poniedziałek, 28 stycznia 2019

19.01 Hala Boracza na zimowo

Trasa: Żabnica - Hala Boracza - Hala Cukiernica Niżna - Hala Boracza - Za Kopcem - Milówka

Z dużym opóźnieniem, ale nareszcie udało się! Rozpocząłem sezon górski 2019! Chciałem ruszyć na górskie szlaki już znacznie wcześniej, od razu po Nowym Roku, ale z rozmaitych powodów - m.in. przeziębienie, przepracowanie i zmęczenie zarówno fizyczne jak i psychiczne, a przede wszystkim fatalna pogoda i duże opady śniegu przez pierwsze dwa tygodnie 2019 - dałem radę pójść w góry dopiero 19 stycznia. Za to jak już rozpocząłem sezon, to z jakim przytupem! Dzień był perfekcyjny, z mnóstwem słońca, a Beskidy tonąc w śniegu wyglądały niczym bajkowa kraina, niewyobrażalnie piękna.

Pierwszym szlakiem, którym się przeszedłem w 2019 roku, był czarny z Żabnicy Skałki na Halę Boraczą. Właściwie nie przeszedłem go w całości, tylko poszedłem na Halę Boraczą za drogą asfaltową, która pokrywa się z czarnym szlakiem tylko na początkowym odcinku. Pierwszą rzeczą na tym szlaku, na którą warto zwrócić uwagę, to niewielki, urokliwy kościółek. Wokół niego leżało tyle śniegu, że dojście do niego było prawie że niemożliwe.


Wędrówka po czarnym szlaku była malownicza ze względu na ogrom śniegu, lecz ciekawych panoram na tym odcinku brakowało. Poszedłem więc przed siebie dość żwawo, nie zatrzymując się na robienie zdjęć. Byli jednak tacy, co pokonywali ten odcinek jeszcze szybciej - minęło mnie całe mnóstwo biegaczy. Szaleni...

Dużo ciekawiej zrobiło się, gdy opuściłem szlak i skręciłem w prawo, idąc dalej asfaltową drogą, która zakosami wspina się na Halę Boraczą. Już na pierwszych zakosach mogłem zobaczyć pasmo Abrahamowa i Słowianki, po drugiej stronie doliny Żabnicy.


Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz bardziej bajkowo...


Dotarłem do kilku domostw położonych na obrzeżach Hali Boraczej. Mieszkać tu zimą to nie lada wyzwanie...


Im wyżej, tym rozleglejsze stawały się widoki - na Romankę, czy na pasmo Lipowskiej i Rysianki…




Dojście do schroniska na Hali Boraczej było nieco utrudnione ze względu na konieczność przejścia przez duże zaspy śnieżne, lecz dla takich widoków po stokroć było warto!




Tak w zimowej scenerii prezentowało się schronisko:


Dopiero dochodziło południe, a zejście do Milówki (taki był mój dalszy plan) powinno trwać tylko dwie godziny, natomiast do zachodu słońca pozostało prawie pięć - czemu więc by nie skorzystać z dnia i pójść gdzieś dalej? Zupełnie spontanicznie wpadłem na pomysł, że udam się w kierunku Redykanlego Wierchu. Bez jakichś szczególnych planów - po prostu zobaczę, jak daleko będę miał chęci i możliwości dojść. Skierowałem się więc szlakiem w kierunku południowo-wschodnim, a widoki stawały się coraz bardziej obłędne...





Czemu tak jest, że osoby odpowiedzialne za ustawienie szlakowskazów w okolicach Hali Boraczej nigdy nie potrafią napisać tej nazwy poprawnie??? Parę razy już natrafiłem na napis "Hala Boracna" (odsyłam do mojej relacji z 25.10.2014), a tym razem przeczytałem... "Hala Borcza" :D


Tutaj powinien widnieć napis: "Witamy w Narnii"...


Ostatecznie doszedłem tylko do rozdroża powyżej Hali Cukiernicy Niżnej, na którym rozchodzą się: zielony szlak na Rysiankę i czarny na Redykalny Wierch. Odcinek z Hali Boraczej do tego punktu, który według mojej mapy powinien był zająć mi 10 minut, przeszedłem w niecałą godzinę. Śnieg z każdym metrem wysokości stawał się coraz głębszy i coraz ciężej się w nim szło - nawet idąc za śladami zapadałem się głęboko, a każdy kolejny krok wymagał sporego wysiłku. Nie ukrywam jednak, że mój bardzo powolny czas na tym odcinku wynikał także z tego, iż co chwila zatrzymywałem się w celu wykonania kolejnych zdjęć. Jak popatrzycie na poniższe to na pewno zrozumiecie, dlaczego...










W tym miejscu poddałem się...


W drodze powrotnej na Halę Boraczą nadal robiłem mnóstwo zdjęć, po raz kolejny fotografując te same panoramy - po prostu były tak zachwycające... Najbardziej urzekł mnie widok na Rysiankę.


W dół szło się troszeczkę szybciej, ale i tak minęło co najmniej 45 minut, nim wróciłem pod schronisko. Zrobiłem tam kolejne zdjęcie - m.in. na właśnie przebyty szlak i na Redykanly Wierch:



A także, z podwórza schroniskowego, na kapitalnie prezentującą się z tej perspektywy Romankę:



Górska wędrówka w głębokim śniegu wymaga znacznie większego wysiłku, niż zazwyczaj. Stąd też mój apetyt wzrósł współmiernie ;) W schronisku nastąpił czas na duże obżarstwo: schabowego z dużą porcją frytek i surówek, oraz - obowiązkowo! - specjalność tego obiektu, czyli słynną "jagodziankę".



Najedzony i rozleniwiony, chętnie bym długo jeszcze posiedział w cichym, przytulnym schronisku... Ale czas leciał nieubłagalnie, było już po 14:30 i najwyższa pora schodzić zielonym szlakiem do Milówki. Pożegnałem się z Halą Boraczą i z jej ślicznymi panoramami...



Szlak z Hali Boraczej do Milówki znam bardzo dobrze - już czwarty raz nim schodziłem. Najpierw przez las, a potem długą asfaltową drogą, mijając sporo tradycyjnych drewnianych chałup. Naprawdę lubię klimat, jaki te obiekty tworzą na tej drodze. Tym razem było jeszcze bardziej "tradycyjnie", ponieważ minął mnie również góral na saniach.


Aby dokończyć ten niezwykle udany spacer w dobrym stylu, zamiast iść prosto szlakiem do samej Milówki, skręciłem w prawo na inną asfaltową drogę, która przeprowadziła mnie przez osiedle Za Kopcem, a następnie sprowadziła do Milówki w dużo bardziej widokowy sposób, przez pola z których rozciąga się rewelacyjna panorama na Beskid Śląski. Moim zdaniem nieporównywalnie ciekawiej schodzi się do Milówki tędy, niż trasą szlaku, i polecam taki wariant każdemu turyście przemierzającemu trasą z Hali Boraczej do Milówki.



Ładny jest także widok w stronę Suchej Góry:


Gdy dotarłem do Milówki było już prawie ciemno. A nad Prusowem pojawił się księżyc w pełni...


W Milówce zakończyła się piękna wycieczka, która dała mi naprawdę dużo przede wszystkim z psychicznego punktu widzenia. Mogłem po raz pierwszy oderwać się od masy obowiązków i stresujących sytuacji, które miały miejsce od początku tego 2019 roku (którego pierwsze parę tygodni, przyznam się szczerze, zdecydowanie nie były dla mnie zbyt udane). Również mogłem na łonie natury przemyśleć pewne sprawy i bardziej się z nimi pogodzić. Zwłaszcza z wstrząsającymi wydarzeniami z mojego rodzinnego Gdańska w ciągu poprzednich dni - wszak to właśnie o 12:00, w tym czasie, gdy przemierzałem nieziemsko piękne szlaki w okolicach Hali Boraczej, miała miejsce ostatnia ziemska droga tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, który w tym czasie spoczął w Bazylice Mariackiej. Więc moje myśli podczas tej wycieczki szczególnie wybiegały do mojego Gdańska i łączyły się z nim... Ból i smutek pozostały, ale na pewno oglądanie tak niesamowitego piękna w tym czasie pomogło mi w ich przeżywaniu.

Niestety, właśnie w tym momencie, gdy wracałem odnowiony z gór, spadła na mnie kolejna straszna rzecz - otrzymałem informację o zaginięciu bliskiej mojemu sercu osoby... A potem okazało się, że zaraz po powrocie do Bielska-Białej będę musiał polecieć do szpitala, aby pomóc w tłumaczeniu na język polski mojej anglojęzycznej koleżance, która nagle zachorowała... Ten 2019 rok naprawdę nie chce przestawać dawać mi w kość :( Na szczęście po kilku dniach chora osoba wyzdrowiała, a przede wszystkim, ku mojej nieopisanej uldze, zaginiona osoba się odnalazła! Jednak ten kolejny tydzień przyniósł kolejną dawkę stresu i na dobrą sprawę to dopiero wyprawa w góry w kolejną sobotę - tym razem w Tatry - pomogła mi na dłużej się tego stresu pozbyć. I dzięki temu teraz piszę w dużo lepszym nastroju :) Tak więc zapraszam do przeczytania następnego wpisu, w którym przedstawię szczegóły mojej wędrówki po zamarzniętym Morskim Oku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz