niedziela, 28 marca 2021

08.03 Dolina Chochołowska

Trasa: Siwa Polana - Dolina Chochołowska - Polana Chochołowska - Dolina Chochołowska - Siwa Polana - Roztoki - Płazówka - Kojsówka - Witów

Witam Was na moim blogu po raz pierwszy w roku 2021! Może już myśleliście, że ten blog umarł, po tym jak nie pisałem na nim od końca sierpnia 2020. No cóż, sytuacja w Polsce i na świecie jak wiadomo nie jest za ciekawa, pandemia się rozkręca coraz bardziej, a mnie przy takich okolicznościach najzwyczajniej odechciało się jeździć z Warszawy w góry. Od początku listopada do lutego i tak nie było gdzie przenocować, a jechać na jeden dzień pociągiem nocnym w obie strony to jednak trochę duży hardkor. Ale w lutym przyszedł wreszcie ten moment, gdy otwarto ponownie bazę noclegową, a ja początkiem marca postanowiłem skorzystać z okazji aby w końcu zawitać w góry. Czułem się wypalony pracą, spragniony ruchu i jeszcze bardziej spragniony spędzenia czasu na świeżym powietrzu bez obowiązku zakrywania twarzy - i to nie tylko godziny-dwóch, bo to mogę zrobić w lesie czy parku w Warszawie, tylko całych dni. Patrząc na ten wyjazd z perspektywy niecałych trzech tygodni, to naprawdę był strzał w dziesiątkę. Pojechałem w samą porę, bo lekko ponad tydzień później wirus rozhulał się na dobre i znów zamknięto obiekty noclegowe. A chyba bym oszalał jakbym do dziś dnia siedział w domu bez spędzenia tych dwóch dni na łonie natury...

O bezpieczeństwo w drodze nie musiałem się martwić, bo w pociągu miałem cały przedział dla siebie. I tak w poniedziałek 8 marca, po ponad półrocznej rozłące, znów ujrzałem przed sobą moje ukochane Tatry. Wysiadając z autobusu na Siwej Polanie, ledwo mogłem uwierzyć że naprawdę tam jestem. I byłem tam zupełnie sam. Dzień powszedni poza sezonem to najlepszy czas dla wędrowców spragnionych samotności na szlaku. Droga wiodąca w głąb Doliny Chochołowskiej, tak tętniąca ruchem w weekendy i w wakacyjne dni, była kompletnie pusta...


Na powyższym zdjęciu widać park linowy, który powstał na Siwej Polanie w czasie odkąd poprzednim razem tam byłem, czyli niemal równo dwa lata wcześniej. Moim zdaniem bardzo psuje widok i klimat tego miejsca. Zauważyłem że w ogóle przybyło tam "komercji" typu stoiska i budki z zapiekankami, które ciągną się przez niemal całą Siwą Polanę... Szkoda, wielka szkoda. Ale w ten poniedziałkowy poranek, gdy wszystko było pozamykane na cztery spusty, i tak było pięknie. Wciąż był ten klimat, za który zawsze kochałem Siwą Polanę: te tradycyjne drewniane domki, i krzyż papieski...



Prognozy pogody na ten dzień były mocno przeciętne, ale póki co było naprawdę ładnie. przy wyglądającym zza chmur słońcu.


Plan wycieczki był dość prosty: przejść się Doliną Chochołowską do Polany Chochołowskiej i z powrotem, a następnie jeszcze zajść na Płazówkę i zakończyć spacer w Witowie. Może trasa wydaje się Wam mało ciekawa i mało ambitna, ale musicie wziąć pod uwagę że byłem w tragicznej kondycji po prawie całej zimie bez znaczącego ruchu. A po takiej długiej przerwie od gór to nawet zwyczajny spacerek Doliną Chochołowską zdawał się ogromną atrakcją. I tak naprawdę było. Wędrując Doliną Chochołowską cieszyłem się jakbym odkrywał ją po raz pierwszy, delektując się jej pięknem, samotnością na szlaku i ciszą przerywaną tylko szumem potoku.




Udało mi się zrobić w pewnym momencie przy większym rozpogodzeniu zdjęcie z dużego zbliżenia na grań Tatr Zachodnich, z którego jestem całkiem zadowolony :)


Po dwóch godzinach bardzo spokojnej wędrówki dotarłem na Polanę Chochołowską, mijając po drodze dosłownie sporadycznych turystów. Opustoszała polana, z klimatycznymi drewnianami szałasami i rozległymi widokami, była dla mnie kwintesencją tej niepowtarzalnej atmosfery, którą ta bardzo kocham w Tatrach, i której tak mi brakowało.




I ta moja ulubiona panorama Kominiarskiego Wierchu...


Dotarłem do schroniska akurat w porę na drugie śniadanie. Ze względu na obostrzenia musiałem zabrać zamówione jedzenie (oczywiście mój ulubiony "Deser Chochołowski", czyli szarlotka z jagodami i śmietaną) na zewnątrz, co nie było najfortunniejsze biorąc pod uwagę niską temperaturę i to że akurat wtedy zaczął sypać śnieg. Ale nawet w takich okolicznościach cieszyłem się z tego że w końcu mogę znów odwiedzić jedno z moich ulubionych tatrzańskich schronisk.


Po nieco ponad półgodzinnym postoju ruszyłem czarnym szlakiem przez środek Polany Chochołowskiej. Widoki z niego były trochę ograniczone przez coraz mocniej sypiący śnieg, ale coś tam było widać.



Na środku polany mała grupa, nie bacząc na sypiący śnieg, prowadziła szkolenia lawinowe.


Oczywiście musiałem odwiedzić zabytkową kaplicę p.w. św. Jana Chrzciciela.




Zszedłem z powrotem przez Dolinę Chochołowską dość żwawo, nie zatrzymując się tak często na zdjęcia bo i tak widoki przy padającym śniegu były znacznie bardziej ograniczone. Mimo warunków pojawiło się w dolinie całkiem sporo turystów, zarówno pieszych jak i skiturowców, a nawet kilku rowerzystów. A na Siwej Polanie zawitałem do jednej z bacówek, aby z ogromną przyjemnością skosztować oscypka z boczkiem i żurawiną, który nigdzie indziej nie smakuje tak dobrze jak prosto od bacy :)


Niebo zachmurzyło się totalnie i wciąż sypało, ale wcale nie miałem ochoty kończyć wycieczkę, a prognozy dawały trochę nadziei na to że za godzinę albo dwie się przejaśni. Postanowiłem więc trzymać się planu, aby jeszcze pójść do Witowa przez Płazówkę. Tą osadę, położoną na zboczach Pasma Gubałówki, miło wspominałem z wycieczki z 16 sierpnia 2018, gdy podziwiałem stamtąd rozległą panoramę Tatr. Poszedłem więc dalej asfaltem do skrzyżowania z szosą z Zakopanego do Czarnego Dunajca, a następnie drogą gruntową do osady Roztoki. Odcinek stamtąd do Płazówki był dla mnie nowością. Nie był jakoś specjalnie ciekawy, bo w całości zalesiony, ale przynajmniej droga którą szedłem była wyraźna i nie dało się jej zgubić. Chyba musiał tędy kiedyś nawet prowadzić jakiś szlak, bo niespodziewanie zastałem czerwony znak na jednym z drzew.


Niestety wbrew prognozom szczelna powłoka chmur nie rozstąpiła się, więc o szerokich panoramach z Płazówki mogłem tylko pomarzyć. Zrobiłem jedynie parę zdjęć zabytkowemu kościołowi p.w. św. Anny, po czym rozpocząłem zejście do Witowa znaną mi trasą, czarnym szlakiem przez Kojsówkę.


Drogę do Kojsówki, jak dobrze pamiętałem z wycieczki z wakacji 2018, uatrakcyjniały stacyjki Drogi Krzyżowej.


W Kojsówce wciąż sypało, a ja kojarzyłem sobie że szlak od tego momentu podąża dość wąską ścieżką, którą nie miałem ochoty się przeprawiać w takich warunkach. Zmieniłem więc trasę i przeszedłem mostem przez rzekę do szosy, którą podążyłem do centrum Witowa. Tam tradycyjnie zrobiłem zdjęcie jednej z moich ulubionych kapliczek, którą fotografuję przy każdej wizycie w Witowie :)


I tak się zakończyła moja pierwsza od pół roku górska wycieczka. W Witowie złapałem do Czarnego Dunajca, a stamtąd kolejnego do Rabki-Zdrój, gdzie noc spędzałem w tej samej kwaterze, z której pracowałem zdalnie na przełomie czerwca i lipca ubiegłego roku ("Pokoje U Lucy" - bardzo polecam). Tego wieczoru również prowadziłem tam zdalne lekcje. Natomiast następny dzień miałem w stu procentach wolny i zamierzałem podczas niego porządnie zaszaleć w Tatrach :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz