piątek, 30 września 2016

26.08 Z Kasprowego Wierchu do Szczyrbskiego Jeziora

Trasa: Kasprowy Wierch – Liptowski Koszar – Cicha Dolina Liptowska – Dolina Koprowa – Trzy Źródła – Jamski Staw – Dolina Furkotna – Solisko – Szczyrbskie Jezioro

Na początek muszę poprosić czytelników o wybacznie, że na rozpoczęcie opisanej w tym poście wycieczki dokonałem uczynku karygodnego: wjazdu na Kasprowy Wierch kolejką linową! Mam nadzieję jednak, że będziecie wyrozumiali, gdy popatrzycie na to, jaką trasę następnie przebyłem. Ba, miała być jeszcze ambitniejsza – miała uwzględnić Krywań, narodową górę Słowaków o wysokości 2495 m n.p.m. Ostatecznie wycofałem się z tego zamiaru, lecz i tak pobiłem mój rekord pod względem długości trasy przebytej w Tatrach (13 godzin i 34 kilometrów w nogach), a niewiele zabrakło bym w ogóle pobił mój rekord najdłuższej trasy w życiu (z wycieczki po Worku Raczańskim 10 maja 2014).

Wczesna pobudka, wyjazd do Kuźnic jednym z pierwszych tego dnia busów i wjazd na Kasprowy Wierch jedną z pierwszych kolejek, na którą kupiłem bilet z wyprzedzeniem przez internet. Dzięki temu miałem okazję być na szczycie Kasprowego Wierchu jeszcze przed uderzeniem dzikich tłumów (które zapewne było tego dnia potężne, mając w uwadze wakacyjny termin oraz fantastyczną pogodę). Myślę że w sezonie letnim nieczęsto można w takim spokoju podziwiać panoramy z Kasprowego Wierchu, jak o 7 tego piątkowego poranka.


 Zanim ruszyłem na trasę po stronie słowackiej, zrobiłem sobie rundkę wokół Kasprowego Wierchu licznymi wydeptanymi przez turystów w tym rejonie ścieżkami (w tym, przyznam się, pozaszlakowymi na zachodnich stokach góry). Z nich mogłem delektować się chociażby widokami na Giewont...


 Czerwone Wierchy...


 Oraz jedno i drugie:


 Potem rozpoczęła się właściwa wędrówka, czyli zejście żółtym szlakiem do Cichej Doliny Liptowskiej na Słowacji. Ten szlak jest niezwykły, ponieważ mimo bliskości kolejki linowej i obiektów turystycznych na Kasprowym Wierchu jest bardzo mało uczęszczany. Chociaż fakt, iż nie napotkałem na nim żywej duszy, można usprawiedliwić wczesną porą, na pewno inaczej nie da się wytłumaczyć faktu, iż jest bardzo zarośnięty. Niekiedy idąc nim wręcz brnąłem przez długie trawy, które oczywiście o tej porannej porze były całe w rosie – co poskutkowało tym, że gdy dotarłem do doliny, spodnie i buty miałem całe mokre, tak jakbym przeszedł przez ulewny deszcz. Co, rzecz jasna, było mocno niefortunne, biorąc pod uwagę moje ambitne plany na resztę dnia. Nie spakowałem spodni na zmianę, gdyż przez cały dzień miała być na niebie „lampa” (i tak też było) – a tu taki psikus...

Pomijając jego mokrość, żółty szlak jest łatwy i przyjemny. Schodzi łagodnymi zakosami po południowych stokach Kasprowego Wierchu, a podczas tego zejścia podziwiać można zasadniczo trzy piękne panoramy: w kierunku wschodnim na Świnicę i Tatry Wysokie...


 W południowym na Wielką Kopę Koprową...


 Oraz w zachodnim na Czerwone Wierchy.


 W miarę jak schodziłem coraz niżej w dolinę, słońce wychylało się coraz śmielej zza gór i przygrzewało coraz solidniej, a widoki – choć mniej rozległe niż wyżej – zostały upiększone przez bujną roślinność i kwiaty.


 Potem zszedłem w piętro lasu, skąd widoki były już bardziej ograniczone, a w zasadzie to jedyna panorama jaka pokazywała się od czasu do czasu to Wielka Kopa Koprowa.


 Półtorej godziny po opuszczeniu Kasprowego Wierchu dotarłem do Liptowskiego Koszaru, gdzie wąska ścieżka wchodzi na szeroką, wygodną asfaltową drogę prowadzącą dnem Cichej Doliny Liptowskiej. Są tutaj dwie możliwości: skręcić w lewo i pójść doliną do góry, w stronę przełęczy Zawory, albo w prawo i w dół doliny do miejscowości Podbańska. Z tego co wcześniej wyczytałem, niewątpliwie ciekawszą opcją jest ta pierwsza, jednak ja wybrałem drugą, ponieważ zależało mi na tym żeby jak najszybciej dojść do podnóży Krywania. Ruszyłem więc w dół doliny, lekko obawiając się kolejnych godzin wędrówki. Oczywiście nie spodziewałem się żadnych, choćby najmniejszych trudności na takim szlaku – bardziej obawiałem się tego, że najzwyczajniej na świecie zanudzę się na śmierć taką trasą. Według mojej mapy do Niżnej Cichej Polany – a więc do punktu, w którym miałem skręcić w Dolinę Koprową – czekało mnie około trzech godzin marszu niemalże płaską asfaltówką przez zalesioną dolinę. Pomyślałem, że chyba będzie jeszcze gorzej niż na słynnym asfalcie do Morskiego Oka.


 Jak się jednak okazało, nie było wcale tak źle. Po pierwsze dlatego, że dość często pojawiały się w lesie polany i prześwity z ciekawymi widokami, jak na poniższym zdjęciu.


 Po drugie dlatego, że w ogóle atmosfera w dolinie – błoga cisza, szmer wody w potoku, lekki powiew wiatru, woń kwiatów i przyjemnie grzejące słońce – uczyniły wędrówkę nią naprawdę sympatyczną. A po trzecie dlatego, że aby zapobiec nudzie narzuciłem sobie dość ostre tempo, na skutek czego dojście do wylotu Doliny Koprowej zajęło mi zamiast spodziewanych 3 godzin zaledwie godzinę i 45 minut. Po takim czasie znalazłem się na skrzyżowaniu z zielonym szlakiem, mając za sobą taki oto widok:


 Skręciłem na zielony szlak i tym samym przeszedłem z jednej doliny do drugiej. Dolina Koprowa okazała się nieco gęściej zalesiona od Cichej Doliny Liptowskiej, było też w niej nieco więcej turystów (w poprzedniej dolinie minęło mnie kilku rowerzystów, natomiast piechurów nie było prawie wcale), a jedyną wyróżniającą się rzeczą był ostry wierzchołek Krywania, wystający ponad drzewami. Z tej perspektywy aż ciężko było mi uwierzyć, że z tak niskiego poziomu dam radę wejść na niego i jeszcze zejść z powrotem do Szczyrbskiego Jeziora.


 Jeszcze lepiej było widać Krywań z niebieskiego szlaku, odbijającego w pewnym momencie z Doliny Koprowej na grzbiet Wielkiej Palenicy, skąd schodzi do parkingu i leśniczówki przy Trzech Źródłach. Ten obszar został mocno zniszczony przez huragan w 2004 roku i las nadal jest w trakcie odbudowy.


Częściowy brak drzew na tym odcinku sprawiał, że nie miałem osłony przed słońcem, które o tej porze (minęło już południe) grzało bardzo mocno. Przed wyjazdem w Tatry cieszyłem się niesamowicie, widząc w prognozach akurat na dni 25-27 sierpnia poprawę pogody i „lampę” na niebie, jednak teraz po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że była też druga strona medalu: palące słońce oznaczało bardzo wysokie temperatury, w których wędrowanie po górach jest naprawdę męczące. Gdy doszedłem do leśniczówki Trzy Źródła (na poniższym zdjęciu) czułem, że już naprawdę zaczyna brakować mi sił.


 Nadszedł moment, w którym musiałem podjąć kluczową decyzję: iść na Krywań czy też nie? Z jednej strony miałem na to ogromną ochotę, z drugiej strony było wiele czynników które sprawiały, że rozsądek nakazywał mi zaniechać tego przedsięwzięcia. Po pierwsze miałem już sporo za sobą tego dnia (już nie wspominając o wyrypie z poprzedniego dnia) i mogło nie starczyć sił na pokonanie tak długiej trasy. Po drugie zielony szlak z Trzech Źródeł na Krywań wiąże się z pokonaniem ogromnej różnicy wysokości na dość krótkim odcinku, co wiązałoby się z sporym wysiłkiem. A akurat nadchodził najgorętszy moment dnia i taka wspinaczka w piekącym upale średnio mi się uśmiechała. Po trzecie, w razie jakichkolwiek problemów mógłbym nie zdążyć do Szczyrbskiego Jeziora przed zapadnięciem zmroku, już nie mówiąc o tym że musiałem jeszcze zdążyć na pociąg do Starego Smokowca a następnie na autobus do Zdziaru, gdzie miałem zarezerwowany nocleg. Z wszystkich tych powodów wejście na Krywań wydawało się mocno ryzykowne.

„Mierz zamiary na siły” mówi znane przysłowie i mówił mi w tym momencie rozsądek. Posłuchałem się go. Z odrobiną żalu, ale jednocześnie poczułem ulgę, że nie będę musiał wspinać się po stromym szlaku na Krywań w upale i stresie. Jaka byłaby z tego przyjemność? Krywań nie ucieknie, zdobędę go innym razem. A tymczasem wpadł mi do głowy świetny pomysł na zrekompensowanie sobie Krywania. Pójdę sobie na spokojnie Tatrzańską Magistralą w stronę Szczyrbskiego Jeziora, lecz zanim tam dojdę odbiję do góry Doliną Furkotną, przejdę pod Schronisko na Solisku i zejdę albo zjadę wyciągiem krzesełkowym do Szczyrbskiego Jeziora. Jest to trasa krótsza, bezpieczniejsza, pozostawia mi większe pole manewru aby pójść spokojnym tempem, a do tego wówczas będę się wspinać na Solisko o późniejszej porze dnia, gdy będzie już chłodniej. I zobaczę w ten sposób jako bonus panoramę z obszaru, na który w ogóle wcześniej nie planowałem wejść. A przy odrobinie szczęścia może nawet uda mi się wspiąć na Skrajne Solisko i z powrotem – wszak jest to tylko krótki odcinek z Schroniska na Solisku.

Pokrzepiony tą perspektywą, po raz pierwszy w życiu udałem się w drogę słowacką Tatrzańską Magistralą. Myślałem że może być nieco nudna, ale wcale tak nie było. Po pierwsze po swojej prawej miałem rozległą panoramę Kotliny Liptowskiej, a po drugie po lewej Krywań prezentował się naprawdę okazale.


 A po trzecie za sobą mogłem podziwiać widok w stronę Tatr Zachodnich, jak chociażby na pasmo Bystrej. I pomyśleć, że byłem właśnie tam dzień wcześniej!


 Później rzeczywiście szlak stał się mniej widokowy po wejściu do lasu, ale osiągnięcie kolejnego ciekawego punktu było tylko kwestią czasu. Półtorej godziny marszu od Trzech Źródeł znajduje się Jamski Staw – przeurocze jeziorko w lesie, nad którym odpocząłem sobie przez chwilę. W tym właśnie punkcie Tatrzańska Magistrala łączy się z niebieskim szlakiem, którym miałem zejść z Krywania.


 Następny odcinek to pół godziny nieco nudnego marszu Tatrzańską Magistralą przez las, a potem skręcenie na żółty szlak prowadzący w górę Doliny Furkotnej. Docelowo ten szlak wiedzie na Bystrą Ławkę i do Doliny Młynickiej – niezwykle atrakcyjna trasa, ale w moim przypadku taka wycieczka musi zaczekać na inną okazję. Tym razem miałem zobaczyć jedynie część Doliny Furkotnej przed Soliskiem. Początkowy etap tego szlaku to wspinaczka po kamiennych stopniach przez las, a następnie przez piętro kosodrzewiny, z którego do tyłu roztacza się bardzo szeroka panorama Liptowia.


 Potem, gdy szlak zbliża się do skrzyżowania z niebieskim szlakiem na Solisko, znad kosodrzewiny wyłaniają się szczyty Siodełkowej Kopy i Skrajnej Liptowskiej Turni. Jak gdyby na zachętę, aby pójść dalej, w głąb Doliny Furkotnej do Bystrej Ławki, by zobaczyć tą panoramę szerzej i odkryć jej piękno. Wydawało mi się, że teraz już mam siły na coś takiego (najgorszy upał minął i czułem się znacznie lepiej), jednak rozsądek i późna pora odradzały mi taką decyzję stanowczo.



 Obrałem kierunek do Schroniska na Solisku niebieskim szlakiem, który trawersuje zachodnie i południowe zbocza Skrajnego Soliska po skalnych płytach. Momentami czułem się na nich naprawdę niepewnie, gdyż niektóre z nich ruszały się i absolutnie nie były stabilne, a szlak wyglądał tak:


 Przynajmniej widoki nadrabiały te niedogodności. Zwłaszcza od strony południowej naprawdę było na co popatrzeć.


 Po trochę ponad pół godziny męczarni na kamiennych płytach, cel został osiągnięty – Schronisko na Solisku:


 Udałem się do środka skosztować ich ciasta (naprawdę pyszne), a potem wyszedłem na zewnątrz nacieszyć się widokami. Oczywiście jedna z pierwszych rzeczy, na którą zwróciłem uwagę, to Szczyrbskie Jezioro, do którego docelowo miałem dojść.


 Za sobą widziałem Skrajne Solisko, z budynkami schroniska i stacji kolejki linowej poniżej. Niestety było już za późno, aby się tam wspiąć.


 Było też za późno, aby zjechać wyciągiem krzesełkowym, który zakończył już swoje funkcjonowanie na ten dzień. Tym jednak nie przejmowałem się zbytnio, gdyż miałem jeszcze siły i starczyło mi czasu, aby spokojnie zejść niebieskim szlakiem do Szczyrbskiego Jeziora przed zachodem słońca i odjazdem mojego pociągu do Tatrzańskiej Łomnicy. Rozpocząłem więc zejście szerokim i dość wygodnym szlakiem po zboczu, które zimą zapewne jest oblegane przez narciarzy. Pierwszy odcinek w dół od schroniska jest nieco zeszpecony przez obecność paru wyciągów krzesełkowych, jednak z biegiem czasu zostają one zakryte przez fałdy terenu i można znów poczuć się nieco bardziej odizolowanym od cywilizacji. A widoki, które stopniowo odsłaniają się w miarę zejścia, są wspaniałe. Mogłem popatrzeć w głąb Doliny Młynickiej oraz na Grań Baszt, a to wszystko w prześlicznym, wieczornym świetle.



 Słońce zachodziło coraz niżej, a ja z nieco już obolałymi nogami schodziłem w stronę Szczyrbskiego Jeziora i charakterystycznej skoczni narciarskiej.


 Dosłownie w ostatkach światła dziennego dowlokłem się nad brzeg Szczyrbskiego Jeziora i obszedłem je, by dojść do stacji kolejowej. Zachód słońca był naprawdę wspaniałym momentem, bym po raz pierwszy w życiu stanął nad brzegiem tego znanego jeziora. Nie mogłem tego zaplanować lepiej, choć może gdybym tam się znalazł kilkanaście minut wcześniej byłoby jeszcze piękniej ze względu na światło rzucane przez ostatnie promienie słońca na okoliczne góry – w tym momencie słońce już chowało się za szczytami i takiego efektu nie było, lecz i tak wszystko wyglądało ślicznie. Oglądając widok majestatycznych szczytów wznoszących się nad jeziorem, czułem wielką satysfakcję. Pomimo mojego haniebnego uczynku na początku dnia, jakim był wjazd na Kasprowy Wierch kolejką, i pomimo rezygnacji z zdobywania Krywania, nieskromnie uważam że przejście takiego kawału drogi w ciągu jednego dnia było niezłym osiągnięciem.



 To są ostatnie zdjęcia, które wyszły mi podczas tej wyprawy – potem było już zbyt ciemno. W półmroku doczłapałem się wśród zabudowań Szczyrbskiego Jeziora do stacji kolejowej i słynną słowacką „elektriczką” pojechałem do Starego Smokowca, gdzie zjadłem kolację w regionalnej karczmie z słowacką góralską muzyką „na żywo” (klimat fantastyczny), a następnie przysypiając już pojechałem ostatnim tego dnia autobusem do Zdziaru. Ale o moich doświadczniach stamtąd, oraz o mojej pierwszej w życiu wyprawie w Tatry Bielskie nazajutrz, napiszę w następnym poście :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz