, do którego wsiadłem w niedzielny poranek, zawiózł mnie do Zagród Chochołowskich (pomiędzy Chochołowem i Dzianiszem), skąd asfaltową drogą poszedłem do osady Bugaj, a następnie wszedłem na czerwony szlak i nim dotarłem na samą Gubałówkę. Ten czerwony szlak jest właściwie niezbyt "górski" - głównie wędruje się przez pola i łąki, po terenie dość płaskim. Ale obecność strzelistych szczytów Tatr po prawej stronie przypomina o tym, że jednak jest to teren górski i że większość trasy wiedzie powyżej wysokości 1000 m n.p.m. Przez całą drogę jest sielankowo i bardzo zielono - po prostu trasa w sam raz dla kogoś, kto chce nacieszyć się widokami na góry a jednocześnie niespecjalnie lubi się wspinać.





Jest tylko jedno wyraźniejsze podejście na tej trasie, choć i tak jest naprawdę łagodne: na Ostrysz (1023 m n.p.m.).


Im dalej na wschód, tym Tatry stają się wyraźniejsze, a zwłaszcza Czerwone Wierchy i Giewont.


Szlak przechodzi w pobliżu osady o nazwie Gruszki, za którą widać Tatry Wysokie i Bielskie.


W kolejnej osadzie, Słodyczki, szlak wchodzi na dość ruchliwą drogę, ale na szczęście musiałem nią iść tylko przez paręnaście minut. Droga prowadzi lasem, ale warto zwrócić uwagę na znajdującą się w pobliżu kapliczkę, a także na jeden punkt widokowy.



W taki sposób doszedłem do grzbietu Gubałówki, który w wakacje bywa koszmarnie zatłoczony, ale na szczęście o tej porze (10 rano) jeszcze nie było tak źle. Miałem ochotę po drodze wpaść na mszę w kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy na Gubałówce, ale okazało się, że informacje wzięte przeze mnie z internetu były nieaktualne - zamiast o 10:30 msza miała być dopiero o 11:30, a tyle to ja nie miałem ochoty czekać. Postanowiłem, że pójdę od razu dalej, a na mszę pójdę wieczorem w Zakopanem. Może to i lepiej, bo dzięki temu udało mi się opuścić Gubałówkę zanim nadciągnęły najgorsze tłumy. Nawet plaża (plaża w górach - jak to brzmi!) była dość pusta.


Można Gubałówki nie lubić za te tłumy i wszechobecną komercję, ale trzeba przyznać że pod względem widoków to ona jest kapitalna.


Czerwony szlak sprowadza z Gubałówki w kierunku północno-wschodnim do punktu, z którego są trzy możliwości kontynuowania wędrówki: na wprost czerwonym szlakiem do Furmanowej, na prawo niebieskim do Zakopanego albo w lewo niebieskim do Nowego Bystrego. Pierwsze dwa warianty miałem już zaliczone, to pora spróbować trzeciego! Do samego Nowego Bystrego nie miałem zamiaru zejść, ponieważ moja docelowa trasa wiodła w zupełnie odwrotnym kierunku, ale wypatrzyłem z mapy że mogę zejść częścią tego szlaku a potem skręcić w prawo i pozaszlakowo dojść do Eliaszówki. Improwizacje poza szlakiem nie zawsze mi się udają, ale akurat tym razem poszło bez żadnych problemów i po upływie pół godziny powróciłem na czerwony szlak w Eliaszówce, gdzie zastałem naprawdę piękny pomnik upamiętniający wizytę Ojca Świętego w tym miejscu.


Dalszą część czerwonego szlaku, za Eliaszówką w stronę Rafaczańskiej Grapy i Poronina, już znałem - pora więc poeksperymentować z innym szlakiem! Nie szedłem jeszcze zielonym szlakiem, który wiedzie w dół do Zakopanego, więc teraz postanowiłem dojść nim do okolic szpitala na Ciągłówce, a następnie lokalnymi dróżkami dojść do żółtego szlaku Harenda-Antałówka. Pierwsze wrażenia z zielonego szlaku nie były najlepsze, ponieważ zaledwie po paru minutach wędrówki nim... zgubiłem go. Jak to się stało? Cofnąłem się i odnalazłem miejsce, w którym szlak skręca, a ja tego nie zauważyłem. Nie czuję się winny, no bo powiedzcie sami, jeśli nie ma żadnego znaku świadczącego o tym, że szlak odbija od drogi, to kto by pomyślał, że trzeba skręcić w taką pseudo-ścieżkę?


Dalsza część szlaku też nie należy do najbardziej widocznych...


Ale wkrótce potem szlak znacząco poprawił mój humor, bo wyprowadził mnie na łąkę z takimi widokami, że po prostu palce lizać ;)



Tak jak planowałem, przed szpitalem skręciłem w lewo na dobrze widoczną ścieżkę, którą przechadzało się całkiem sporo niedzielnych spacerowiczów, i dotarłem nią do zabudowań dzielnicy Zwijacze. Stamtąd ulicami Króle i Guty dotarłem do ładnej kapliczki, a następnie do miejsca, w którym miałem wejść na żółty szlak...


No właśnie, miałem wejść na żółty szlak, ale go tam nie było! Najwyraźniej jego przebieg na mojej mapie już był nieaktualny. Postarałem się mimo wszystko pójść jego dawną trasą, czyli wzdłuż Bachledzkiego Potoku do "zakopianki", potem biegiem pomiędzy kolejnymi samochodami na drugą stronę szosy, i ścieżką w górę do torów kolejowych. Tu znalazłem potencjalne wytłumaczenie, czemu zmieniono przebieg szlaku: w punkcie, gdzie przekracza on tory, ustawiono znaki informujące o zakazie przejścia. No cóż... ja byłem niegrzeczny i ten zakaz złamałem ;) Szybko przebiegłem przez tory i wspiąłem się ścieżką po stoku po ich przeciwnej stronie, by po kilku minutach dojść do szerokiej drogi gruntowej przy charakterystycznej kapliczce. Tam nareszcie zastałem właściwy żółty szlak.


Ten odcinek już znałem, gdyż szedłem nim z Wojdyłów 19 października ubiegłego roku. Przypomniałem sobie, że wówczas żółte znaki towarzyszyły mi od samych Wojdyłów - a więc zapewne zmieniono trasę szlaku tak, aby prowadził przez Wojdyły zamiast przez Guty. No cóż, najważniejsze że udało mi się go odnaleźć, a teraz mogłem na spokojnie przejść się nim w stronę Antałówki, podziwiając rozległe widoki przy znacznie lepszych warunkach atmosferycznych niż podczas wspomnianej jesiennej wizyty.





Pozwolę sobie wrzucić parę z tych widoków jeszcze raz, ale tym razem z motywami kwietnymi :)



Wszedłszy na teren zabudowany, moja dalsza trasa prowadziła ulicami: Salwatoriańska, Kurierów Tatrzańskich, Broniewskiego, Droga na Antałówkę, Droga na Bystre, Bulwary Słowackiego. Piszę "teren zabudowany", ale nawet w takiej okolicy można trafić na punkty, w których ma się wrażenie, że jest się gdzieś na wsi, a nie w mieście. Tak jest zwłaszcza na Drodze na Antałówkę.



No dobra, dotychczasowe widoki to miodzio, ale najwyższa pora spędzić trochę czasu we właściwych Tatrach. Moim kolejnym celem były Kuźnice, a stamtąd zrobiłem trasę, która jest dla mnie tatrzańskim klasykiem, czyli na Halę Kondratową i z powrotem, zahaczając jeszcze podczas podejścia o Hotel Górski na Kalatówkach. Panorama spod tego obiektu pojawiała się często na tym blogu, ale co tam, niech będzie jeszcze raz ;)


Na Hali Kondratowej byłem świadkiem zjawiska przyrody, które posiada znacznie mniejszą sławę niż wiosenny rozkwit krokusów w Tatrach, a moim zdaniem wygląda równie pięknie. Chodzi mi o kwitnienie wierzbówki kiprzycy. Pamiętam, jak niemal równo rok temu podczas długiego sierpniowego weekendu oglądałem ją na Hali Gąsienicowej, natomiast tym razem to Hala Kondratowa tonęła w różowych kwiatach. Zawsze byłem pod wrażeniem piękna tej hali, ale chyba jeszcze nigdy nie prezentowała się w moich oczach tak cudownie, jak właśnie z takim kwietnym dywanem.



W odróżnieniu od wielu innych podobnych obiektów, słodką specjalnością schroniska na Hali Kondratowej jest nie szarlotka, a piernik. Po degustacji tego pysznego ciasta i dalszej fotosesji z wierzbówką kiprzycą, zszedłem z powrotem do Kuźnic, tym razem mijając Polanę Kalatówki od dołu. W Kuźnicach zakończyłem wycieczkę i wróciłem do Zakopanego busem, aby zdążyć na mszę, która mnie ominęła na Gubałówce. Teraz, z perspektywy paru tygodni, ta wizyta na Hali Kondratowej wiąże się dla mnie z nieco słodko-gorzkimi odczuciami. Nigdy bym wtedy nie przypuszczał, że zaledwie kilka dni później, w czwartek 22 sierpnia, Giewont stanie się sceną, na której rozegra się prawdopodobnie największy dramat w historii Tatr, a schronisko na Hali Kondratowej zostanie improwizowanym szpitalem, do którego będą zwożeni ludzie ciężko ranni po rażeniach piorunami. Takie piękne i, zdawałoby się, całkowicie beztroskie i idylliczne miejsce, zostało świadkiem cierpienia i tragedii... Myślę, że świadomość tego będzie jeszcze długo siedziała w głowach ludziom, którzy pójdą tym szlakiem, a mnie na pewno, jeśli tam kiedyś wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz