piątek, 30 września 2016

27.08 Tatry Bielskie

Trasa: Zdziar – Mąkowa Dolina – Szeroka Przełęcz – Szalony Przechód – Przełęcz Pod Kopą – Dolina Zadnich Koperszadów – Dolina Jaworowa – Jaworzyna Tatrzańska – Łysa Polana – Palenica Białczańska

No to zaczynam relację z trzeciego, ostatniego dnia niezwykle intensywnego pobytu w Tatrach pod koniec sierpnia, który akurat trafił na dni z najsłoneczniejszą pogodą z całych tegorocznych wakacji :) Ale najsłoneczniejszą niekoniecznie znaczy najlepszą – było okropnie gorąco, co poprzedniego dnia częściowo przyczyniło się do mojej rezygnacji z zdobywania Krywania. Jednak i tak dużo lepsze to od deszczu. Wychodząc w Tatry Bielskie owego ostatniego dnia, sam sobie zawiniłem, wstając bardzo późno i zaczynając wędrówkę dopiero około 10 rano – a więc celując w najgorętszą część dnia na sam środek wyprawy. Musiałem jednak to zrobić, gdyż po poprzednich dwóch szalonych dniach byłem tak zmęczony i tak bardzo potrzebowałem snu, że fizycznie nie dałbym rady wstać wcześnie rano i wyjść w góry o chłodniejszej porze.

W poprzednim wpisie wspomniałem, że noc z piątku na sobotę spędziłem w Zdziarze. Napiszę małe co nieco o moim zakwaterowaniu, które bardzo mi się podobało :) Przenocowałem w hostelu Ginger Monkey, który dość przypadkowo znalazłem na portalu Hostelworld, kompletnie nie spodziewając się że będą tam oferować noclegi w Tatrach poza Zakopanem. Tymczasem okazało się, że w tej małej, typowo słowackiej wiosce pełnej drewnianych chałup, sprawiającej wrażenie jakby była na końcu świata, od dobrych kilku lat funkcjonuje hostel prowadzony przez obcokrajowców i wycelowany przede wszystkim do turystów z zagranicy, zwłaszcza młodych.

Gdy dotarłem do Ginger Monkey Hostel o 23 w piątek przywitała mnie przesympatyczna angielsko-australijsko-amerykańska obsługa, a ja jako pół-Polak byłem chyba najbardziej „miejscowym” z wszystkich gości, którymi byli głównie młodzi ludzie z krajów anglojęzycznych, Niemcy i Skandynawowie. W salonie trwała w najlepsze impreza, podczas której z jedzeniem i piciem (zwłaszcza tym drugim ;) ) przedstawiciele różnych narodowości i kultur się wzajemnie integrowali. Niestety będąc wykończony po 13-godzinnej wędrówce nie miałem siły wziąć udziału w imprezie. Za to nazajutrz przy śniadaniu byłem w dużo lepszej formie od niektórych ;) i z wielką przyjemnością się wówczas pointegrowałem z innymi. Śniadanie było smaczne, obfite i dodało mi energii przed czekającą mnie wędrówką. Obsługa hostelu świetnie znała trasę w Tatry Bielskie i udzieliła mi szczegółowych informacji na jej temat, co utwierdziło mnie w przekonaniu że dobrze wybrałem, udając się ostatniego dnia pobytu w Tatrach w te strony. Okazało się też, że niektórzy z gości też wybierają się w Tatry Bielskie i miałem okazję część trasy przejść w ich towarzystwie.

Ogólnie więc opuściłem Ginger Monkey Hostel w sobotnie przedpołudnie z bardzo dobrymi wrażeniami – było tam wesoło i kolorowo, a obsługa bardzo dbała o gości. Poniżej zdjęcie tej międzynarodowej „enklawy” w środku sennej słowackiej wsi:


Na początek trasy wyruszyłem samodzielnie, gdyż pozostali goście wybierający się w Tatry Bielskie jeszcze się zbierali i wracali do siebie po nocnym imprezowaniu, podczas gdy mi zależało na tym, żeby wyruszyć, gdyż było już wystarczająco późno. Powiedzieli, że mnie dogonią i tak też się stało, spotkaliśmy się ponownie na szlaku. A tymczasem jeszcze zanim spotkałem się ponownie z moimi towarzyszami z hostelu udało mi się na szlaku nawiązać kolejne znajomości. Stało się to podczas wędrówki Mąkową Doliną na obrzeżach Zdziaru, z której już można dostrzec pierwsze widoki Tatr Bielskich.


A więc szedłem dość żwawo ścieżką i widziałem przed sobą mężczyznę i kobietę mniej więcej w moim wieku, idących z przeuroczym psem. Dogoniłem ich i mijałem ich, gdy pies zaszczekał na mnie, a oni od razu uspokoili go i zaczęli mnie przepraszać. Powiedziałem im że nic się nie stało, oni zagadnęli mnie dokąd idę, i w ten sposób zaczęła się rozmowa...no i skończyło się tak, że przeszliśmy razem cały odcinek czerwonego szlaku z Mąkowej Doliny do Przełęczy pod Kopą. Rzadko kiedy rozmawiam z nieznajomymi ludźmi na szlaku poza pozdrowieniem ich, a jednak tym razem jakoś tak łatwo udało mi się nawiązać kontakt z tą parą Słowaków, że z przyjemnością pokonaliśmy razem część trasy. Matuš i Karolina byli przesympatyczni (oczywiście ich słodki piesek też ;) ) i wędrówka w ich towarzystwie była dużą frajdą. Na miłej rozmowie z nimi szybko zleciała pierwsza część trasy, która w zasadzie specjalnie widokowa nie jest (poza występującymi tu i ówdzie ciekawymi formacjami skalnymi, jak poniższa), gdyż biegnie przez las.


Jest też jeden odcinek z łańcuchem, ale jest bardzo łatwy i co najważniejsze nie występuje tam ekspozycja. Może odrobinkę trudniej byłoby nim zejść, ale i tak jest spokojnie do pokonania. W ogóle moim zdaniem ten szlak lepiej nadaje się do wchodzenia, tak jak czyniłem ja z moimi towarzyszami, niż do schodzenia, ze względu na jego umiarkowaną stromość. Uważam że zejście nim mogłoby nieźle dać w kość, trochę jak zejście z Trzydniowiańskiego Wierchu do Polany Trzydniówki którym szedłem dwa dni wcześniej.


Wspinaczka była łatwa, lecz mozolna. Przy takich warunkach oraz piekącym słońcu dużo przyjemniej było iść w towarzystwie niż samemu. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się aby odpocząć i napić się wody, i na jednym z takich postojów dogonili nas niektórzy moi towarzysze z hostelu. A jednocześnie zupełnie niespodziewanie Matuš i Karolina napotkali swoich znajomych na szlaku. Było nas więc całkiem sporo :) I w ogóle na szlaku panował duży ruch, co było dla mnie zaskoczeniem. Myślałem, że słowacka część Tatr jest na ogół spokojna i mało w niej turystów, i o czerwonym szlaku przez Tatry Bielskie słyszałem takie właśnie opinie. Chyba jednak tego dnia ruch turystyczny był dużo większy po pierwsze ze względu na słoneczną pogodę, a po drugie ze względu na długi weekend na Słowacji (poniedziałek 29 sierpnia był tam świętem). Więc moich doznań na tej trasie w ogóle nie da się porównać chociażby z wyludnioną Cichą Doliną Liptowską poprzedniego dnia czy całkowicie pozbawionej żywej duszy Doliny Bystrej jeszcze poprzedniego.

A tymczasem krok po kroku mozolnie zdobywaliśmy wysokość i otrzymywaliśmy wynagrodzenie w postaci coraz rozleglejszych widoków do tyłu na Zdziar i Magurę Spiską.


Widzicie ludzi na poniższym zdjęciu? Przedstawia ono stoki Płaczliwej Skały, na którą nie wiedzie żaden szlak i wstęp jest bezwzględnie wzbroniony. A tymczasem w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że kilka ludzi wspina się przez ten właśnie teren. Musieli w którymś miejscu odbić od szlaku. Na początek pomyśleliśmy, że może zabłądzili – ale nie, to byłoby niemożliwe, przecież szlak jest bardzo wyraźnie oznakowany i nie ma żadnej innej ścieżki odbijającej od niego. Chyba więc musieli pójść tam celowo. Myśl ta bardzo nas oburzyła, i ewidentnie innych turystów na szlaku też, gdyż inni ludzie przed nami i za nami pokazywali w ich stronę palcami i kręcili głowami z dezaprobatą. Co gorsza, dźwięk w górach bardzo się niesie, więc słyszeliśmy rozmowy owych łamiących przepisy parku narodowego ludzi – i okazało się, że mówią po polsku. Cóż, mogłem się tylko wstydzić za moich rodaków...


Żeby nie było, nie uważam się absolutnie za świętego i sam przyznałem się do tego w poprzednim poście, że na kilka minut zszedłem z szlaku na Kasprowym Wierchu. Ale co innego zrobić to na króciutkim odcinku który i tak został zadeptany przez turystów „kolejkowych”, a co innego zejść z szlaku i brnąć głęboko w obszar który jest pod ścisłą ochroną i w którym nie powinna stanąć ludzka noga.

W każdym bądź razie współczułem też trochę owym Polakom, gdyż musiało się iść okropnie ciężko taką trasą pozaszlakową. A tymczasem czerwony szlak nareszcie zaczął nieco łagodnieć i bez większych problemów dotarliśmy na Szeroką Przełęcz. Jest to punkt z wspaniałymi panoramami na wszystkie strony, na takim „siodełku” pomiędzy Szalonym Wierchem (na pierwszym zdjęciu) oraz Płaczliwą Skałą i Hawraniem (na drugim).



Tu widok na przebytą przez nas drogę. Zdziar znajduje się tak daleko w dole, pokonaliśmy naprawdę znaczną różnicę wysokości.


A przed nami to co najlepsze, czyli wspaniała panorama Jagnięcego Szczytu:


A także zapierający dech w piersiach widok na Tatry Wysokie po stronie polskiej, za Doliną Zadnich Koperszadów.


Trzeba przyznać, że ten szlak – jedyny przecinający pasmo Tatr Bielskich – jest na tym odcinku naprawdę wspaniały. Idąc dalej na Szalony Przechód, cały czas naokoło mieliśmy te fantastyczne pejzaże. Hawrań prezentował się wyjątkowo okazale:


Odsłoniła się też kolejna rozległa panorama: w kierunku wschodnim, na Jatki oraz Dolinę Przednich Koperszadów.



Jagnięcy Szczyt w całej okazałości:


A w dole czekała na mnie Dolina Zadnich Koperszadów, którą miałem zejść i wrócić do Polski. Moi towarzysze mieli zamiar udać się w przeciwną stronę, nad Biały Staw oraz Zielony Staw Kieżmarski.


Po „festiwalu górskich kozic” w czwartek w Tatrach Zachodnich, w piątek nie zauważyłem ani jednej, natomiast w sobotę właśnie jedna przywędrowała w okolice Szalonego Przechodu. Ponieważ uwielbiam te zwierzęta, musiałem zrobić jej fotosesję :)



Jeszcze raz Jagnięcy Szczyt. Fotogeniczna ta góra :)


Na Przełęczy pod Kopą musiałem z żalem pożegnać moich miłych towarzyszy, a zwłaszcza Matuša i Karolinę. Życzyłbym sobie więcej takich sympatycznych, spontanicznych spotkań w górach.


Odtąd wydawało się że wszystko będzie jak po maśle: zejście łagodnym i banalnie łatwym niebieskim szlakiem przez Dolinę Zadnich Koperszadów do Jaworzyny Tatrzańskiej, a następnie tylko kawałeczek wzdłuż szosy do Polski.


A jednak wyobrażacie sobie, że w tym miejscu dostałem ataku paniki? Choć ten odcinek szlaku naprawdę jest banalny, jest kilka punktów w których kiedyś przeszły lawiny kamienne i drobne kamyki zasypały ścieżkę, przez co grunt jest tam trochę mniej stabilny. A ja się naprawdę przeraziłem, że się w tym miejscu przewrócę i zlecę po tym naprawdę nie takim stromym stoku. Nie wiem czemu coś takiego we mnie wstąpiło... w każdym bądź razie na kilka minut „zablokowałem się” tam i całe szczęście, że przechodzący tamtędy starszy Słowak wziął mnie za rękę i przeprowadził mnie na drugą stronę lawiniska, skąd mogłem zrobić to zdjęcie na ponurą pamiątkę.


Po takiej „przygodzie” z ulgą zszedłem do Doliny Zadnich Koperszadów. Na tym odcinku szlaku nadal najbardziej wyróżnia się Jagnięcy Szczyt.


W dolinie natrafiłem na krzyż upamiętniający walki spiskich pasterzy w XVI wieku:


Krzyż z Jagnięcym Szczytem w tle:


Z dna doliny mogłem ponownie oglądać Hawrań, tym razem z zupełnie innej perspektywy.


Dalsza część Doliny Zadnich Koperszadów jest zalesiona i mało widokowa, aż do Polany pod Muraniem, na której łączy się z większą od niej Doliną Jaworową. Na tej polanie tego upalnego sobotniego popołudnia panowała błoga idylla, w powietrzu unosiła się woń polnych kwiatów, a za sobą mogłem po raz ostatni spojrzeć na pasmo słowackich Tatr.


W Dolinie Jaworowej wszedłem na asfalt, którym szybko i wygodnie doszedłem do Jaworzyny Tatrzańskiej. Nie było żadnych autobusów stamtąd do Polski o tej porze, więc poszedłem do granicy piechotą, wzdłuż szosy. Nie było z tym wcale tak źle; wprawdzie ruch na drodze był spory, lecz mogłem przejść dość wygodnie wyłożonym betonem rowem wzdłuż drogi, nie musząc obawiać się mijających mnie samochodów. Droga głównie prowadzi lasem, pomijając pierwszy odcinek za Jaworzyną Tatrzańską, gdzie z przydrożnych łąk można jeszcze nacieszyć oczy widokami okolicznych gór.


Polska nie przywitała mnie zbyt przyjemnie. Jeszcze przed przekroczeniem granicy na Łysej Polanie uderzyła mnie duża liczba samochodów zaparkowana przy drodze po stronie słowackiej, a po stronie polskiej to co się działo przechodziło wszelkie pojęcie. Na każdym skrwawku pobocza były zaparkowane auta jedne za drugimi, zarówno w stronę Morskiego Oka jak i Zakopanego. Sytuacja ta zapewne miała miejsce ze względu na remont parkingu na Palenicy Białczańskiej. A jezdnia w stronę Zakopanego to był jeden wielki korek. W obliczu tej sytuacji postanowiłem jeszcze odrobinę nadłożyć drogi i nie czekać na busa na Łysej Polanie, tylko przejść na Palenicę Białczańską i złapać go na początkowym przystanku. Wiedziałem, że jeśli wsiądę na Łysej Polanie będę mógł uzyskać tylko miejsce stojące, a będąc naprawdę zmęczonym po trzech dniach intensywnego łażenia po górach absolutnie nie miałem ochoty spędzić długiego czasu stojąc w przepełnionym busie w korku – już wolałem przejść dodatkowe 20 minut, by potem uzyskać miejsce siedzące.

I tak też zrobiłem, idąc w stronę Palenicy Białczańskiej wzdłuż szosy, klucząc pomiędzy gęsto zaparkowanymi autami. Na Palenicy Białczańskiej kłębiły się dzikie tłumy, a droga do Morskiego Oka wyglądała jakby szła nią procesja. Dzięki Bogu, że na ten pobyt w Tatrach wybrałem trasy spokojniejsze, z dala od tych oblegających Morskie Oko tłumów. Nie sądzę, aby wędrówka nad Morskie Oko w takich warunkach była zbyt przyjemna. Szkoda trochę, że tylu turystów w wakacje na ślepo wali nad Morskie Oko, kiedy jest tyle innych pięknych i znacznie mniej zatłoczonych tras. Skarżyłem się wcześniej w tym poście na niespodziewanie dużą ilość turystów tego dnia w Tatrach Bielskich, ale z tym co się działo wówczas na Palenicy Białczańskiej i trasie do Morskie Oka to w ogóle nie ma porównania.

Jak najprędzej wsiadłem do busa, by uciec stamtąd, i zająłem upragnione miejsce siedzące. Podróż do Zakopanego trochę się dłużyła przez korek, lecz ten na szczęście zdążył się nieco rozładować w czasie jak szedłem z Łysej Polany na Palenicę Białczańską. Dzięki temu i tak dojechałem do Zakopanego szybciej niż się spodziewałem, i miałem czas by zjeść tam kolację oraz udać się do hostelu po bagaż, który zostawiłem tam poprzedniego dnia rano. Całe szczęście, że obsługa hostelu zgodziła się, abym pozostawił tam większość swoich rzeczy u nich na te twa dni. Wspomniałem w wpisie o czwartkowej wycieczce, jak się namęczyłem z powodu ciężkiego plecaka, i nie wyobrażałem sobie wówczas aby przez kolejne dwa dni iść na bardzo długie trasy po górach z takim bagażem. Wymeldowując się więc w piątek rano w hostelu poprosiłem obsługę, abym przechowali część moich rzeczy do sobotniego wieczora, i ku mojej uldze wyrazili na to zgodę, dzięki czemu podczas kolejnych dwóch dni wędrówek po Tatrach było mi nieporównywalnie lżej. Gdyby nie to nie wiem czy bym te trasy ukończył, zwłaszcza mega-długą piątkową.

Tym postem żegnam się z Tatrami na kolejny rok. Tego samego wieczora pojechałem z Zakopanego do Krakowa, a następnie na dwa dni do Lwowa. Wróciłem na kolejne trzy dni do południowej Polski, lecz już nie w Tatry tylko w Beskidy (relacje z tych wycieczek w kolejnych postach), a potem zakończyły się moje wakacje w Polsce. Wróciłem na kolejny rok szkolny do pracy w Hiszpanii, skąd teraz piszę tą zaległą relację z wspaniałego pobytu w Tatrach. Przyznam się, że niełatwo mi było opuścić Polskę po takich pięknych doświadczeniach, które rozpaliły moją miłość do polskich gór na nowo. Jedno jest pewne: niezależne od tego ile czasu spędzę w Hiszpanii, na pewno odwiedzę ponownie Tatry w kolejne wakacje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz