piątek, 12 sierpnia 2016

30.07 Sołowy Wierch i Dolina Krężelki

Trasa: Zwardoń - Przełęcz Zwardońska - Myto - Sołowy Wierch - Krężelka - Głębokie - Kikula - Čierne Polesie

Nareszcie!!! Po ponad roku przerwy nastąpił mój wielki powrót w polskie góry!!! Niestety tylko na krótki urlop, już nie jako mieszkaniec Podbeskidzia a jedynie jako turysta przyjeżdżający z zagranicy... Cóż jednak z tego, najważniejsze że w końcu mogłem stąpać po ukochanych Beskidach, o których często myślałem w ciągu roku mieszkania w Hiszpanii.

Można powiedzieć, że w Beskidy wybrałem się niemalże prosto z samolotu. W piątek 29 lipca o 23:55 wylądowałem na katowickim lotnisku Pyrzowice, kilka godzin przenocowałem w hostelu w centrum miasta, a już o 6 rano byłem na nogach i od razu udałem się na dworzec kolejowy. Stamtąd pociągiem do Bielska-Białej, tam lekko ponad półgodzinny postój aby się przespacerować po mieście, w którym niegdyś mieszkałem, i przypomnieć sobie znajome miejsca, by następnie wsiąść do kolejnego pociągu, jadącego do Zwardonia. Pogoda w ten sobotni poranek była cudna i krajobraz beskidzkich łąk z szczytami gór w tle, który towarzyszył mi przez całą drogę do Zwardonia, wyglądał niesamowicie pięknie. Z rosnącym podekscytowaniem zbliżałem się do Zwardonia, wiedząc że już za kilka-kilkanaście minut będę znów na górskim szlaku, po tylu miesiącach rozłąki... Trasę miałem zaplanowaną niedługą, bardziej jako sposób przekroczenia granicy z Słowacją by stamtąd kontynuować podróż w słowackie Tatry aniżeli jako cel sam w sobie, niemniej apetyt na nią miałem ogromny.

O 9:45 przyjechałem do Zwardonia i tak bardzo rwałem się w góry, że ruszyłem z stacji na Przełęcz Zwardońską w takim tempie, iż zostawiłem daleko za sobą licznych piechurów, którzy wysiedli z pociągu i podążali tym samym szlakiem. Przypuszczam że wybierali się w stronę Wielkiej Raczy, gdyż szlak ten jest znacznie bardziej popularny od szlaku na Sołowy Wierch, którym miałem iść. Rzeczywiście na odcinku niebieskiego szlaku z Zwardonia do doliny potoku Krężelka u stóp Ochodzitej nie spotkałem żywej duszy poza małą grupką rowerzystów jadącą z przeciwnej strony.

Historyczne, pierwsze w 2016 roku zdjęcie z wycieczki w polskich górach - przedstawiające piękno beskidzkich łąk...


Odcinek z Przełęczy Zwardońskiej do osady Myto jest nieco bardziej zabudowany i "cywilizowany", przekracza też międzynarodową drogę ekspresową S69. Za Mytem szlak rozpoczyna podejście południowymi stokami Sołowego Wierchu i staje się nieco bardziej dziki, a panoramy stają się coraz ładniejsze. Chętnie bym szedł tyłem, co by umożliwiło mi oglądanie ich przez cały czas, lecz to absolutnie nie było możliwe - na szlaku było pełno luźnych, osuwających się kamyków więc musiałem bardzo uważać pod nogi. Raz na jakiś czas jednak zatrzymywałem się, by patrzeć za siebie na coraz wyraźniej rysujący się w tle szczyt Rachowca.


Doszedłem na dużą łąkę, za którą szlak zagłębia się w las. Widok stąd na Rachowiec jest jeszcze lepszy. Przypomniało mi się, jak szedłem tym szlakiem w odwrotną stronę 8 marca 2014 roku i jak ten właśnie widok "przywitał" mnie od razu po wyjściu z lasu.


Następnie przeszedłem odcinek leśny, który jednak nie był zbyt długi. Po krótkim czasie znalazłem się na bardzo rozległej polanie, oferującej bogatą panoramę pogranicza polskiego Beskidu Żywieckiego i słowackiego Beskidu Kysuckiego, z wyróżniającym się szczytem Wielkiej Raczy.



Nieco bardziej ograniczone, lecz też piękne widoki były także w przeciwną stronę, na Ochodzitą (po lewej) oraz Baranią Górę (po prawej).


Jeszcze raz Barania Góra:


Dalej już tak widokowo nie było - nieco dłużące się zejście przez las ścieżką, która po opadach (podobno bardzo solidnych w poprzednich dniach) była koszmarnie zabłocona. Te nieco mniej pozytywne akcenty  były jednak rekompensowane przez niezwykle świeże powietrze i wspaniałą słoneczną pogodę. Zszedłem do punktu wkrótce przed Przełęczą Rupienka pod Koniakowem, gdzie szlak przecina leśną drogę asfaltową. W marcu dwa lata temu wszedłem na szlak z tej właśnie drogi, od prawej (z strony Lalik). Tym razem w tym miejscu opuściłem szlak i skręciłem na lewo, w stronę Jaworzynki. Droga prowadzi do tej miejscowości przez dolinę Krężelki (która, dodam jako ciekawostka, należy do zlewiska Morza Czarnego - w odróżnieniu od prawie całości polskich wód, będących częścią zlewiska Morza Bałtyckiego).

O drodze doliną Krężelki można by powiedzieć, że jest nudna, gdyż prowadzi ciągle przez las, bez specjalnych walorów widokowych. I tak pewnie bym powiedział, gdybym nie szedł tą drogą akurat w dniu zakończenia mojej długiej rozłąki z polskimi górami, kiedy sam fakt obcowania z nimi był tak dla mnie ekscytujący. Dlatego szedłem tą drogą - może rzeczywiście monotonną, lecz jakże spokojną, przez jakże dziewicze tereny, przy jakże relaksującym szumie potoku - z dużą przyjemnością. Nieco bliżej Jaworzynki teren stał się mniej zalesiony, pojawiły się tu i ówdzie domostwa, ukazało się więcej śladów działalności człowieka - jak chociażby charakterystyczne snopki siana.


Jak widać na poniższym zdjęciu, niestety pogoda wyraźnie się popsuła.


W pewnym momencie minąłem domek, reklamujący się jako "prowansalski". Aż trudno było mi uwierzyć, że właśnie równo tydzień wcześniej - w sobotę 23 lipca - pojechałem z koleżanką na "długi weekend" właśnie do Prowansji, do której z mojego obecnego miejsca zamieszkania w Kraju Basków wcale nie miałem tak daleko. Tydzień temu spacerowałem po lawendowych polach Prowansji, dziś po polach beskidzkich... tylko tydzień różnicy, a zdawało się jakby to były dwa zupełnie różne światy.


Po prawie półtoragodzinnym okresie marszu asfaltem dotarłem do osady Głębokie na skraju Jaworzynki, do zielonego szlaku który dobrze pamiętałem z dłuuugiej jesiennej wyprawy na Trójstyk 26 października 2014 roku. Tym razem poszedłem nim jedynie kilkaset metrów, by przejść na szlak żółty (mylnie znakowany na mojej mapie jako czarny), prowadzący do granicy z Słowacją. Najpierw prowadzi łąką, by potem wspiąć się kawałek wśród bujnej roślinności na gęsto zalesione wzgórze.


W obliczu komunikatu o kontrolach granicznych na okres Światowych Dni Młodzieży, spodziewałem się że mogę być zatrzymany na granicy do kontroli. Absolutnie nikogo jednak tam nie było. Najwyraźniej polskie służby bardziej się przejmowały bezpieczeństwem tam, gdzie powinny - czyli w Krakowie, a nie na małej ścieżce zagubionej wśród dzikiej beskidzkiej zieleni.

Niestety od razu po przekroczeniu granicy piękna wycieczka zamieniła się w koszmar. Po stronie słowackiej trwa intensywna budowa kontynuacji drogi ekspresowej S69. W związku z tym całe zbocza Beskidów na północ od miejscowości Skalite i Čierne pri Čadci wyglądają niczym jeden wielki plac budowy. Po okolicy poprowadzono drogi gruntowe dla ciężkiego sprzętu, niesamowicie przez te pojazdy zryte i kolosalnie zabłocone. Do tego przez te drogi wycięto wiele drzew z oznakowaniami szlaków. Według mapy dojście żółtym szlakiem na stację Čierne Polesie, gdzie miałem zakończyć wycieczkę, powinno mi zająć 20 minut. Prędko się zorientowałem, że w takich warunkach będzie to niemożliwe - co mnie mocno zaniepokoiło, gdyż za 40 minut, o 13:11, miałem pociąg do Žiliny. Jeśli by mi uciekł, cały mój plan dostania się w Tatry przez Słowację ległby w gruzach. Zacząłem więc iść "na czuja" w stronę zabudowań Čiernego Polesia w dolinie, szukając żółtych znaków na drzewach i próbując nie ugrzęznąć w wszędobylskim błocie.

Przede mną ogromna konstrukcja budowanej drogi, a za nią jakoś trzeba zejść po stromym stoku przez gigantyczne błoto. Masakra!


Kolejne pięć minut po wykonaniu tego zdjęcia było wyjątkowo nieprzyjemnych - schodzenie po stromiźnie w błocie powyżej kostek, prawie w biegu aby zdążyć na pociąg, naprawdę nie jest frajdą. Cóż to była za ulga, gdy znalazłem się na cywilizowanej, mniej błotnistej drodze na dole skarpy, na skraju Čiernego Polesia, a szpecący krajobraz wiadukt budowanej drogi miałem już za sobą.


Ostatnie kilka minut tej wyprawy to bardzo szybki marsz w stronę dworca, akurat w sam czas na pociąg. Czułem się okropnie głupio, wsiadając do niego w butach i spodniach całych w błocie, do tego cały przepocony i raczej niezbyt przyjemny dla otoczenia. Nie było na to jednak rady. Chociaż troszeczkę udało mi się oczyścić w wagonowej toalecie. A dalej miałem naprawdę malowniczą podróż przez słowackie góry do Popradu, z przesiadką z Žilinie. W Popradzie spędziłem trochę czasu podziwiając fantastyczną panoramę Tatr, które doskonale widać z tego miasta, a następnie wsiadłem w autobus firmy Strama i w ten sposób dojechałem pod wieczór do Zakopanego. Nieco okrężną trasą, lecz jakże piękną. Podczas niej pogoda się poprawiła i wyprawa w Tatry, którą planowałem na poranek następnego dnia, wspaniale się zapowiadała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz