środa, 29 kwietnia 2015

12.04 Błatnia, Klimczok i Szyndzielnia

Trasa: Jaworze Górne – Siodło Pod Przykrą – Błatnia – Stołów – Trzy Kopce – Klimczok – Szyndzielnia – Przełęcz Dylówki – Olszówka Górna

Niedzielna wycieczka w góry miała być okazją pożegnać się z niektórymi z moich byłych uczniów z Bielska-Białej, z którymi jeszcze jako ich nauczyciel kilkakrotnie wychodziłem na górskie szlaki. Z Olkiem i Kasią byłem m.in. na Rysiance, Babiej Górze i szlaku Szczyrk-Klimczok, a z Jagodą i Eweliną m.in. na Wielkiej Raczy. Tym razem zaprosiłem ich całą grupą na wspólną wycieczkę. Niektórzy przyszli z rodzinami i dziećmi, była nas więc bardzo liczna grupa, choć zabrakło nam jednej osoby aby pobić rekord największej grupy z jaką wyszedłem w góry (11 osób na wycieczce na Babią Górę 21 czerwca ubiegłego roku). Na trasie jednak spotkaliśmy kolejnych moich znajomych z pracy – Anetę oraz Simona i jego synka, jeśli więc zaliczać ich do osób towarzyszących to rekord został pobity ;)

O 10:45 wszyscy zebraliśmy się na dworcu PKS w Bielsku-Białej, by złapać autobus do Jaworza Górnego. Plan był taki, aby przez większość wycieczki poruszać się szlakiem żółtym: najpierw na Błatnią, następnie na Klimczok i Szyndzielnię, by potem zmienić kolor na czerwony i zejść do Bielska-Białej. Pierwszy odcinek trasy, z Jaworza Górnego na Błatnią, do bardzo widokowych nie należy, jednak bardzo się cieszyłem na myśl o osiągnięciu celu tego etapu wędrówki. Na Błatniej ostatnio byłem 26 października 2013 roku – mimo bliskości tego szczytu do Bielska-Białej, jakoś rzadko zapuszczałem się w tą część Beskidu Śląskiego. Bardzo chciałem ponownie ją zobaczyć.

Wędrówkę żółtym szlakiem urozmaicały miłe rozmowy z moim towarzyszami wyprawy oraz... napotkanie salamandry.


Nieco wyżej kolejnym urozmaiceniem były widoki na północ, z zarysami Jeziora Goczałkowickiego w oddali.


Potem jednak ponownie otoczył nas las i musieliśmy czekać aż do szczytu Błatniej na kolejne panoramy. Te jednak prezentowały się tego dnia znacznie mniej ciekawie, niż podczas poprzedniej wizyty. Przyczyną było zachmurzone niebo i słaba widoczność. Otaczające nas szczyty były jakby zamazane. Nieco lepiej było na rozległej polanie, która znajduje się kawałek za schroniskiem na Błatniej w stronę Klimczoka. Tam wyraźniej było widać szczyty Beskidu Śląskiego na południe, m.in. pasmo Starego Gronia, oraz zabudowania Brennej daleko w dole.


Pokonanie kolejnego odcinka trasy, z Błatniej na Klimczok, kosztowało nas sporo wysiłku. Przyczyną tego był śnieg, który zalegał na szlaku w zaskakująco dużych ilościach. Im wyżej, tym było go więcej. Śnieg był grząski i ciężko nam było przebrnąć przez niego. Momentami można było pomyśleć, że jest nie kwiecień a pełnia zimy.


Z punktu widokowego z prześwitem na Skrzyczne widać było, że także tam panują zimowe warunki.


Klimczok też był zimowy. Dużo bardziej niż chociażby podczas mojej wizyty tam 20 grudnia – a chyba powinno być na odwrót...


Część ekipy poszła na obiad do schroniska pod Klimczokiem, a druga część (leniwsza ;) ), ze mną włącznie, udała się na posiłek do schroniska na Szyndzielni, aby skrócić trasę wędrówki. Tam zastaliśmy coraz rozleglejsze widoki, które możemy zawdzięczyć wycince lasu. Jeszcze w ubiegłym roku wcale takich nie było.


Obiad w schronisku na Szyndzielni był przepyszny, a był tym przyjemniejszy dlatego, że schronisko było prawie puste. Normalnie jestem przyzwyczajony do tłumów tam podczas weekendowych wizyt, jednak o dziwo tego słonecznego niedzielnego popołudnia turystów było tam jak na lekarstwo. Może potencjalnych wędrowców odstraszył leżący jeszcze miejscami śnieg, może chmury straszące deszczem które zalegały rano i rozstąpiły się dopiero gdy szliśmy z Błatniej na Klimczok... W każdym razie atmosfera ciszy i spokoju w tym budynku oraz na normalnie tętniących życiem szlakach wokół szczytu była wyjątkowa. Gdy reszta ekipy dogoniła nas i ruszyliśmy dalej w trasę czerwonym szlakiem do Bielska-Białej, cały czas towarzyszyła nam niezmącona leśna cisza. Naprawdę niezwykłe zjawisko w niedzielę na Szyndzielni. Nie ukrywam, bardzo nam się to podobało :) Schodziliśmy w pogodnych nastrojach, po topniejącym śniegu, ciesząc się z ciszy, świeżego powietrza i muskających nas promieni chylącego się ku zachodowi słońca. I tak prawie bez spotkania żywej duszy dotarliśmy pod Dębowiec, a następnie na przystanek autobusowy linii nr 8, którą wróciliśmy do centrum Bielska-Białej.

Podczas zejścia moi uczniowie wypytywali mnie o moje dalsze plany, o to co zrobię po ostatecznym wyjeździe z Bielska-Białej. Nie mogłem im dać jednoznacznych odpowiedzi: wrócić na parę miesięcy do rodziców w Gdańsku, a potem... duży znak zapytania. Teraz, kiedy piszę tą relację, nie mogę się powstrzymać od ironicznego uśmiechu. Ponieważ nazajutrz wszystko miało się wywrócić do góry nogami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz