wtorek, 14 czerwca 2022

04.06 Czantoria Wielka

Trasa: Czantoria Baranowa - Poniwiec - Polana - Polana Stokłosica - Czantoria Wielka - Gora - Leszna Górna - Czantoria Baranowa

W pierwszy weekend czerwca wybrałem się na pierwszy w tym roku wypad w Beskidy. Moją bazą na ten trzydniowy wyjazd było miasto, którego kiedyś, w pierwszych latach istnienia tego bloga, byłem mieszkańcem: Bielsko-Biała. Dlatego ten wyjazd był połączony z licznymi spotkaniami ze starymi znajomymi stamtąd, a niektórzy z nich towarzyszyli mi na górskich szlakach. Już na pierwszą trasę, w sobotę, udało mi się zebrać sporą grupkę chętnych :)

Celem naszej wyprawy była Czantoria Wielka, na którą zamierzaliśmy zrobić pętelkę od zachodniej części Ustronia, tzw. Czantorii Baranowej, po drodze przechodząc także na stronę czeską. Po zaparkowaniu w Czantorii Baranowej, ja z dwoma towarzyszkami przeszliśmy do Ustronia Polany, gdzie dołączyli do nas kolejni dwaj uczestnicy wycieczki. Nie pytajcie mnie o trasę, jaką przeszliśmy odcinek Czantoria Baranowa - Ustroń Polana, bo była tak zagmatwana, że sam już jej dokładnego przebiegu nie pamiętam :D Ogólnie wyglądało to tak, że szliśmy zachodnimi obrzeżami Ustronia, na przemian uliczkami (m.in. Jelenica, Drozdów, Akacjowa, Brzozowa, Świerkowa) i mniejszymi ścieżkami. Miejscami po drodze było całkiem malowniczo, z widokami na pasmo Równicy.



Było też po drodze trochę elementów miejscowego folkloru: najpierw taka trochę budząca niepokój "dekoracja"...


A potem takie rzeźby, przedstawiające chyba jakieś bóstwa (słowiańskie? greckie? rzymskie? nie wiem) - a w tle za nimi pojazd milicji :P


Na parkingu w Ustroniu Polanie, jak wspomniałem, nasza ekipa powiększyła się o kolejne dwie osoby. Teraz czekał nas najtrudniejszy odcinek trasy: strome, męczące podejście czerwonym szlakiem na Polanę Stokłosica. Ten odcinek trochę wycisnął z nas potów, ale z dwojga złego myślę że jednak lepiej wchodzić po tej stromiźnie niż schodzić. Zyskiwaliśmy wysokość względnie szybko, i doszliśmy do Polany Stokłosica już po godzinie i 10 minutach, zamiast przewidzianych przez mapę godzinie i 40 minutach. Za plecami mieliśmy coraz to ładniejsze panoramy Równicy:


Całe szczęście, że doszliśmy na Polanę Stokłosica szybciej niż planowo, bo akurat gdy tam dotarliśmy rozpętała się nagła ulewa. Podchodzenie w jej trakcie po stromej ścieżce byłoby koszmarem... Ale szczęście nam sprzyjało i zamiast tego mogliśmy ją przeczekać pod zadaszeniem przy jednym z barów obok górnej stacji kolejki linowej. Okres trwania ulewy spędziliśmy grając w aplikację na komórce będącą wersją popularnej gry w "tabu", dzięki czemu czas minął nam naprawdę szybko :) A po przejściu fali deszczu widok na Równicę zrobił się wręcz spektakularny, niemal jak przy charakterystycznym dla jesieni "morzu chmur".


Po deszczu wszystko parowało, a szczyty gór niestety znów szybko zakryły się chmurami, więc gdy weszliśmy na szczyt Czantorii Wielkiej odpuściliśmy sobie wchodzenie na wieżę widokową, bo i tak nic z niej byśmy nie zobaczyli. Zatrzymaliśmy się więc tylko na frytki, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Teraz miał nastąpić nieco "eksperymentalny" odcinek trasy. Zeszliśmy kawałek w dół czerwonym szlakiem, w stronę Stożka, po czym odbiliśmy na zachód, na stronę czeską, ścieżką dydaktyczną. Była ona dość dobrze oznakowana, i doprowadziła nas łatwą, ale mało widokową trasą do czeskiego czerwonego szlaku, którym mieliśmy od południa trawersować Czantorię Małą. Docelowo mieliśmy dojść do przejścia granicznego pomiędzy Nydkiem i Leszną Górną, skąd mieliśmy wrócić na stronę polską. 

Ale właśnie... ten czerwony szlak okazał się trochę gorzej oznakowany od ścieżki dydaktycznej. Prowadził przez dłuższy czas szeroką drogą gruntową, ale musiał z niej w którymś momencie odbić na lewo, w dół, a my tego nie zauważyliśmy. Dopiero po dłuższym czasie zorientowaliśmy się, że od dawna nie widzieliśmy czerwonych znaków, a droga prowadzi nas cały czas pod górę... Nie chciało nam się zawracać, więc pomyśleliśmy że pójdziemy dalej aż znajdziemy jakiś skrót sprowadzający nas z powrotem na szlak. Wypatrując tego skrótu, po naszej lewej stronie widzieliśmy coraz to rozleglejsze panoramy w głąb Czech, aczkolwiek nieco przesłonięte chmurami.


Był też postój na zbieranie poziomek ;)


Dotarliśmy do granicy polsko-czeskiej, gdzie mieliśmy do wyboru: albo schodzić leśną przecinką w dół wzdłuż granicy, albo drogą jeszcze wyżej do góry, do szlaku pomiędzy Wielką i Małą Czantorią. Czas trochę nas naglił, więc wybraliśmy pierwszą opcję. Zejście okazało się koszmarne strome i chwilami nie było innego wyjścia, jak zjeżdżać na tyłku... Dotarliśmy z powrotem na szlak ubrudzeni, ale najważniejsze że nikomu na takiej stromiźnie nic się nie stało. Potem było już banalnie łatwo: czerwonym szlakiem do granicy, skręt na żółty szlak i przejście nim do obrzeży Lesznej Górnej, gdzie wyszliśmy z lasu i ukazała się nam panorama na górę Tuł.


Wchodząc z powrotem do lasu, prostą jak strzała i nieco nudną leśną drogą wróciliśmy do naszego auta w Czantorii Baranowej. Ale to nie był koniec atrakcji na ten dzień :) Od razu pojechaliśmy do Wisły, gdzie z dworca autobusowego odebraliśmy moją koleżankę, która przyjechała z Warszawy, a następnie pojechaliśmy zwiedzać tamtejszą skocznię im. Adama Małysza. Wjechaliśmy kolejką krzesełkową na górę skoczni, skąd widoki były naprawdę rozległe.


Potem pojechaliśmy do centrum Wisły i przeszliśmy się po deptaku, gdzie kupiliśmy parę pamiątek i lokalnych specjałów. Poszliśmy również zobaczyć rzeźbę Adama Małysza z... białej czekolady :D


Na Placu Hoffa odbywał się festiwal literacki "Granatowe Góry", w którym uczestniczyły dwie moje koleżanki z Bielska-Białej. Dołączyliśmy do nich aby posłuchać bardzo ciekawego spotkania z autorkami książek o relacjach damsko-męskich w Omanie, Szwecji i na Wyspach Owczych. Po spotkaniu moje koleżanki koniecznie chciały zdjęcia z każdą z autorek, więc wcieliłem się w rolę fotografa dla nich ;) Przejrzałem również stoiska z całą masą ciekawych książek i oczywiście opuściłem je z nieco lżejszym portfelem ;)


Festiwal literacki w Wiśle wyglądał na niezwykle ciekawe wydarzenie i mogłem jedynie żałować, że wpadłem tam na chwilę, a nie na cały dzień lub nawet na trzy dni (tyle trwa festiwal w całości). Chyba będę musiał tam wrócić za rok! Na ten dzień to był jednak już koniec atrakcji i przyszła pora wracać do Bielska-Białej - ale kolejne atrakcje czekały na mnie już nazajutrz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz