poniedziałek, 30 września 2019

10.09 Kalatówki i Antałówka

Trasa: Zakopane - Kuźnice - Polana Kalatówki - Kuźnice - Antałówka - Guty - Harenda - Rafaczańska Grapa - Poronin - Galicowa Grapa - Kośne Hamry

Czyżby ostatnia wizyta w Tatrach w tym roku? Nie chcę zapeszać, ale na kolejną prędko się nie zanosi. Teraz już na dobre wyprowadziłem się z południa Polski i wcale nie będzie mi tak łatwo o tak sobie skoczyć do Zakopanego, jak miałem w zwyczaju dotychczas... Ale nawet jeśli w tym roku już w Tatrach nie zawitam, to ta ostatnia wizyta w najwyższych polskich górach w dniach 10-11 września była po prostu niesamowicie udana. Pierwszego dnia dużo zwiedzania "góreczek" w okolicach Zakopanego, a drugiego porządna całodniowa wyrypa po słowackich Tatrach Wysokich - i jedno, i drugie równie piękne. Lubię to!

Przyjechałem do Zakopanego wkrótce po 9 rano we wtorek i od razu poszedłem do hostelu, aby pozostawić tam bagaż. Recepcjonistka, którą już dobrze znam po częstych wizytach w tym hostelu (poprzednia zaledwie trzy tygodnie wcześniej) od razu na powitaniu stwierdziła, że przywiozłem z sobą dobrą pogodę, bo poprzednie dni były paskudne, a słońce zaświeciło dopiero w ten wtorkowy poranek. Poczytałem to jako dobrą wróżbę na ten dzień ;) Zostawiłem bagaż i bez dalszej zwłoki poszedłem z tej słonecznej pogody skorzystać. Tak było pięknie, że zdecydowałem się nie jechać do Kuźnic busem, tylko przejść się na piechotę przez urokliwe Zakopane. A z Kuźnic moim pierwszym celem na ten dzień były urocze Kalatówki. Jeśli pomyślicie, że to mało ambitnie, to owszem, zgodzę się, ale po Kalatówkach czekało mnie jeszcze dużo wędrowania ;)

Na skrzyżowaniu ulic Chałubińskiego i Zamoyskiego zwróciłem uwagę na pomnik dwóch słynnych miłośników Tatr: pierwszy to właśnie Chałubiński, a drugi to muzykant i gawędziarz Jan Krzeptowski-Sabała.


Kolejna ciekawostka na trasie - grająca ławeczka :)


Pierwszy dzień ładnej pogody, to oczywiście do kolejki linowej na Kasprowy Wierch zebrały się tłumy, ale ja powiększać tego tłumu nie miałem zamiaru.


Z Kuźnic ruszyłem w góry niebieskim szlakiem. Na rozstaju dróg skręciłem w lewo, wariantem który mija Polanę Kalatówki od dołu. Na tym odcinku przebiegła bardzo blisko mnie sarna.


A to Hotel Górski, do którego miałem za chwilę zmierzać.


Na drugim końcu polany skręciłem w prawo i zacząłem iść w stronę hotelu. Wkrótce ukazał się mi widok na Nosal:


Ale najlepsze widoki z Kalatówek są w stronę Kasprowego Wierchu:


Zatrzymałem się w hotelu na szarlotkę, która była wyśmienita :) Ale rozbawiło mnie tamtejsze menu :) Patrząc na poniższe zdjęcie możecie zastanawiać się, o co mi chodzi - już spieszę się z wyjaśnieniem: jak wiadomo gołąbki są napełnione mielonym mięsem, co po angielsku powinno być przetłumaczone jako "minced meat". A tymczasem w wersji angielskiej menu widnieje "mincemeat", co jest przepyszną, ale bardzo słodką mieszanką bakalii, orzechów i rodzynek nasączonych alkoholem, którym napełnia się bożonarodzeniowe kruche ciastka zwane "mince pies". Szaleję na punkcie "mincemeat" (co roku domagam się "mince pies" na Święta od mojej mamy), ale do gołąbków taki słodki farsz chyba niezbyt by pasował ;)


Przyszła pora, aby wracać do Kuźnic - wyższe partie Tatr zaczekają do jutra, a zanim się w nie wybiorę chciałem trochę "potrenować" na szlakach Podhala. Z Kuźnic skierowałem się z powrotem do Zakopanego, ale tym razem trzymając się prawej strony potoku Bystra, Bulwarami Słowackiego. Potem w prawo ulicą Broniewskiego, następnie skręt w lewo i do góry, nieco "na dziko", po zarośniętym stoku na Antałówkę. To wzgórze otoczone zabudowaniami Zakopanego może nie jest najbardziej znane, ale panorama Tatr, zwłaszcza Giewontu, z jego wierzchołka jest przednia.


Mój plan następnie zakładał przejście żółtym szlakiem przez wzgórza do dzielnicy Guty. Szedłem nim zaledwie trzy tygodnie wcześniej, ale tak mi się spodobał że postanowiłem przejść się nim jeszcze raz ;) A żeby się dostać w okolice moich następnych celów, czyli Rafaczańskiej Grapy i Galicowej Grapy, żółty szlak był zdecydowanie najlepszą opcją. Porównując z połową sierpnia, kiedy to robiłem stamtąd zdjęcia Gubałówki z wierzbówką kiprzycą na pierwszym planie, to ten śliczny różowy kwiat nieco przekwitł, ale jeszcze był całkiem fotogeniczny :)


Czytałem w ostatnim czasie co nieco o tym, że nawigacja satelitarna kieruje kierowców na zamknięte albo nieprzystosowane do ruchu dróżki w okolicach Zakopanego... no i wnioskując po tym napisie, jedną z takich tras był właśnie żółty szlak.


Panoramy na tym żółtym szlaku - cud-miód. Jest coś ciekawego do oglądania praktycznie z każdej strony: Tatry Wysokie z Giewontem na czele, Tatry Bielskie, Gubałówka, wzgórza Podhala i Gorce na horyzoncie...









Przy kapliczce na ostatnim zdjęciu skręciłem w lewo i poszedłem starą trasą szlaku (nowa trasa wiedzie na wprost do dzielnicy Wojdyły). W związku z tym po raz drugi w ciągu trzech tygodni przekroczyłem tory kolejowe w zakazanym miejscu... Robię to ostatni raz, obiecuję ;) Na marginesie to dobrze by było, żeby na mapach Tatr i Podhala, w tym internetowych, nareszcie naniesiono tą zmianę przebiegu szlaku...


Po przejściu przez "zakopiankę", na ulicy Guty znów natrafiłem na żółte znaki. Trochę nie ogarniam tej nowej trasy szlaku... Na kolejnym odcinku faktyczny przebieg żółtego szlaku znów pokrywał się z jego przebiegiem na mojej mapie, ale to było tymczasowe. Za to ten odcinek, choć zabudowany, był wyjątkowo malowniczy. Między innymi ze względu na kapliczki, ale nie tylko...


Drewnianym mostkiem szlak przekroczył potok Zakopianka, by znaleźć się przy muzeum Jana Kasprowicza. Poprowadził mnie po stopniach wprost na sień budynku.


Dom jest naprawdę ładny i domyślam się, że jego wnętrze również jest ciekawe. Gdybym nie miał jeszcze kilku godzin wędrówki w planach to pewnie bym się tam zatrzymał i zwiedził ekspozycję. Cóż, trzeba będzie tam wrócić innym razem!


Przejście ulicą Harenda obfitowało w akcenty religijne: najpierw kościół p.w. św. Jana Apostoła, a potem co rusz kolejne piękne kapliczki.





Koniec ulicy Harenda to kolejne miejsce, gdzie rzeczywista trasa żółtego szlaku totalnie rozmijała się z tą na mojej mapie. Według mapy szlak miał skręcić na lewo i wspiąć się na Rafaczańską Grapę, tymczasem w istocie szlak poszedł za drogą asfaltową w prawo na Ustup, a w lewo prowadził szlak o kolorze czarnym. Tylko że ten czarny szlak to jakaś totalna fikcja, ponieważ poza szlakowskazem na jego początku to nie miał prawie żadnych oznakowań. Aby dostać się do czerwonego szlaku na Rafaczańskiej Grapie byłem zdany na własną orientację w terenie - a znaleźć właściwą trasę było bardzo trudno, ponieważ musiałem wspinać się po zalesionym, stromym i bardzo zabłoconym stoku. Gdybym nie miał kijków to serio nie wyrobiłbym się. Tak więc oddziałowi PTTK odpowiedzialnemu za oznakowanie tego, za przeproszeniem, "szlaku" należy się nagana, a osobiście tej trasy nie polecam - chociaż trzeba przyznać, że miejscami pojawiają się widoki tak ładne, że prawie rekompensują beznadziejne warunki podczas wspinaczki...



Z ulgą wgramoliłem się na grzbiet Rafaczańskiej Grapy, którą prowadzi czerwony szlak do Poronina, zapewniający znacznie bardziej normalne warunki i kolejną porcję widoków, nie tylko na Tatry ale również w głąb Podhala.



Ale ta normalność trwa tylko do czasu... Przed Poroninem trzeba przekroczyć Suchy Potok i jak mostku nie było gdy szedłem tamtędy rok temu, tak wciąż go nie ma. A tym razem sprawiło mi to niemałe kłopoty, ponieważ potok po deszczach z poprzednich dni był znacznie bardziej wezbrany niż wtedy - możecie sobie porównać to zdjęcie z fotografią tego samego miejsca w relacji z 7 października 2018...


Przynajmniej jedna rzecz się poprawiła w stosunku do ubiegłego roku - o ile wtedy przejście przez skrzyżowanie z Poroninie było koszmarem ze względu na ogromne roboty drogowe i kompletny brak oznakowania szlaku, o tyle teraz szlak jest wzorowo oznakowany, a pod ruchliwą "zakopianką" można przejść nowoczesnym tunelem. Przedtem przechodzi się przez Biały Dunajec ładnym nowym mostem z widokiem na Tatry.


Poronin jest świetnie skomunikowany z Zakopanem, ale ja wciąż nie miałem zamiaru kończyć wędrówki. Chciałem po raz drugi obejrzeć okolice Galicowej Grapy, po wschodniej stronie Poronina, gdzie poprzednio szedłem 17 sierpnia ubiegłego roku. Tak jakoś wyszło, że na tym odcinku motywem przewodnim moich zdjęć zostały... krowy :) Oto pierwsza:


Bez krów widoki na odcinku do Galicowej Grapy też są ładne :)





Nie brakuje kolejnych motywów religijnych:



Z Galicowej Grapy schodziłem na dziko do Kośnych Hamrów. Według mojej mapy miała tam sprowadzać ścieżka - na początku ciężko mi było ją odnaleźć, ale szczęśliwym przypadkiem idąc przez pole natrafiłem na sympatycznego rolnika, który mnie pokierował do niej. Zejście ścieżką nie sprawiało najmniejszych trudności, a panorama Tatr z niej była bardzo rozległa. Panoramę tą urozmaiciła kolejna krowa :)



W Kośnych Hamrach nadszedł wreszcie ten moment, by powiedzieć sobie dość - choć przy takich widokach i tak pięknej pogodzie mógłbym wędrować w nieskończoność. Ale musiałem zaoszczędzić siły na kolejny dzień i na wielogodzinną wyprawę przez najwyższe partie Tatr. Aby się dodatkowo zregenerować przed tą wycieczką, wieczorem udałem się do moich ulubionych term, czyli do Chochołowskich :) Po paru godzinach hedonistycznego relaksu w ciepłej wodzie czułem się wypoczęty jak nigdy i w pełni gotowy na wyzwania... no właśnie, na wyzwania jakiego szlaku? Ano na wyzwania - po raz drugi w ciągu trzech tygodni - Lodowej Przełęczy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz