piątek, 30 września 2016

25.08 Bystra, Starorobociański Wierch i Kończysty Wierch

Trasa: Pri Bystrej – Polana Hradek – Dolina Bystra – Bystra – Bystry Karb – Liliowy Karb – Starorobociański Wierch – Kończysty Wierch – Trzydniowiański Wierch – Polana Trzydniówka – Dolina Chochołowska – Siwa Polana

W tym poście opiszę wycieczkę wyjątkową, gdyż jedną z najdłuższych jaką kiedykolwiek odbyłem (rekord został jednak pobity nazajutrz ;) ), a jednocześnie dopiero drugą, podczas której zapuściłem się w słowacką część Tatr. Poprzednim razem było to 28 września 2014, gdy wszedłem na Grzesia i Rakonia od Zwierówki razem z moim kolegą Olkiem. Tym razem wybrałem się na Słowację samodzielnie, a moja trasa przebiegała przez jedne z dzikszych i bardziej odludnych rejonów Tatr Zachodnich, natomiast jej punktem kulminacyjnym był najwyższy szczyt tego pasma – Bystra (2248 m n.p.m).

Właściwie to Bystra w ogóle nie była w moich planach na ten dzień. Miałem rozpocząć trasę w Dolinie Żarskiej i dostać się do Polski przez Jarząbczy Wierch. Stało się jednak inaczej. Po noclegu w Cieszynie, o 4 rano przeszedłem na stronę czeską by złapać pociąg do Liptowskiego Mikulasza, skąd miałem się przesiąść na lokalny autobus do Doliny Żarskiej. Niestety opóźnienie pociągu sprawiło, że autobus mi uciekł. W takiej sytuacji musiałem na szybko zmienić plany, gdyż mógłbym nie zdążyć dokończyć trasy jeśli bym miał zaczekać na następny autobus do Doliny Żarskiej. Zauważyłem, że nieco wcześniej odjeżdża autobus do Przybyliny, i od tego zrodził mi się w głowie spontaniczny pomysł na trasę, która wyglądała niesamowicie atrakcyjnie – i taka też była.

Autobus zawiózł mnie pod leśniczówkę Pri Bystrej, z której ruszyłem żółtym szlakiem, prowadzącym przez Dolinę Bystrą na najwyższy szczyt Tatr Zachodnich. Idąc żwawym krokiem, już po 25 minutach byłem na Polanie Hradek, przy skrzyżowaniu z Drogą nad Łąkami. Widoki z niej były nieco ograniczone, lecz wkrótce potem wyszedłem z lasu na obszar, który właściwie też powinien być lasem, jednak został zdewastowany i w efekcie oferuje bardzo rozległe widoki. Od południa roztaczała się panorama Kotliny Liptowskiej:


Od wschodu natomiast wznosił się Krywań – mój cel na nazajutrz (ostatecznie nie osiągnięty, ale o tym w następnym wpisie).


Na kolejnym odcinku trasy widoki były znów ograniczone, lecz cieszyło mnie to, ponieważ przynajmniej las był znów cały i zdrowy. W ogóle cały ten kolejny odcinek, stopniowo wspinający się wzdłuż potoku w głąb Doliny Bystrej, choć gęsto zalesiony, był naprawdę piękny, a do tego tak wyjątkowo spokojny. Poza szmerem wody przez kolejne trzy godziny z hakiem nie usłyszałem absolutnie żadnego odgłosu i nie napotkałem ani jednego turysty. Taka sytuacja w Tatrach, zwłaszcza w wakacje letnie i przy dobrej pogodzie, to prawdziwa rzadkość.

Szlak przez Dolinę Bystrą obfitował w jarzębiny, o tej porze roku nadzwyczaj pięknie ozdobione przez czerwone korale, a także w krzaki malin. Z tych drugich oczywiście zaczerpnąłem obficie ;) Ile było tych pierwszych natomiast dobrzej obrazuje poniższe zdjęcie:


W wyższej części doliny las rozrzedził się na dobre, a ja musiałem przedostać się z lewego brzegu potoku na prawy. Stan tego mostu pozostawia baaardzo dużo do życzenia...


Krok po kroku, Dolina Bystra stopniowo odsłaniała przede mną swoje panoramy. Po prawej stronie widziałem Kotłową:


Po lewej Jeżową Kopę:


Daleko za sobą miałem Liptów:


A przed sobą panoramę w głąb Doliny Bystrej, a za nią na Bystrą oraz Małą Bystrą:


W tej bardzo odsłoniętej części doliny słońce grzało jak na patelni. Nie ukrywam, że pomimo otaczającego mnie piękna przeżyłem moment kryzysu, gdyż spociłem się okropnie, na sobie miałem bardzo ciężki plecak (z całym dobytkiem na tygodniowy pobyt na południu Polski), za sobą całkiem pokaźną odległość solidnego marszu, a przed sobą ostrą wspinaczkę na grań Tatr Zachodnich. Trochę mnie kosztowała dalsza wędrówka. Szlak, który dotychczas podążał dnem doliny w kierunku północnym, teraz skręcił na wschód i rozpoczął dość strome podejście na grań. Okazało się jednak, że wspinaczka nie jest aż tak straszna jak się wydawało z dołu. A jej trudy rekompensowały coraz piękniejsze i rozleglejsze panoramy. Patrząc do tyłu, w kierunku zachodnim, mogłem po raz pierwszy dojrzeć stawy na dnie Doliny Bystrej. Pierwszy z nich, widoczny na poniższym zdjęciu pod masywem Zadniej Kopy, nosi uroczą nazwę Anusine Oczko.


W kotlinie pod Małą Bystrą natomiast znajdują się Bystre Stawy.


No i udało się! Znalazłem się na grani prowadzącej na Bystrą, mając po jednej stronie Dolinę Bystrą z której się wspiąłem a po drugiej Dolinę Kamienistą.


Z tej perspektywy panorama wcześniej wspomnianych stawów była jeszcze lepsza.



Teraz już tylko ostatnia prosta na Bystrą!


Panorama Kamienistej, towarzysząca mi podczas podejścia:


Kolejny rzut oka na Dolinę Bystrą i Bystre Stawy:


Gdy nareszcie wspiąłem się na sam szczyt Bystrej, akurat w tym momencie znaczna część okolicznych gór została zasłonięta przez chmury. Cóż za pech! Nie mogę jednak narzekać, gdyż był to jedyny moment podczas trzydniowego pobytu w Tatrach w którym pogoda na chwilę spłatała mi psikusa. Przez resztę tego okresu chmur było wręcz za mało ;)



Żadne chmury nie były w stanie popsuć mi humoru. Pomimo wcześniejszego kryzysu, bolących od ciężkiego plecaka ramion i znacznej długości szlaku udało mi się wspiąć nie tylko na najwyższy szczyt Tatr Zachodnich, ale jednocześnie na najwyższy szczyt na jakim kiedykolwiek byłem podczas wędrówki po polskich górach! (No, powiedzmy szczerze że Bystra znajduje się na Słowacji a nie w Polsce, ale to tylko drobny szczegół ;) )

Tymczasem podczas zasłużonego odpoczynku na zjedzenie prowiantu (co jednocześnie troszeczkę odciążyło ten niewygodny plecak) chmury zdążyły się odsunąć ponownie i odsłonić naprawdę niczego sobie widoki.



Pół godziny odpoczywałem na szczycie Bystrej, gdzie w przeciwieństwie do poprzedniej części trasy miałem towarzystwo (od słowackiej strony nikt poza mną nie wchodził, natomiast od polskiej strony przyszło sporo turystów, zarówno niebieskim szlakiem z Bystrego Karbu jak i nieoznakowaną ścieżką z szczytu Błyszcza). O 13:20 ruszyłem w dalszą trasę. Będąc mimo wszystko wciąż dość zmęczonym, odpuściłem sobie Błyszcz i poszedłem w dół niebieskim szlakiem, trawersującym Błyszcz od zachodniej strony. Podziwiałem panoramy m.in. Małej Bystrej (na pierwszym zdjęciu) oraz Doliny Gaborowej (na drugim).



O kolejnych kilku godzinach mojej wędrówki nie ma co za dużo pisać, gdyż zdjęcia lepiej oddadzą ich piękno. Sam szlak graniowy pomiędzy Bystrym Karbem i Kończystym Wierchem biegnie na przemian w górę i w dół, niekiedy po dość sypkich małych kamykach, a rozległe widoki z wszystkich stron towarzyszą wędrowcom tego odcinku na każdym kroku. Teraz, pisząc tą relację, niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć, które szczyty i doliny są na których zdjęciach – tych rozmaitych panoram jest po prostu zbyt dużo i moja pamięć nie jest w stanie ich wszystkich ogarnąć. Zapraszam więc do obejrzenia galerii nieopisanych, lecz bardzo malowniczych zdjęć.








Poniższe zdjęcie akurat dobrze kojarzę – to widok na Starorobociański Wierch podczas rozpoczęcia podejścia na niego.


A to widoki do tyłu podczas podejścia na Starorobociański Wierch: na Bystrą (pierwsze zdjęcie) oraz na Gaborową Przełęcz i Liliowy Karb (drugie).



Widoki z szczytu Starorobociańskiego Wierchu (2176 m n.p.m) – najwyższego punktu, na którym kiedykolwiek stanąłem na terytorium Polski.






Ostatnie dwa zdjęcia z szczytu Starorobociańskiego Wierchu ukazują Raczkowe Stawy, na które był również bardzo dobry widok podczas zejścia na Kończysty Wierch. Ten odcinek w ogóle obfitował w piękne panoramy.



Jednak to nie panoramy były najbardziej niezwykłe dla mnie podczas wędrówki z Starorobociańskiego na Kończysty. Zapamiętam ten odcinek przede wszystkim z powodu górskich kozic. Dotychczas spotkałem tylko jedną (11 listopada 2014 podczas zejścia z Szpiglasowej Przełęczy do Morskiego Oka). A teraz... ni stąd ni zowąd natrafiłem na całą masę.





Panorama Dolina Raczkowej z Starorobociańskiej Przełęczy, tuż przed krótkim podejściem na Kończysty Wierch:


Mogłem poczuć trochę dumy, patrząc do tyłu na zdobyte wcześniej szczyty: Starorobociański Wierch oraz Bystrą.


Zarówno na szczycie Kończystego Wierchu, jak i podczas zejścia z niego na Trzydniowiański Wierch, cały czas „gwiazdami” były górskie kozice.






Zielonym szlakiem z Kończystego na Trzydniowiański szło się łatwiej niż czerwonym granicznym, gdyż podłoże było znacznie stabilniejsze i nie trzeba było iść po sypkich kamykach. Dzięki temu, nie musząc patrzeć tak uważnie pod nogi mogłem jeszcze bardziej delektować się wspaniałymi panoramami z wszystkich stron.



Dotarłszy na Trzydniowiański Wierch, miałem wybór dwóch czerwonych szlaków na zejście: na Polanę Chochołowską albo na Polanę Trzydniówkę. Mając w pamięci wyprawę po obu tych szlakach 20 września 2014, wiedziałem że łagodniejsze jest to pierwsze zejście, natomiast tym drugim dotarłbym znacznie szybciej na Siwą Polanę. Ponieważ po prawie dziewięciu godzinach wędrówki zaczynałem już tęsknić za jej końcem, wybrałem opcję szybszego zejścia, przez Kulawiec i Krowi Żleb – czym różniłem się od innych, licznych turystów na szczycie, którzy ewidentnie preferowali dłuższy lecz łatwiejszy szlak przez Dolinę Jarząbczą. Podczas zejścia do Doliny Chochołowskiej minęła mnie tylko jedna grupa, a cała reszta najwyraźniej wolała uniknąć tej trasy. Poprzednio nie wydawała mi się ona aż tak straszna, lecz tym razem zrozumiałem dlaczego inni jej unikali: jest gorsza jako trasa na zejście niż podejście. Najpierw trzeba przejść po licznych, powyginanych korzeniach kosodrzewiny, a następnie zejść po wielu wyżłobionych w ścieżce stopniach, które bardzo źle wpływają na kolana. Dwa lata temu szedłem tą trasą do góry i było w porządku. Tym razem, po tak długiej wędrówce, taka forma zejścia ostro dała mi w kość. W połączeniu z naprawdę już mocno bolącymi od nieszczęsnego plecaka plecami, sprawiło to że gdy doczłapałem się na Polanę Trzydniówkę marzyłem tylko o jak najszybszym zakończeniu tej przepięknej, lecz nieco dłużącej się wycieczki. (Dłużącej się podobnie jak ta relacja, o której jestem świadom że jest okropnie długa... obiecuję że to już prawie koniec ;) )

Nie zamieszczę zdjęć z zejścia z Trzydniowiańskiego Wierchu, gdyż zrobiłem ich sporo na tym odcinku 20.09.2014, więc tylko dublowałbym je. Do tego tamte zdjęcia wiążą się dla mnie z szczególnym sentymentem, gdyż pamiętam jaką magię miał dla mnie wówczas ten odcinek podczas mojego pierwszego przejścia nim, jakie zrobił na mnie wrażenie. Tym razem to była tylko „dokładka” po wielu innych bogatych w wrażenia odcinkach, więc już nie było to dla mnie nic szczególnego.

Myśląc więc tylko o czekającym mnie po zakończeniu wędrówki odpoczynku i posiłku zszedłem do Doliny Chochołowskiej, a następnie przeszedłem na Polanę Huciska. Myślałem o tym, żebym tam złapać kolejkę turystyczną „Rakoń” na Siwą Polanę, aby nieco skrócić męczącą mnie trasę i uniknąć nudnej wędrówki dnem doliny. Na przystanku kolejki panowała jednak totalna dezinformacja: nie było rozkładu, a kręcący się w pobliżu ludzie nie byli pewni czy o tej porze (zbliżała się 19:00) kolejka jeszcze jeździ i debatowali o tym, czy czekać czy iść na piechotę. Doszedłem do wniosku, że jeśli kolejka nie przyjedzie, zejście doliną po daremnym oczekiwaniu będzie bolało jeszcze bardziej niż natychmiastowe zejście, więc zacisnąłem zęby i ruszyłem piechotą w kierunku Siwej Polany. Jak się okazało, powinienem był zaczekać – w połowie drogi minęła mnie kolejka jadąca do góry, a nim dotarłem na Siwą Polanę zdążyła jeszcze minąć mnie w kierunku powrotnym, wioząc owych turystów których spotkałem na przystanku. Trudno, ostatecznie dotarłem na Siwą Polanę tylko troszeczkę później niż gdybym pojechał kolejką, a dodatkowy marsz doliną, choć nudny, pod względem trudności w ogóle nie był porównywalny z tym co wcześniej przeszedłem tego dnia.

Wycieczkę zakończyłem kupując wspaniały oscypek z żurawiną w jednej z bacówek na Siwej Polanie. A potem już tylko podróż busem do Zakopanego, zameldowanie w hostelu, kolacja i natychmiastowe spanie. Nie mogłem dłużej wytrzymać bez snu po ponad dziesięciogodzinnej trasie i pobudce w Cieszynie przed 4 rano, a nazajutrz miała mnie czekać niewiele późniejsza pobudka (po 5) i jeszcze dłuższa trasa: z Kasprowego Wierchu do Szczyrbskiego Jeziora przez Krywań...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz