Trasa: Widełki - Magura Stuposiańska - Dwernik - Otryt - Trohaniec - Lutowiska
I stało się... Mój najdłuższy w życiu pobyt w górach, i w ogóle mój najdłuższy w życiu urlopowy wyjazd, dobiegł końca. Po 25 dniach z rzędu spędzonych w górach, przyszła pora wracać do domu. I w dniu mojego powrotu wybrałem się na jeszcze jedną ostatnią wycieczkę w Bieszczady.
Miałem przed wyjazdem taki pomysł, żeby po ukończeniu Głównego Szlaku Beskidzkiego jeszcze przejść odcinek niebieskiego szlaku, tzw. Szlaku Karpackiego, z Wołosatego do Przemyśla. Rzeczywistość trochę zweryfikowała te plany, bo już po kilku dniach pobytu w Bieszczadach zdałem sobie sprawę, że nie starczy mi czasu aby zaliczyć wszystkie te trasy, na które miałem ochotę. Po prostu zbyt dużo było w tych Bieszczadach do zobaczenia, nawet w aż dwa tygodnie pobytu tam... Ale chciałem przynajmniej dojść na tyle daleko w stronę Przemyśla, ile było możliwe. Już w sobotę zaliczyłem odcinek Wołosate-Widełki, w niedzielę niestety deszcz przeszkodził mi w dalszej wędrówce, ale w poniedziałek chciałem jeszcze trochę pociągnąć Szlakiem Karpackim. Plan był następujący: rano pojechać do Widełek i przejść niebieskim szlakiem na Otryt, a następnie zejść zielonym szlakiem do Lutowisk, jeszcze zahaczając po drodze o Trohaniec. I z Lutowisk o 17:15 odjeżdżał Flixbus, który miał zawieźć mnie w stronę domu. Zatem zapowiadał się ciekawy dzień, mimo mocno niepewnych prognoz pogody.
Tymczasem dzień rozpoczął się kolejną ulewą... W takiej sytuacji zrezygnowałem z wyjazdu z Ustrzyk Górnych pierwszym autobusem (6:20) i zaczekałem na kolejny (7:13), a do tego skorzystałem z okazji aby wbić do sklepu po prowiant skoro tylko otworzył się o 7:00. Dotychczas podczas lokalnych podróży po Bieszczadach korzystałem głównie z usług firmy Bak-Bus, tym razem natomiast operatorem kursu był PKS Jarosław. I podobnie jak w przypadku Bak-Busa, pojazdem był nieśmiertelny Autosan ;) Tyle autobusów tej marki wiozło mnie po Bieszczadach podczas tych dwóch tygodni, więc wysiadając w Widełkach uznałem że wypadałoby uwiecznić tego ostatniego Autosana na zdjęciu ;)
Ku mojej ogromnej uldze, przestało lać wkrótce po tym jak dojechałem do Widełek. Ale oczywiście szlak spływał wodą i obfitował w błoto. Nigdy w życiu nie ubłociłem się tak mocno, jak podczas tej wędrówki... to był po prostu cały dzień maszerowania w błocie. Z początku mi to przeszkadzało, lecz z biegiem czasu coraz bardziej przyzwyczajałem się do tego błota i ostatecznie całkowicie na nie zobojętniałem. A jak było w górach poza tym? Mroczno, mgliście i tajemniczo.
Przy skrzyżowaniu szlaków pod Magurą Stuposiańską nawet na krótko pojawiły się jakieś widoki, a w tym samym czasie niebo tymczasowo przejaśniło się.
Zejście z Magury Stuposiańskiej w błotnistych warunkach było trudniejsze od podejścia. Chwilami dosłownie zsuwałem się po błocie, odpychając się kijkami. Las wokół mnie był dość gęsty, tylko w paru miejscach przerzedzony:
Ze względu na prace leśne poprowadzono obejście na dość długim odcinku szlaku przed Dwernikiem. Było bardzo dobrze oznaczone kartkami z niebieskimi strzałkami przyklejonymi do drzew:
Widoki przy zejściu do Dwernika:
I morze błota tuż przed Dwernikiem...
Po czymś takim wielką ulgą było wejść na asfaltową drogę i zupełnie mi nie przeszkadzało, że miałem tym asfaltem wędrować przez kolejną godzinę. Minąłem po drodze zabytkowy drewniany kościół:
A czegoś takiego to nigdy wcześniej nie widziałem - latarnia na drewnianym słupie:
Widoki na górę Dwernik Kamień:
A to, co zobaczyłem na jezdni dochodząc do centrum Dwernika, było niechybnym znakiem, że najwyższa pora wracać do domu ;)
Minąłem również pięknie położony hotel Caryńska Resort & Spa:
Most przez San:
Myślałem że poza tym hotelem (do którego absolutnie nie mogłem wejść będąc całym ubłoconym) nigdzie na trasie do Lutowisk nie będę miało możliwości się zaopatrzyć w jakiekolwiek jedzenie. Jakże więc uradował mnie widok takiego oto punktu gastronomicznego! I nic nie szkodziło, że to był tylko "food-truck" z dość ubogą ofertą. Miska gorącej grochówki kupiona tam to było dokładnie to, czego na tym etapie wędrówki potrzebowałem :)
Kolejny odcinek niebieskiego szlaku, z Dwernika na Otryt, zaczął się dość niepokojąco:
Ale udało mi się dojść na grzbiet Otrytu bez spotkania z misiem...
Jednak atmosfera tam jeszcze bardziej wprawiała mnie w niepokój...
Dość szybko opuściłem to dziwaczne miejsce. Ale pewnie jeszcze tam wrócę, gdy wznowię wędrówkę Szlakiem Karpackim do Przemyśla (i może potem dalej piechotą na Ukrainę - marzy mi się dojść na piechotę do Lwowa)... ale to jest plan dopiero na przyszły rok ;) Tymczasem schodząc zielonym szlakiem do Lutowisk, zaszedłem jeszcze na Trohaniec, do którego można dojść w 15-20 minut boczną ścieżką, oznakowaną zielonymi trójkątami. Na szczycie w sumie nie ma nic specjalnego do zobaczenia, ale przynajmniej zaliczyłem - według niektórych podziałów geograficznych - najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich.
Wracając na zielony szlak, zobaczyłem coś wyjątkowego - tęczę w górach! Był to bodajże drugi raz, kiedy byłem świadkiem tego zjawiska na górskim szlaku - pierwszy raz to była niezapomniana tęcza na Groniu Jana Pawła II podczas mszy w dniu kanonizacji naszego papieża, którą opisałem w relacji z 27 kwietnia 2014 roku.
Do Lutowisk jeszcze pozostało mi około godziny drogi. Najpierw w dół przez las, a potem nieco bardziej płaską drogą gruntową wśród łąk. Idąc przez te łąki, miałem okazję zobaczyć śliczny "taniec chmur" nad Trohańcem:
I tym wyjątkowym widokiem Bieszczady mnie pożegnały. Niedługo potem doszedłem do Lutowisk, gdzie zjadłem obiadokolację w gospodzie "Pod Żubrem", a następnie poszedłem na przystanek aby złapać Flixbusa, który wywiózł mnie z tej pięknej bieszczadzkiej krainy. Po drodze jeszcze przejechałem obok Soliny i ostatni raz nacieszyłem oczy jej widokiem...
Podsumowując, w dniach 6-30 sierpnia udało mi się dojść z Mszany Dolnej do Lutowisk, co jednym ciągiem po szlakach wynosi (według moich wyliczeń z strony mapa-turystyczna.pl) 396 kilometrów, a oprócz tego zrobiłem ponad 120 kilometrów po innych szlakach w Bieszczadach (m.in. Łopiennik, Wielka Rawka, Hyrlata, Mochnaczka). Poznałem po drodze dwa pasma, które przedtem były mi zupełnie obce, czyli Beskid Niski i Bieszczady. Poznałem również fantastycznych ludzi i nawiązałem nowe znajomości, a na część moich przygód dołączyli do mnie także starzy znajomi. Zlało mnie trochę podczas kilku dni w Bieszczadach, ale ogólnie miałem masę szczęścia do pogody, bo na 25 dni w górach około 20 przyniosło znakomite warunki atmosferyczne do wędrowania. Uniknąłem charakterystycznych dla pory letniej burz - poza dwoma nieco bardziej burzowymi niedzielnymi popołudniami 8 i 15 sierpnia (z czego w obu przypadkach burze minęły mnie dość daleko) to cała reszta przechodziła nocami, kiedy oczywiście nie byłem na szlaku. Co najważniejsze, pogoda najbardziej dopisała podczas mojego przejścia przez Beskid Niski, który z tego co wszyscy trąbią na około potrafi być koszmarnie zabłocony, lecz akurat wtedy gdy przechodziłem przez niego trafiłem na rzadki okres całkowicie bezdeszczowej pogody. Myślę, że dzięki temu mój odbiór tego pasma górskiego był o wiele korzystniejszy i mogłem cieszyć się z tej wędrówki w pełni.
Marzenie spełnione, jestem w stu procentach usatysfakcjonowany. Tak jak pisałem w relacji z ostatniego dnia na GSB (26 sierpnia) - Wy też nie wahajcie się spełniać swoje marzenia, jeśli tylko macie taką możliwość! I te górskie, i te nie-górskie. Po tym długim urlopie w górach mam już trochę mniej tych pierwszych, a więcej tych drugich... Ale to oczywiście absolutnie nie koniec z górami dla mnie ;) Kolejne marzenie, jakie tli mi się w głowie, to Korona Gór Polski, do której podczas tego sierpniowego wyjazdu dodałem kilka szczytów (Mogielicę, Radziejową i Tarnicę). Może to będzie mój cel... I, jak wspomniałem wcześniej w tym wpisie, chciałbym dojść niebieskim szlakiem do Przemyśla, który dla mnie ma takie symboliczne znaczenie - to moja brama na wschód, to stamtąd w 2019 wyjechałem na niezapomnianą wyprawę którą zakończyłem w Stambule... Cóż, okaże się w 2022 roku (bo już chyba raczej nie w tym) ile z tych marzeń uda mi się spełnić. Trzymajcie kciuki ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz