niedziela, 28 czerwca 2015

30.05 Mała Babia Góra i Babia Góra

Trasa: Przełęcz Glinne – Beskid Korbielowski – Beskid Krzyżowski – Przełęcz Półgórska – Jaworzyna – Przełęcz Głuchaczki – Tabakowe Siodło – Jałowcowe Siodło – Mała Babia Góra – Przełęcz Brona – Babia Góra – Sokolica – Przełęcz Krowiarki

Moja praca w Bielsku-Białej skończyła się w czerwcu tego roku i wyjechałem stamtąd na stałe. Weekend 30-31 maja był więc moim ostatnim weekendem w Bielsku-Białej i ostatnim weekendem wędrówek po górach... Chciałem te dwa lata przygód w Beskidach i Tatrach uwieńczyć czymś naprawdę specjalnym, i tak też się stało. Na przedostatnią wycieczkę, w sobotę, zaplanowałem megadługą „wyrypę” z Korbielowa aż na Babią Górę, „Królową Beskidów”, a w niedzielę – na ostatniej wycieczce – odwiedziłem moje ulubione punkty w okolicach Bielska-Białej, czyli Wapienicę, Szyndzielnię i Klimczok.

W tym poście opiszę bogatą w wrażenia sobotę. Towarzyszył mi w niej mój kolega z pracy, Sean, który dzielił ze mną mieszkanie w Bielsku-Białej przez ten rok szkolny i był najlepszym przyjacielem jakiego tam poznałem. Bardzo więc się cieszyłem że to on poszedł ze mną na tą szczególną wyprawę. Początki tego dnia były jednakże bardzo trudne: musieliśmy wstać bladym świtem, aby o 5:55 złapać pociąg do Żywca, następnie szybko przedostać się z dworca kolejowego pod Tesco aby stamtąd złapać busa o 6:35 do Przełęczy Glinne za Korbielowem, na granicy polsko-słowackiej. Stamtąd nasza trasa miała prawie w całości prowadzić tą granicą, czerwonym szlakiem który stanowi zarazem Główny Szlak Beskidzki.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę z Przełęczy Glinne niewyspani i lekko skacowani po piątkowym imprezowaniu ;) Humory więc na sam początek mieliśmy takie sobie, ale prędko nam się poprawiły już po krótkim okresie wędrowania. No bo jak można być w złym humorze, kiedy dookoła króluje piękna, dzika beskidzka przyroda, świeci słońce, powietrze wręcz pachnie świeżością, a spomiędzy drzew ukazują się tak wspaniałe widoki na „Królową Beskidów” – nasz cel na ten dzień – jak ten poniższy?


Szlak graniczny jest naprawdę przyjemny. Prowadzi grzbietami górskimi: raz w górę, raz w dół i czasami po płaskim terenie, przez dziewicze lasy przerywane gdzieniegdzie przez hale oferujące sympatyczne widoki. Na jednej z takich hal mieliśmy panoramę przed sobą na Szelust (inaczej nazywany Beskidem Krzyżowskim):


Był również widok do tyłu na pasmo Romanki:


Kolejna widokowa hala, z palącym się ogniskiem:


Po przejściu przez szczyt Jaworzyna (1047 m n.p.m.) zeszliśmy na Przełęcz Głuchaczki (830 m n.p.m.), a następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę zachodnimi stokami Mędralowej, z której mogliśmy oglądać wcześniej zdobytą Jaworzynę oraz masyw Pilska, na którym nawet teraz, pod koniec maja, leżały jeszcze płaty śniegu.


Tym razem postanowiliśmy odpuścić sobie Mędralową, gdyż trzeba znacznie nadkładać drogi aby przez nią przejść, a nas interesowało przede wszystkim zdobycie Babiej Góry. Zależało nam też na tym aby zdążyć na nią przed zapowiadanymi na popołudnie burzami. Poszliśmy więc „na skróty” żółtym szlakiem przez teren Słowacji na Tabakowe Siodło. Większa część tego odcinka prowadzi asfaltową drogą przez las – nie jest więc jakoś szczególnie ciekawy, ale przynajmniej znacznie skraca drogę na Babią Górę. A wychodząc na Tabakowe Siodło przywitał nas taki widok na „Królową Beskidów” w całej okazałości:


Kolejny etap naszej wędrówki, podejście na Małą Babią Górę, był chyba najcięższym. Różnica wysokości na tym odcinku jest naprawdę spora (ponad 500 metrów) a ścieżka prowadzi cały czas do góry, stromo i nieco monotonnie. To podejście kosztowało nas sporo wysiłku, zwłaszcza ponieważ minęło południe i słońce prażyło niemiłosiernie. W końcu jednak udało się osiągnąć nasz cel, a wynagrodziły nas rozległe widoki w stronę Zawoi i pasma Jałowca.


Idealne miejsce na chwilę medytacji ;)


Ale za długo nie mogliśmy tam poleniuchować, wszak zdobyliśmy tylko Małą Babią Górę, a czekała nas jeszcze ta „duża”...


Pomiędzy Małą Babią Górą a Babią Górą powtarzałem odcinek, którym szedłem 21 czerwca rok temu, tylko że w przeciwnym kierunku. Wówczas podczas przejścia tego odcinka pogoda radykalnie poprawiła się z pochmurnej na słoneczną. Tym razem było na odwrót – z każdą minutą gęstniały nad nami chmury, niektóre naprawdę ciemne. Na wschód od nas, nad Mosornym Groniem, panowała jeszcze ładna pogoda.


Natomiast na zachód, nad masywem Pilska, kotłowały się burzowe chmury. Grzmotów od nich nie słyszałem, ale dwa razy z nich błysnęło. Trochę się obawialiśmy, czy burza nie złapie nas na szczycie Babiej Góry, gdzie powierzchnia jest bardzo odsłonięta i nie ma gdzie się schronić.



Na szczęście burza minęła nas od północy, a my zdobyliśmy szczyt Babiej Góry bezpiecznie, bez deszczu, za to przy – tradycyjnie w tym miejscu – mocno hulającym wietrze. Bardzo zmęczeni przeszło już siedmiogodzinną wspinaczką, położyliśmy się na trawie lekko poniżej szczytu i oddaliśmy się degustacji wziętemu z sobą piwa, które smakowało wyśmienicie jak nigdy po takim wysiłku i przy takich widokach:


Było widać nawet Tatry, które co chwila pojawiały się i znikały pod przechodzącymi nad nimi porozrywanymi chmurami. Niestety Tatry nie chciały wyjść na zdjęciach, za to udało mi się ustrzelić fotkę rozległej panoramy Kotliny Orawskiej z wielkim jeziorem w środku:


Mogliśmy z szczytu pomachać wcześniej zdobytej Małej Babiej Górze:


Chętnie byśmy dłużej poleniuchowali na szczycie Babiej Góry, gdyż czasu do odjazdu powrotnego busa z Przełęczy Krowiarki mieliśmy wciąż sporo. Niepokoiła nas jednak pogoda, która była wciąż bardzo niestabilna, i nie chcieliśmy by nas złapała burza na odsłoniętym grzbiecie górskim pomiędzy Babią Górą a Krowiarkami. Rozpoczęliśmy więc zejście. Mimo obecnych wysokich temperatur i obfitych opadów sprzed tygodnia, na zejściu z Babiej Góry wciąż ostał się jeden ogromny płat śniegu, po którym nie tyle  schodziliśmy ile bardziej zjeżdżaliśmy niczym na nartach (bądź na bardzo lubianym przez Seana snowboardzie).


Im niżej schodziliśmy, tym więcej otaczało nas kosodrzewiny. Jej zieleń, w połączeniu z barwami niedalekiego pasma Policy nad którym plamy słońca przeplatały się z cieniem, dawała prawdziwy festiwal różnych odcieni koloru zielonego.


Na Sokolicy (1367 m n.p.m.) jest platforma widokowa, z której jest jeszcze lepszy widok na pasmo Policy.


Był również widok do tyłu na majestatyczną „Królową Beskidów”...


... która na pożegnanie, jakby chcąc nadrobić swoją wcześniejszą łaskawość, wysyłała prosto w naszą stronę złowieszczą czarną chmurę:


Nie było innej opcji jak szybko się ewakuować w dół. Od Sokolicy do Krowiarek szlak schodzi kamiennymi stopniami przez las, więc na szczęście nie jest już tak odsłonięty. Chmura przeleciała nad nami, przynosząc silne porywy wiatru i parę grzmotów, jednak – o dziwo – wciąż na nas nie spadła tego dnia ani jedna kropla deszczu!

Gdy dotarliśmy do Przełęczy Krowiarki o 16:35 – 9 godzin i 20 minut od rozpoczęcia naszej wycieczki – znów świeciło słońce. Zakupiłem od miejscowych sprzedawców całe mnóstwo pysznego sera typu bundz, którym rozkoszowałem się w domu przez kolejnych kilka dni :) A już o 16:45 mieliśmy odjazd busa do Suchej Beskidzkiej. Tam zjedliśmy przepyszną kolację w słynnej karczmie „Rzym”, wspominając jednocześnie naszą poprzednią wizytę w tej karczmie po wycieczce na Żurawnicę 30 listopada, w całkowicie odmiennej aurze. A deszcz, po prawie całym dniu oszczędzania nas, złapał nas dosłownie w ostatnim momencie ;) Gdy pokonywaliśmy odcinek z karczmy „Rzym” do przystanku autobusowego – dosłownie kwestia paru minut spaceru – z kolejnej burzowej chmury lunęła na nas nagle taka ściana deszczu, że w ciągu kilku sekund byliśmy przemoknięci do suchej nitki! Całe szczęście, że już czekał na przystanku bus do Bielska-Białej. Całą drogę powrotną jechaliśmy w mokrych ubraniach, ale na szczęście nie przeziębiliśmy się od tego, a od razu po powrocie do domu mogliśmy się przebrać w suche ciuchy i oddać się zasłużonemu odpoczynkowi.

Podsumowując, drugi raz udało mi się zdobyć Babią Górę i po raz drugi „Królowa Beskidów” była dla mnie nadzwyczaj łaskawa. Tyle już słyszałem o jej perfidności, o tym jak ściąga na siebie chmury, burze i mgły, a tymczasem cały dzień deszcze i burze ją omijały, jakby specjalnie dla nas :) Dzięki temu mogliśmy w spokoju nacieszyć się z niej wspaniałymi widokami. Podobnie jak 21 czerwca rok temu, gdy mimo ogólnie ponurej pogody chmury zaczęły się rozpraszać gdy byliśmy na szczycie Babiej Góry. Chyba Królowa Beskidów mnie lubi ;) Nie wiem kiedy – i czy w ogóle – na nią wrócę... ale powiem szczerze, że niespecjalnie mi się do tego spieszy. Moje dotychczasowe dwie wyprawy na nią były tak fantastyczne, że nie sądzę aby ewentualna kolejna mogła je przebić. Chyba więc lepiej jak póki co pozostanę z wspaniałymi wspomnieniami z dni 21.06.2014 i 30.05.2015... to są chwile, których nigdy nie zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz