Trasa: Cisna - Liszna - Roztoki Górne - Solinka - Balnica - Osadne
Na wtorek i środę miałem zaplanowany drugi dwudniowy wypad na słowacką stronę Bieszczad. Poniedziałkowa noc była jednocześnie moją ostatnią we wspaniałej Willi Helena w Cisnej, ale dzięki uprzejmości właścicielki mogłem zostawić tam większość moich rzeczy, żeby nie taskać ich wszystkich na Słowację. W środę po południu miałem wrócić tam, zabrać mój dobytek i pojechać do Ustrzyk Górnych, gdzie mieli dołączyć do mnie znajomi z Warszawy i gdzie mieliśmy spędzić wspólnie czas aż do kolejnego poniedziałku. Tak w skrócie wyglądał mój plan na resztę urlopu :)
Do wyprawy na Słowację podchodziłem z lekkimi obawami ze względu na pogodę. Noc z poniedziałku na wtorek była bardzo burzowa, a na wtorkowy dzień przewidywano kolejne intensywne opady. Dlatego zrezygnowałem z pierwotnego planu, czyli przejścia szlakiem granicznym pomiędzy Przełęczą Nad Roztokami Górnymi i Balnicą. Byłem przekonany, że tam będzie ślisko, błotniście i ogólnie nieprzyjemnie. Ale musiałem jakoś dostać się z Cisnej do Osadnego na Słowacji, gdzie miałem zarezerwowany nocleg w pensjonacie Borovka. I wpadłem na trasę, która w deszczowych warunkach nie powinna być zbyt trudna do przejścia: najpierw asfaltową drogą (dawnym żółtym szlakiem) z Cisnej przez Liszną do Roztok Górnych, potem długą leśną drogą do Solinki, kawałek ścieżką dydaktyczną do Balnicy (tu przeczuwałem kłopoty z błotem, ale przynajmniej byłby to krótki odcinek) i na koniec żółtym szlakiem w dół do Osadnego.
Już na starcie otrzymałem dobrą wróżbę, bo akurat opuszczałem centrum Cisnej gdy zobaczyłem jak parkuje tam bus zespołu Cisza Jak Ta, a z środka wysiada i wchodzi do jednego z sklepów główny wokalista zespołu, Michał Łangowski. W relacji z 20 sierpnia opisałem moje zetknięcia z zespołem Cisza Jak Ta i mój sentyment do niego. A teraz znalazłem się w tym samym miejscu co oni, i to w tych samych Bieszczadach o których tak lubią śpiewać. To niewątpliwie dobry znak na ten dzień! W dobrym humorze ruszyłem wzdłuż szosy w stronę Majdanu, nie przejmując się za bardzo padającym deszczem. Przed Majdanem skręciłem w lewo na drogę do Lisznej i Roztok Górnych. Nie spodziewałem się żadnych usług gastronomicznych po drodze, ale ku mojemu zaskoczeniu po drodze natrafił się taki oto bar, z wspaniałym klimatem w środku. Nie mogłem oprzeć się pokusie aby zjeść i wypić tam małe co nieco ;)
Gdy wyszedłem z Banderozy, nie mogłem uwierzyć własnym oczom: na niebie było pełno słońca! Pogoda w ciągu dosłownie kilkunastu minut zmieniła się o prawie 180 stopni. Nie tak miał wyglądać ten dzień według prognoz, ale oczywiście bardzo ucieszyłem się z tej zmiany na lepsze. Z przyjemnością chłonąc promienie słoneczne, udałem się dalej w kierunku Lisznej.
W Lisznej znajduje się mini-zoo o nazwie "Leśny Zwierzyniec". Pierwotnie nie brałem pod uwagę odwiedzenia tej atrakcji, ale mijając ją naszła mnie spontaniczna ochota żeby jednak tam zajrzeć. Warto było - fauna w tym zwierzyńcu była naprawdę urocza.
Zresztą fauna nie była tam jedyną atrakcją. ("Atrakcja" na drugim zdjęciu bardziej z przymrużeniem oka ;) )
Poprawa pogody była krótkotrwała, nad górami znów zaczęły gromadzić się ciemne chmury. Ruszyłem szybko w dalszą drogę. Do Roztok Górnych, choć po asfalcie, szło się naprawdę przyjemnie: droga była spokojna i całkiem malownicza.
Od Roztok Górnych do dawnej wsi Solinka szedłem przez prawie 10 kilometrów po małej asfaltowej dróżce, prostej jak strzała. Na tym odcinku szczerze mówiąc można było trochę się zanudzić. Iść cały czas prosto po asfalcie, przez las pozbawiony jakichkolwiek ciekawszych widoków, całkowicie samemu, a do tego w znów padającym deszczu... na pewno nie była to najbardziej interesująca trasa w moim życiu. I tak było aż do Solinki, gdzie pozostał zaledwie jeden budynek (leśniczówki), natomiast z tablicy informacyjnej można dowiedzieć się o historii tej wsi.
W Solince skręciłem w lewo na jeszcze mniejszą dróżkę, po której miała biec ścieżka dydaktyczna do Balnicy. Ale z oznakowaniem tej ścieżki było bardzo kiepsko. Do momentu, kiedy przekroczyła tory kolejki wąskotorowej, jeszcze było wiadomo którędy iść...
Ale wkrótce potem wylądowałem na wąziutkiej, zarośniętej i okropnie mokrej ścieżce biegnącej równolegle do torów kolejki po ich północnej stronie. Miałem duże wątpliwości co do tego, czy to rzeczywiście trasa tej ścieżki dydaktycznej (do tego szczycącej się mianem "międzynarodowej" na tablicy informacyjnej w Solince). Łatwiej na pewno byłoby przejść do Balnicy po torach, ale to było absolutnie wykluczone, bo lada moment miały przejechać tamtędy aż trzy pociągi (rozkładowy który odjeżdża z Majdanu o 14:30 oraz dwa "dodatkowe" o 14:45 i 15:00, jednym z których sam jechałem równo tydzień wcześniej). Więc chcąc nie chcąc musiałem brodzić przez wilgotne zarośla do Balnicy (Bogu dzięki że miałem na sobie wodoodporne spodnie). Na szczęście ten "ekstremalny" odcinek nie był długi. Po dojściu do Balnicy wtopiłem się w tłum pasażerów tych trzech pociągów, którzy kupowali lokalne specjały na straganach. Aby wynagrodzić sobie niedawne niedogodności, zafundowałem sobie ogromną pajdę chleba z najpyszniejszym smalcem jaki kiedykolwiek jadłem (dwa rodzaje: jeden z grzybami i drugi z czosnkiem niedźwiedzim) oraz równie ogromny kawał ciasta piernikowego :)
Tłum na stacji stopniowo zelżał podczas gdy pasażerowie zaczęli wracać do swoich pociągów. Pierwsze dwa odjechały, został już tylko jeden:
A potem i ten pociąg odjechał, a na stacji zostałem już tylko ja oraz lokalni sprzedawcy, którzy zaczęli zwijać swoje stragany po kolejnym dniu zarobków (pewnie sporych). Jakoś tak dziwnie pusto i cicho się zrobiło po tym gwarze podczas postoju pociągów... Ale trzeba mieć na uwadze, że pustka i cisza to naturalny stan rzeczy w tak odludnym miejscu w sercu lasu jak Balnicy, a to my ludzie jesteśmy tam intruzami.
Przyszła pora, abym zszedł na słowacką stronę. Podobnie jak w poprzedni czwartek przy zejściu do Runiny, miałem w razie czego pod ręką paszport covidowy, ale zarówno wtedy jak i tym razem nie było absolutnie nikogo przy granicy kto by to sprawdzał (i dobrze, bo jeszcze jako tako rozumiem takie procedury na lotniskach, ale na "zielonej granicy" to by już było chore). Żółty szlak w dół do Osadnego początkowo wiódł nieco śliską ścieżką, a potem szerszą leśną drogą. Przez większość trasy szedłem zupełnie sam, z jednym wyjątkiem: gdzieś w połowie drogi do Osadnego minęła mnie bardzo duża grupa słowackiej młodzieży idąca do góry. Ciekawe dokąd się wybierali o tak późnej porze (wszak zbliżał się już wieczór) i czy planowali nocować w górach. Znów osamotniony, kontynuowałem zejście do Osadnego, przeważnie bez widoków (z wyjątkiem jednej polany).
Biorąc pod uwagę niskie jak na Słowację ceny noclegów w pensjonacie Borovka (zaledwie 15 euro na noc), spodziewałem się tam sporej liczby turystów, jak w typowym schronisku górskim. A tymczasem okazało się że byłem tam jedynym gościem... Widać jednak, że słowackie Bieszczady są naprawdę mało popularne, o wiele mniej od polskiej części tych gór. Być może wynika to z faktu, że po słowackiej stronie Bieszczady są niemal całkowicie zalesione i brakuje tam tak widokowych połonin jak po polskiej stronie (z wyjątkiem Płaszy na granicy). Idealna okolica dla osób pragnących "odpocząć" od innych ludzi. Ja jednak takich pragnień nie miałem i cieszyłem się na przyjazd moich znajomych w Bieszczady nazajutrz :) Położyłem się wcześnie spać, bo następnego dnia czekała mnie wczesna pobudka i długa trasa do przejścia, aby zdążyć na spotkanie z nimi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz