piątek, 13 lipca 2018

10.07 Sołowy Wierch i Rachowiec

Trasa: Kamesznica Górna – Pańska Łąka – Przełęcz Rupienka – Sołowy Wierch – Myto – Przełęcz Przysłop – Serafinov – Orawcowa – Rachowiec – Bury Rachowiec – Podrachowiec – Sól

Po powrocie z Lubelszczyzny musiałem pracować w poniedziałek po południu i wieczorem, natomiast wtorek i środę miałem wolne. Wykorzystałem więc oba dni na wędrówki po beskidzkich szlakach. Pogoda średnio mi dopisała: wtorek był burzowy, a środa deszczowa. Ale i tak mogło być dużo gorzej – o ile we wtorek grzmiało przez prawie całą moją wycieczkę, o tyle wszystkie burze mnie mijały, natomiast w środę rozpadało się dopiero pod koniec mojej wycieczki. Ale po kolei... środowa relacja musi zaczekać do kolejnego wpisu na tym blogu, tutaj skupię się tylko na wtorkowej wycieczce po pograniczu Beskidu Śląskiego, Beskidu Żywieckiego i słowackiego Beskidu Kysuckiego.

We wtorkowy poranek, zmęczony po podróżach na wschód Polski i z powrotem, zaspałem. Byłem z tego powodu zły na siebie, ponieważ chciałem wyruszyć na szlak dużo wcześniej, przed nadejściem prognozowanych na popołudnie burz. A tak to wysiadłem z rozlatującego się busa w Kamesznicy Górnej dopiero około 11. Mimo wszystko liczyłem na to, że będę miał kilka godzin spokojnej wędrówki zanim burze zaatakują. Niebo było przecież tak słoneczne. A tu psikus... Ledwo zacząłem podejście asfaltową drogą z Kamesznicy Górnej w kierunku Koniakowa, zaczęło nagle grzmieć, i to całkiem blisko. Jak to możliwe, kiedy niebo nad okolicą wygląda tak spokojnie, a chmurki tak niewinnie?



Wszedłem na wzniesienie, skąd po raz pierwszy mogłem zobaczyć południowy horyzont, i zagadka się wyjaśniła. Nad Workiem Raczańskim kłębiły się burzowe chmury.


I choć szedłem dalej w słońcu, przekraczając szosę Koniaków-Milówka i kontynuując wędrówkę niewielką drogą asfaltową w stronę osady Pańska Łąka, cały czas pogrzmiewało i miałem świadomość, że niedaleko stąd czai się niebezpieczeństwo.



Przydrożna kapliczka:


Po jakimś czasie jednak grzmoty ucichły. To podziałało na mnie uspokajająco, mogłem teraz bardziej cieszyć się sielankowym letnim dniem. Szedłem tą drogą w ubiegłym roku, 21 września, w ulewnym deszczu – o ileż przyjemniej było iść nią teraz, wśród zapachów kwiatów i ziół, charakterystycznych dla pełni lata.


Jak to bywa w bardziej zabudowanych obszarach w Beskidach, co chwila natrafiałem na kolejną kapliczkę.




U podnóży Ochodzitej wszedłem na niebieski szlak, którym zszedłem do Przełęczy Rupienka, a następnie – po raz trzeci, odkąd mieszkam na Podbeskidziu – zabrałem się za zdobywanie Sołowego Wierchu. Niestety podczas przemierzania tego szlaku ponownie zaczęło grzmieć, od strony Słowacji. Szybko zrozumiałem, dlaczego...



Od strony polskiej – na zdjęciu Rachowiec, na który zamierzałem wejść w następnej kolejności – panował jeszcze spokój...

Ale gdy zszedłem do osady Myto na obrzeżach Zwardonia i przeszedłem asfaltową drogą do granicy polsko-słowackiej na Przełęczy Przysłop, niebo zaczęło przybierać naprawdę groźny wygląd.


Nieco zaniepokojony, udałem się w dalszą wędrówkę czerwonym szlakiem słowackim do Serafinova.


Stacja Skalite-Serafinov:


Mój pobyt tego dnia na Słowacji był krótki – po kilkunastu minutach wędrówki żółtym szlakiem byłem ponownie na granicy z Polską, na południowych krańcach Zwardonia, a wkrótce potem doszedłem pod opuszczone schronisko Dworzec Beskidzki. Jakoś przy burzowej aurze szczególna groza biła od tego budynku...


„Boże, prowadź nas” – modlitwa bardzo odpowiednia nie tylko na górskim szlaku, lecz każdego dnia.


Z Dworca Beskidzkiego udałem się na zaliczanie kolejnej nowej dla mnie trasy: krótki szlak łącznikowy, prowadzący południową stroną Zwardonia do czerwonego szlaku na Rachowiec. Ten szlak, choć króciutki, jest bogaty pod względem ładnych widoków.



I jeszcze jedna kapliczka:


Znów wyszło słońce, ale cały czas po okolicy kręciły się burzowe chmury, z których regularnie grzmiało.


To zdjęcie pozostawię bez komentarza...


Malownicze widoki z podejścia czerwonym szlakiem na Rachowiec:



A to polana na samym szczycie Rachowca. Widać na zdjęciu nowo wybudowaną wieżę widokową, na którą nie miałem czasu wejść podczas mojej wizyty na Rachowcu równo miesiąc wcześniej. Tym razem byłem zdecydowany, że muszę na nią wejść.


Wieża jest niewielka i w sumie nie wiem, czy ona cokolwiek wnosi na Rachowcu. Widok z niej jest śliczny, ale spod niej panorama prezentuje się w zasadzie tak samo.



Takie oto piękne widoki można zobaczyć na Rachowcu nawet bez wchodzenia na wieżę...



To była moja trzecia wizyta na Rachowcu, a różniła się od poprzednich dwóch tylko tym, że wchodziłem z Zwardonia i schodziłem do Soli, zamiast w przeciwnym kierunku. A jednak ta jedna różnica wystarczyła, aby jakoś zbić mnie z tropu i spowodować, że wkrótce po opuszczeniu Rachowca jakimś cudem zgubiłem szlak. Szedłem cały czas dość szeroką leśną drogą i dopiero po dłuższym czasie zorientowałem się, że od dawna nie widziałem żadnych czerwonych znaków. A okolica Rachowca charakteryzuje się tym, że trudno jest w tym terenie odnaleźć orientację. Nie miałem pojęcia, w którym kierunku idę, ale nie miałem wyboru, jak iść przed siebie. Przynajmniej ścieżka sprowadzała mnie w dół. No i skończyło się tak, że przeszedłem przez Bury Rachowiec i zszedłem spory kawałek w kierunku wschodnim, zanim zorientowałem się gdzie właściwie się znajduję. Potem odbiłem na południe, chcąc odnaleźć czerwony szlak, ale ścieżka którą szedłem zniknęła w zaroślach i musiałem trochę „pochaszczować” zanim nareszcie natrafiłem na szlak. Tymczasem w międzyczasie zaczęło znów w okolicy grzmieć, a potem lunął deszcz, którego do tej pory jakimś cudem uniknąłem. Powiem szczerze, że w takich okolicznościach przyrody zaczynałem mieś dosyć wędrówki i coraz bardziej nie mogłem się doczekać, jak dojdę do dworca w Soli i zakończę tą wycieczkę.

Podczas zejścia z osady Podrachowiec do Soli panorama była jak zawsze urokliwa, ale w deszczu miałem zdecydowanie mniej motywacji, żeby ją fotografować.


O takiej późno-popołudniowej porze nie było już żadnych busów z przystanku przy szlaku na Rachowiec do Żywca, więc nie miałem innej opcji jak przejść jeszcze spory kawałek po asfalcie, by w końcu dotrzeć do dworca. W pociągu, zmęczony, trochę się zdrzemnąłem – w ogóle drzemki w pociągach na linii z Bielska-Białej do Żywca i Zwardonia są ułatwione przez fakt, że podwyższony standard w tych pociągach oznacza cichszą, spokojniejszą i bardziej komfortową jazdę. Zdawało się, że ledwo zamknąłem oczy, a już byłem z powrotem w Bielsku-Białej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz