wtorek, 14 czerwca 2022

06.06 Klimczok między kolejkami - edycja druga

Trasa: Szczyrk Kolejka - Przełęcz Karkoszczonka - Hordowska Polana - Trzy Kopce - Klimczok - Szyndzielnia

7 lutego 2019 roku zamieściłem na tym blogu wpis o tytule "Klimczok między kolejkami", opisując zimową wycieczkę podczas której wjechałem kolejką linową na Szyndzielnię, przeszedłem przez Klimczok do Szczyrku, a następnie jeszcze wjechałem kolejką krzesełkową na Halę Jaworzyna. Teraz zrobiłem to samo, tylko że w przeciwnym kierunku i nieco inną trasą. Dlatego nazwałem ten wpis "Klimczok między kolejkami - edycja druga". Była to jednocześnie moja pierwsza wizyta na Klimczoku od prawie trzech lat, od 7 lipca 2019. Cudownie było powrócić na tą kultową górę, którą niegdyś jako mieszkaniec Bielska-Białej odwiedzałem dosłownie co kilka tygodni :)

Tym razem towarzyszyła mi moja koleżanka Justyna z Warszawy, która odwiedzała swoją rodzinę w Bielsku-Białej i tak to zgraliśmy, że przebywaliśmy tam w tym samym terminie i mogliśmy razem wyjść w góry. Zaczęliśmy wycieczkę od wjazdu kolejką krzesełkową na Halę Jaworzyna i z powrotem. Widoki z hali na Klimczok, jak zawsze, były rewelacyjne, i warto było dla nich wydać prawie 50zł na bilet na kolejkę (szalejąca inflacja niestety odbija się na cenach atrakcji również i w Beskidach).



Potem nastąpiła "spacerowa" część wycieczki. Udaliśmy się ulicą Modrzewiową do skraju lasu, a następnie wąską, nieco zarośniętą ścieżką w górę. Docelowo mieliśmy dojść nią na Beskidek, ale po drodze przecięliśmy szerszą leśną drogę trawersującą ową górę, i wpadliśmy na pomysł aby pójść właśnie tym trawersem na Przełęcz Karkoszczonka, omijając szczyt, jako że droga była wygodniejsza i równocześnie zaoszczędzilibyśmy sobie dalszej wspinaczki. To był świetny pomysł - wprawdzie nieznacznie wydłużyliśmy tym sobie trasę, ale z drugiej strony znacznie mniej się namęczyliśmy, a zarazem mogliśmy nacieszyć się ładnymi widokami na Klimczok i Magurę podczas przecinania stoków Beskid Sport Arena.


Droga została sprytnie poprowadzona tunelem pod główną trasą narciarską:


I tak oto lekko, łatwo i przyjemnie doszliśmy na Przełęcz Karkoszczonka - na której nie było mnie od aż 8 lat! (Odsyłam do wpisu z 3 listopada 2014 z króciutkiej, ale fenomenalnie pięknej jesiennej wycieczki na tą przełęcz.) Co więcej, nigdy wcześniej nie odwiedziłem znajdującej się na przełęczy Chaty Wuja Toma - postanowiliśmy więc teraz tam wpaść. Wypiliśmy cudowną, orzeźwiającą lemoniadę, która była idealna na ten gorący letni dzień :) Bardzo mi się podobało, że w Chacie Wuja Toma dba się nie tylko o orzeźwienie dwunożnych, ale również i czworonożnych turystów.


Jeszcze ostatni rzut okiem na Chatę Wuja Toma i idziemy w dalszą drogę...


Teraz zaliczaliśmy kolejną trasę, która była dla mnie nowa: odcinek Drogi Św. Jakuba do Hordowskiej Polany, gdzie łączy się z żółtym szlakiem Błatnia-Klimczok. Chociaż trasa z Przełęczy Karkoszczonka do Hordowskiej Polany nie jest szlakiem PTTK, jest dobrze oznaczona tradycyjnymi symbolami "Camino de Santiago", czyli muszelkami na niebieskim tle oraz żółtymi strzałkami, więc ciężko się zgubić. Szło się łatwo i łagodnie pod górę, aczkolwiek trasa nie miała specjalnych walorów widokowych poza jednym niewielkim prześwitem.


Za to po dojściu do żółtego szlaku zrobiło się nieco bardziej widokowo, zwłaszcza na Trzech Kopcach - chociaż las tu szybko rośnie i panoramy już są bardziej ograniczone niż je pamiętam z poprzednich wizyt na tej górze (2013, 2015 i 2018).



No i kilkanaście minut później nastąpił długo oczekiwany punkt kulminacyjny naszej wyprawy, czyli zdobycie Klimczoka. Moje pierwsze wrażenie było takie, że przez te 3 lata mojej nieobecności Klimczok nic a nic się nie zmienił - widok z niego był tak samo cudowny jak zawsze :)



Po bliższym rozejrzeniu się stwierdziłem jednak, że zaszło tu trochę zmian. Przede wszystkim ogródek skalny, składający się z kamyków przyniesionych z innych gór, rozrósł się do naprawdę imponujących rozmiarów. Poniższe zdjęcie przedstawia zaledwie ułamek tego, co tam zgromadzono ;)


Klimatyczna chatka, która zawaliła się pod naporem ciężkiego śniegu na początku 2019, już podczas mojej poprzedniej wizyty nie istniała, ale wkomponowano jej pozostałości bardzo ładnie w otoczenie.


Powstały kolejne napisy z śmiesznymi sentencjami i mądrościami - m.in. poniższy, bardzo na miejscu jako że właśnie przyjechaliśmy z Warszawy :)


Inna zmiana to przeniesienie jednej ze ścian chatki, całej obklejonej podobnymi zabawnymi sentencjami, z stoku poniżej szczytu góry na polanę na samym szczycie.


Ale największa zmiana to ustawienie na szczycie tronu, na którym można się poczuć niczym król Beskidów :)


Musieliśmy niestety szybko uciekać, ponieważ Justyna miała za niedługo pociąg do Warszawy, a ja pracę zdalną (do Warszawy miałem wracać dopiero następnego dnia rano). Przeszliśmy dobrze mi znaną trasą na Szyndzielnię szybkim krokiem (w zupełnym przeciwieństwie do mojego poprzedniego razu na tym szlaku, gdy z dwoma małymi dziewczynkami szliśmy powolutku, zbierając owoce, oglądając robaczki i chłonąc dosłownie każdy szczegół otoczenia). Po drodze mijaliśmy tabuny dzieci - wszak akurat przypada sezon na wycieczki szkolne, których dzieciaki na pewno były szczególnie spragnione po tym jak przez dwa lata pandemii wiele wycieczek było niemożliwych. Dotarliśmy do górnej stacji kolejki linowej, kupiliśmy bilety (na tej trasie niestety również znacząco podrożały) i zjechaliśmy do Bielska-Białej. Koniec górskich przygód na dziś - ale kolejne nadejdą już wkrótce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz