piątek, 30 września 2016

31.08 Romanka, Hala Rysianka i Hala Boracza

Trasa: Sopotnia Mała – Zubrula – Las Tajch – Romanka – Hala Pawlusia – Hala Rysianka – Hala Lipowska – Hala Boracza – Milówka

W tym poście opiszę prawdziwą „wyrypę”, jaką odbyłem po Beskidzie Żywieckim podczas pierwszego dnia mojego „zlotu” z starymi przyjaciółmi z pracy w Bielsku-Białej. Z Chrisem, Danielem, Rachael, Jonem oraz Agnieszką kumplowałem się gdy mieszkałem w Bielsku-Białej i nieraz wychodziłem z nimi na wyprawy po górach. Teraz większość z nas się porozjeżdżała po świecie, lecz ku naszej wspólnej uciesze udało nam się znaleźć dogodny termin na wspólne spotkanie po długim czasie w Bielsku-Białej. I ponieważ górskie wędrówki były jednym z naszych ulubionych zajęć gdy mieszkaliśmy tam, nie było innej opcji jak zaplanować dwie solidne wyprawy po górach na czas naszego zjazdu. Pierwsza wyprawa wszakże okazała się nawet trochę zbyt solidna...

Pierwotne zamiary na środę były zupełnie inne: mieliśmy iść na Halę Rycerzową. Te plany na samym początku się posypały, gdyż nasz pociąg do Żywca przyjechał opóźniony i w efekcie nie zdążyliśmy na busa do Soblówki. Gdy jeszcze w trakcie jazdy do Żywca zrozumieliśmy, że nie ma szans na to, abyśmy złapali tego busa, na szybko obmyśliłem inny plan. Cała reszta ekipy zdała się na mnie, abym zaproponował inną alternatywę zamiast Rycerzowej, a ja po szybkim przemyśleniu, gdzie jeszcze z nimi nie byłem, wpadłem na pomysł aby zabrać ich na Rysiankę. Jon i Chris byli tam już raz ze mną na epickiej zimowej wyprawie 1 lutego 2014, lecz reszta towarzystwa nigdy tam nie była i nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie piękno może oczekiwać w sercu Beskidu Żywieckiego.

Po dojściu na nowy dworzec autobusowy w Żywcu skonsultowaliśmy rozkład jazdy i wyszło na to, że najbliższy bus w okolice Rysianki będzie jechał do Sopotni Małej. Natychmiastowo obmyśliłem trasę, którą moglibyśmy wejść stamtąd na Rysiankę: drogą asfaltową mijając osadę Zubrula, w głąb Lasu Tajch, a następnie bezszlakowo na Halę Płone, gdzie czerwony szlak odbija na Rysiankę a niebieski na Romankę. Odcinek bezszlakowy od końca drogi asfaltowej do skrzyżowania szlaków wyglądał na mapie na bardzo krótki i nie miałem wątpliwości, że pokonamy go bez problemów. Jak się okazało, byłem stanowczo zbyt pewny siebie, a reszta ekipy nie powinna była tak ślepo mi zaufać...

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem: wysiedliśmy z busa w Sopotni Małej i ruszyliśmy raźno drogą asfaltową w głąb lasu. Problemy zaczęły się, gdy asfalt skończył się znacznie wcześniej niż wskazywała moja mapa. Od tego momentu musieliśmy iść drogami gruntowymi, które coraz bardziej zwężały się, im głębiej szliśmy w las. Co gorsza, wijąc się w różnych kierunkach, sprawiły że były nam bardzo trudno utrzymać swoją orientację w terenie. Kilkakrotnie musieliśmy pokonywać w bród strumienie:


Czas mijał, a my wciąż błądziliśmy po lesie. Sytuacja stawała się coraz gorsza, gdyż leśne stoki, po których się wspinaliśmy, były miejscami strasznie strome, a ścieżka coraz bardziej „zatapiała się” w gęstych zaroślach. W końcu doszło do tego, że nie widzieliśmy już przed sobą żadnej ścieżki. Mając dylemat, czy cofać się czy iść dalej, zdecydowaliśmy się brnąć do przodu. Od tego momentu było już tylko ostre chaszczowanie. Raz natrafiliśmy na ścieżkę, lecz prowadziła w zupełnie nie tym kierunku co trzeba, więc musieliśmy dalej iść na dziko przez zarośla. Ci z nas, którzy mieli na sobie tylko krótkie spodenki, zostali nieźle obdrapani przez gałęzie i poparzeni przez pokrzywy. Do tego wszystkiego dzień stawał się coraz gorętszy, a słońce ostro prażyło. Nasz początkowy entuzjazm do tej wycieczki malał z każdą minutą, a ja czułem się coraz bardziej niezręcznie, że wystawiłem moich towarzyszy na taką próbę.

Nie mogę ująć słowami, jaka to była dla nas wszystkich gigantyczna ulga, gdy po przeszło półtorej godziny chaszczowania wygramoliliśmy się z lasu na odsłonięty obszar, z którego widzieliśmy górującą nad nami Romankę, a do szlaku pozostało nam już tylko kilka kroków.


Niestety, ledwie pokonaliśmy jedną przeciwność losu, a tu już pojawiła się następna. Gdy dotarliśmy do skrzyżowania szlaków, okazało się że czerwony, którym mieliśmy pójść bezpośrednio na Rysiankę, jest zamknięty z powodu wycinki drzew, a jedyne obejście prowadzi niebieskim szlakiem na szczyt Romanki i dalej żółtym. Trochę nas podłamała ta informacja, gdy byliśmy już solidnie zmachani, a tu jeszcze okazuje się że zamiast łagodnego podejścia na Halę Pawlusią czeka nas wspinaczka po szalenie stromym szlaku na szczyt Romanki, położonym prawie 200 metrów wyżej, i oprócz tego znaczne nadłożenie drogi. Lecz nie było innej opcji. Zrezygnowani, rozpoczęliśmy wspinaczkę na Romankę, mając za sobą w dole widok na Halę Płone oraz Beskid Śląski w tle.


Muszę jednak uczciwie przyznać, że po tym co przeszliśmy poprzednio, strome podejście na Romankę wydawało się wręcz spacerkiem. Dużo lepiej idzie się szlakiem, nawet trudnym, niż błądzi się w chaszczach. Do tego podejście łagodnieje w miarę zbliżania się do szczytu Romanki, a atmosfera dzikości na tym szlaku dodaje mu bezapelacyjnego uroku. W opisie mojego poprzedniego przejścia tą trasą 16 września 2014 opisałem, jak bardzo mi się ten szlak spodobał, i cieszyłem się że teraz mogę w niego „wtajemniczyć” moich towarzyszy.

Po wszystkich naszych przejściach zdobycie szczytu Romanki (1366 m n.p.m) smakowało tym bardziej słodko, a nagroda w postaci wspaniałej panoramy rozpościerającej się z Hali Łyśniowskiej podczas zejścia z Romanki była tym bardziej satysfakcjonująca.


Na dobrą sprawę żółty szlak z Romanki na Rysiankę jest bardziej widokowy od czerwonego, którym wcześniej zamierzaliśmy iść. Przykładem tego jest chociażby poniższa panorama Pilska. Może nawet i lepiej się stało, że zostaliśmy skierowani tym obejściem.


Hala Pawlusia i Rysianka coraz bliżej...


Jeszcze raz Pilsko...


Poniższe panoramy są bez wątpienia dobrze znane wszystkim miłośnikom Beskidów. Muszę przyznać, że ujrzenie ich podczas tego krótkiego pobytu na Podbeskidziu było dla mnie wspaniałą niespodzianką. Nie spodziewałem się, że moja noga stanie na Rysiance w roku 2016, a jednak życie czasami pisze wspaniałe historie. Chyba trzeba stwierdzić, że dobrze się stało, że nasz pociąg do Żywca się spóźnił i tym samym „skierował” nas na Rysiankę. Moi kompani – zarówno ci, którzy byli tam wcześniej lecz w zimowych warunkach, jak i ci, którzy stanęli na Rysiance po raz pierwszy, też byli tym miejscem zachwyceni.



Tu część dzielnej ekipy :)


Mocno już zmęczeni, w schronisku na Rysiance oddaliśmy się zasłużonemu odpoczynkowi. Z chęcią byśmy tam spędzili nawet kilka godzin, lecz czekała nas jeszcze długa droga w dół. Zatem już po około 45 minutach skierowaliśmy się ponownie na szlak i łatwą, niemal płaską drogą poszliśmy na Halę Lipowską, gdzie oczekiwały nas kolejne piękne widoki.


Postanowiliśmy schodzić do Milówki, czyli do najbliższej stacji kolejowej (busów w bliżej położonych miejscowościach jak Żabnica czy Złatna woleliśmy nie łapać, gdyż nie wiadomo czy można by na nie liczyć o tak późnej wieczornej porze, a pociąg wydawał się pewniejszym środkiem transportu). Mając do wyboru bardziej widokowe lecz zarazem dłuższe zejście żółtym szlakiem przez Redykalny Wierch oraz zalesione lecz krótsze zielonym szlakiem po północnych stokach tej góry, wybraliśmy to drugie. Myślę, że mając już tyle kilometrów w nogach, nasze lenistwo w tym przypadku było uzasadnione ;) Szybko i sprawnie więc zeszliśmy przez las, a wkrótce ukazała się nam panorama Hali Boraczej, czyli następnego punktu na naszej trasie.


Schodząc na Halę Boraczą, mogliśmy oglądać za sobą panoramę Romanki. Z tej perspektywy naprawdę mieliśmy wrażenie, że przeszliśmy tego dnia niezły kawał.


Na Hali Boraczej miałem przyjemność wtajemniczyć moich współwędrowców w kolejna kultową rzecz: rewelacyjne jagodzianki z tamtejszego schroniska. Po tym jakże satysfakcjonującym poczęstunku pozostało już tylko zejście zielonym szlakiem do Milówki wśród szybko zapadającego zmroku. Zejście zbytnio ciekawe pod względem widokowym nie było, dla mnie tym bardziej ponieważ szedłem tędy już trzeci raz, ale minęło bardzo szybko i przyjemnie na rozmowach z resztą ekipy. Ostatni odcinek szlaku, biegnący asfaltem, pokonaliśmy już po ciemku. I tym samym ogromnie zmęczeni, ale też z niejakim poczuciem dumy po blisko dziesięciogodzinnej wyrypie, dowlekliśmy się na stację w Milówce. Miało potem być wieczorne imprezowanie w Bielsku-Białej, lecz długa trasa nas tak wykończyła że jak dojechaliśmy tam natychmiast udaliśmy się do łóżek i spaliśmy jak zabici :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz