poniedziałek, 29 marca 2021

09.03 Dolina Kościeliska i Dolina Tomanowa

Trasa: Kościelisko - Prędówka - Rysulówka - Kiry - Dolina Kościeliska - Żleb Pod Banie - Dolina Tomanowa - Dolina Kościeliska - Kiry - Rysulówka

Po poniedziałkowej "rozgrzewce" w Dolinie Chochołowskiej, wtorek był absolutnym sztosem. Przez cały dzień panowały idealne zimowe warunki i bezchmurne niebo, a mnie udało się powtórzyć trasę z stycznia ubiegłego roku, zapuszczając się w zakamarek Tatr, który chyba zimą jest praktycznie nie odwiedzany, czyli do samego końca Doliny Tomanowej. Przez niemal równo 10 godzin na szlaku, od 6:45 do 16:30, bez maseczki na twarzy i spotykając tylko pojedynczych ludzi, mając piękno Tatr niemal na wyłączność - takiego właśnie dnia potrzebowałem po tylu tygodniach zimowego zamknięcia.

Trasa była niemal identyczna do tej z 23.01.2020 i punkt startowy też ten sam: przystanek przy ośrodku zdrowia w Kościelisku. Wtedy jednak ruszyłem do zielonego szlaku przez Pitoniówkę, a tym razem poszedłem jeszcze wyżej, do Prędówki, czyli prawie pod Butorowym Wierchem. To tam dołączyłem do zielonego szlaku, którym miałem zejść do Kir. Dojście drogą asfaltówką do Prędówki było bardzo sympatyczne, a po drodze mijałem pełno tradycyjnych podhalańskich domów takie jak poniższy. To jest styl architektury który po prostu uwielbiam :)


Ostatnie kilkaset metrów do zielonego szlaku prowadziło już nie asfaltem a drogą gruntową. Na chwilę się zgubiłem, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo dzięki temu natrafiłem na polanę z piękną panoramą Giewontu i Czerwonych Wierchów:


Przejście do Kir zielonym szlakiem, zwłaszcza na górnym odcinku szlaku od Prędówki do Rysulówki, obfitował w rewelacyjne panoramy Tatr Zachodnich, a momentami były widoki również na Tatry Wysokie i nawet na odległe Tatry Bielskie. Niby je znałem z kilku poprzednich przejść tym szlakiem, ale nigdy nie zdawały się mi tak piękne jak właśnie tego poranka.







Przez ten rok jaki minął od mojego ostatniego przejścia odcinkiem Rysulówka-Groń-Kiry, nad drogą powstał ciekawy "most" - o ile się nie mylę, to część nowej trasy narciarskiej.


O 8:45, a więc po dwóch godzinach spokojnej i wyluzowanej wędrówki, wszedłem na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego w Kirach. Widok Doliny Kościeliskiej praktycznie bez ludzi - jakże rzadki!


Podobnie jak w Dolinie Chochołowskiej dzień wcześniej, czułem jakbym odkrywał Dolinę Kościeliską na nowo, mimo że byłem w niej już wiele razy. Sfotografowałem moje ulubione obiekty na tej trasie, czyli tradycyjną bacówkę (szkoda że tym razem zamknięta, bo oscypki z niej są kapitalne) oraz kapliczkę.



Dolina Kościeliska to jednak nie tylko piękno, ale także - nawet teraz, po ponad 7 latach - posępny widok zniszczeń po katastrofalnym halnym, który przeszedł nad Tatrami w Boże Narodzenie 2013.


Widoki z Niżniej Pisanej Polany:




W schronisku na Hali Ornak musiałem przejść przez tą samą procedurę co dzień wcześniej w schronisku na Polanie Chochołowskiej, czyli zamówienie jedzenia na wynos i spożywanie go na zewnątrz. Ale tym razem, przy grzejącym słońcu, to naprawdę była czysta przyjemność :)


Podobnie jak rok temu w styczniu, przeszedłem się kawałek żółtym szlakiem, do którego mam spory sentyment, w kierunku Iwaniackiej Przełęczy. Nad Iwanowskim Potokiem zawróciłem i zszedłem z powrotem na Halę Ornak, ciesząc oczy panoramami szczytów Tatr Zachodnich, wyznaczających granicę z tak niedostępną w obecnych dziwnych czasach Słowacją.


Powróciwszy na Halę Ornak, skierowałem się w stronę głównego punktu programu, czyli zielonego szlaku w głąb Doliny Tomanowej. Przy skrzyżowaniu szlaków zaczepiła mnie straż parku, przypominając mi że szlak jest zamknięty powyżej Doliny Tomanowej ze względu na zagrożenie lawinowe, ale zapewniłem panów że zamierzam dojść tylko do Wyżniej Tomanowej Polany. Podobnie jak rok temu, szlak był zupełnie nieprzetarty za wyjątkiem jakichś starych śladów skiturowych, więc ponownie stałem się tym który przecierał szlak. Zwłaszcza na Wyżniej Tomanowej Polanie to było niełatwe zadanie, bo śnieg był grząski i co kilkanaście kroków zapadałem się w nim. Ale parłem do przodu, mając przed sobą widoki na niedostępną szlakiem turystycznym grań na granicy polsko-słowackiej...



Aż dotarłem do punktu, za którym dalsza wędrówka była oficjalnie zakazana...


A moje dojście do tego punktu wynagrodziła piękna panorama Starorobociańskiego Wierchu i grani Ornaku.


Po tym przecieraniu szlaku należał mi się odpoczynek, więc spędziłem dobre kilkanaście minut po prostu stojąc w tym miejscu, w samym środku bajkowego zimowego królestwa, słuchając ciszy. Ciszy absolutnej. Tak mało w dzisiejszym, pędzącym przed siebie w szaleństwie świecie, miejsc w których nie słychać absolutnie żadnego dźwięku wydawanego przez człowieka i gdzie nawet natura trwa w milczeniu...


Powyższa panorama Ornaku i Kominiarskiego Wierchu towarzyszyła mi przez dłuższy czas w drodze powrotnej, aż zagłębiłem się ponownie w las. Niespodziewanie na leśnym odcinku natrafiłem na dwójkę turystów idących pod górę, matkę z nastoletnim synem. Podziękowali mi za przetorowanie im drogi :) Cieszę się, że mogłem ułatwić im wycieczkę w ten przeuroczy rejon Tatr. Wiem że pisałem to już przy okazji ubiegłorocznej styczniowej wycieczki, ale powtórzę to jeszcze raz - naprawdę z całego serca polecam odwiedzenie Doliny Tomanowej zimą. Fakt że jeśli szlak jest nieprzetarty to mogą wystąpić drobne trudności, ale to całkowite oderwanie od innych ludzi w tej dolinie, jakiego można doświadczyć zimą, jest niepowtarzalne. Oczywiście polecam również wycieczkę w te rejony w pozostałych porach roku, gdy również jest przepięknie - a nawet wtedy, gdy możliwe jest przejście tamtędy aż do Chudej Przełączki, ten szlak nadal jest raczej mało oblegany.

Tymczasem musiałem zbierać się do powrotu do Warszawy, bo jeszcze tego samego wieczoru musiałem złapać Pendolino w Krakowie. Dość prężnym krokiem zszedłem Doliną Kościeliską, zadowolony że po dwóch dniach wędrówki już zaczynałem odczuwać poprawę kondycji. Przeszedłem jeszcze do Rysulówki i tam ostatecznie zakończyłem wycieczkę. Złapałem busa do Zakopanego, a stamtąd autobus do Krakowa. Niestety musiałem wrócić do świata maseczek i dystansu społecznego... W górach odizolowanie od innych ludzi mnie cieszy, ale w "normalnym" codziennym życiu ta konieczność trzymania dystansu jest bardzo smutna. Oby te czasy jak najszybciej minęły. Z taką nadzieją wyczekuję kolejnego wyjazdu w góry, który raczej nie nastąpi prędko, bo sytuacja jest jaka jest, a oprócz do tego do czerwca mam masę obowiązków w pracy. Ale bardzo mocno liczę na to, że latem nadrobię zaległości z górami. Mam pewne bardzo ambitne plany na ten okres, ale póki co nic nie powiem, żeby nie zapeszać ;) Trzymajcie kciuki ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz