Trasa: Obidza - Jaworzynka - Dzwonkówka - Przełęcz Przysłop - Przehyba - Mała Radziejowa - Radziejowa - Wielki Rogacz - Międzyradziejówki - Niemcowa - Kordowiec - Rytro
No i przyszedł ten dzień, kiedy ruszyłem z plecakiem na Główny Szlak Beskidzki, by przez kolejny tydzień iść nim na wschód do Bieszczad. Wstałem w ten poniedziałkowy poranek bardzo niewyspany, bo około 1 w nocy przeszła przez Szczawnicę gwałtowna burza, a potem musiałem być na przystanku autobusowym już o 4:40, żeby dojechać na początek mojej trasy w Obidzy. Trochę musiałem nakombinować z tym dojazdem, bo aż trzema busami: Szczawnica-Zabrzeż, Zabrzeż-Jazowsko i Jazowsko-Obidza. Tym ostatnim busem jechałem tylko ja i jeszcze jedna pasażerka, i miałem wrażenie jakby ten bus zawoził mnie na koniec świata, mozolnie turlając się coraz wyżej i coraz głębiej w dolinę Obidzki. Dowiózł mnie na malutką pętelkę, wokół której były tylko nieliczne zabudowania, a poza tym same góry. Do tego czasu moje zmęczenie minęło, po tym jak posiliłem się mocną kawą oraz zaskakująco pyszną zapiekanką na stacji benzynowej w Jazowsku. Byłem pełen energii i podekscytowany perspektywą 30-kilometrowej trasy przez nieznane mi pasmo Radziejowej do Rytra. Czas rozpocząć przygodę!
Oczyszczone po burzy powietrze pachniało świeżością, a na błękitnym niebie były tylko nieliczne chmurki. Cóż za przepiękny poranek! W takich okolicznościach podchodziłem stopniowo asfaltową dróżką do przysiółka Poboiska. Liczyłem na to, że znajdę tam jakąś ścieżkę która poprowadzi mnie na Jaworzynkę, czyli do punktu gdzie poprzedniego dnia opuściłem żółty szlak. I udało mi się taką ścieżkę znaleźć, z tym że im wyżej szedłem, tym bardziej była zarośnięta. A że trawa była wilgotna po nocnym deszczu, to jak nietrudno się domyśleć moje spodnie wkrótce były całe mokre. Nie popsuło mi to jednak humoru, bo w tak przecudownych okolicznościach przyrody nie mogłem nie cieszyć się :) Szedłem dalej do góry przez łąki, mijając zapuszczone drewniane chałupy, a za plecami mając coraz rozleglejszy widok na Przehybę i jej okolice.
Gdy wgramoliłem się na Jaworzynkę, odpocząłem sobie trochę na ławeczce na szczycie. Uciąłem sobie krótką drzemkę aby nadrobić zaległości ze snem, a jednocześnie wysuszyłem sobie na słońcu przemoczone spodnie. Po niecałej godzinie ruszyłem żółtym szlakiem na Dzwonkówkę. Nie brakowało na tym odcinku ładnych widoków. Przed sobą miałem Przehybę, a za sobą zdobyty poprzedniego dnia Koziarz.
A na jednej z polanek moim oczom ukazał się niesamowity widok na Tatry, pod którymi kłębiły się poranne mgły.
Idąc dalej na Dzwonkówkę szedłem na przemian przez zagajniki i malownicze polany, na których tu i ówdzie stały niewielkie domostwa. Naprawdę chyba dalej od cywilizacji już nie dało się zamieszkać.
Około 11:00 dotarłem na Dzwonkówkę, tam gdzie zszedłem z Głównego Szlaku Beskidzkiego podczas wycieczki 20 czerwca, i zmieniłem kolor szlaku z żółtego na czerwony. Przez równo tydzień będę iść tylko za tym kolorem, zostawiając go dopiero w Bieszczadach. GSB przywitał mnie bardzo okazale, bo już po kilkunastu minutach doprowadził mnie na przepiękną, widokową polanę na Przełęczy Przysłop. Kolejne miejsce w którym jakby czas zatrzymał się w miejscu i zdawała się panować całkowita idylla.
Lecz chociaż ten letni dzień naprawdę był tam idylliczny, w przeszłości nie zawsze tak było. Pomnik upamiętniający poległych partyzantów przypominał o tym, że ta śliczna polana kiedyś również była miejscem tragedii...
Niedługo za Przełęczą Przysłop pojawiła się kolejna polanka z ładnymi widokami. Byłem coraz bardziej zachwycony tym szlakiem - ale ten zachwyt szybko mi przeszedł, bo kolejny odcinek szlaku bardzo dał mi w kość...
Podejście na Przehybę nie dość że było bardzo długie, to jeszcze strome i praktycznie pozbawione widoków. Napociłem się solidnie wspinając się po tej stromiźnie z ciężkim plecakiem na plecach. A gdy już zdawało się że jestem na szczycie Przehyby, okazało się że to jednak dopiero Skałka, a na Przehybę muszę jeszcze przejść znacznie łagodniejszym, ale długim i monotonnym odcinkiem przez las. Już tak bardzo nie mogłem doczekać się odpoczynku i obiadu w schronisku na Przehybie... Ale gdy tam nareszcie dotarłem, zły humor w mig mi przeszedł, bo miałem tam niespodziewane i bardzo miłe spotkanie. A mianowicie po raz drugi zdarzyło mi się spotkać idola z Youtuba na szlaku :) Dokładniej to dwóch idoli: Szybkiego i Paulę, którzy prowadzą kanał "Szybkie Podróże" oraz profile o tej samej nazwie na Facebooku i Instagramie. Zacząłem ich śledzić podczas zimy, a ich filmiki z wypraw po długodystansowych szlakach, pełne pozytywnej energii, dodały mi dużo motywacji do tego aby wybrać się właśnie tego lata na dokończenie Głównego Szlaku Beskidzkiego. I teraz oto spotykam ich w realu! Zdawałem sobie sprawę, że jest szansa że ich spotkam na szlaku, bo wiedziałem że akurat idą GSB w przeciwną stronę, robiąc charytatywny marsz z granicy ukraińskiej do niemieckiej. Więc to nie był grom z jasnego nieba jak wtedy gdy zobaczyłem Tomka z kanału "W Szczytowej Formie" na Starych Wierchach 21 czerwca :) Ale jednak nie byłem do końca pewien czy ich spotkam, więc bardzo mnie uszczęśliwił widok Szybkiego i Pauli odpoczywających przed schroniskiem :)
Pozwoliłem sobie podejść do nich i zagadać z nimi. Przesympatyczni ludzie! Tyle płynęło od nich pozytywnych wibracji, że po pożegnaniu się z nimi miałem cały czas banana na twarzy, zarówno gdy jadłem obiad w schronisku jak i potem, gdy kontynuowałem wędrówkę w stronę Rytra. Teraz czekał mnie gwóźdź programu tego dnia: Radziejowa, czyli najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego i kolejny szczyt z Korony Gór Polski (coraz poważniej myślę o zdobyciu jej, a moim celem do końca 2021 jest zdobycie wszystkich karpackich szczytów z KGP). Odcinek pomiędzy Przehybą i Radziejową okazał się o wiele przyjemniejszy od podejścia na Przehybę od zachodniej strony: łagodniejszy i ze znacznie większą ilością ciekawych widoków. Najpierw tuż za Przehybą minąłem ładną kapliczkę:
Dalej nie brakowało pięknych panoram, a do tego szlak był zaskakująco pusty. Temperatura była w sam raz, ani za ciepło, ani za chłodno. Po prostu bajka!
Po półtoragodzinnym marszu dotarłem na szczyt Radziejowej. O ile z samego szczytu nie ma widoków, o tyle od razu wiedziałem że jak tylko wejdę na wieżę widokową to będzie co oglądać. Na poniższym zdjęciu widać dzielną zakonnicę, która także dała radę zdobyć Radziejową :)
Faktycznie widoki z wieży to był sztosik. Tylko Tatry były lekko przykryte chmurami, ale poza tym było widać wszystko na około: praktycznie cały Beskid Sądecki.
Zszedłszy z wieży, podzieliłem się płynem do rąk i chusteczkami z starszym panem, który miał dłonie całe w oleju po tym jak rower mu się zepsuł gdy wjeżdżał na szczyt. Nie mogłem się nadziwić, że w takim wieku (miał na oko ze 70 lat) wjechał na Radziejową rowerem. I to jeszcze od stromszej strony południowej! Zejście tym odcinkiem naprawdę wymagało uwagi, bo nie dość że było stromo to jeszcze spod nóg osuwało się pełno sypkich kamyków. Jakim trzeba być hardkorem żeby wjeżdżać rowerem po takiej stromiźnie, i to jeszcze w starszym wieku... Zejście uprzyjemniła mi rozmowa z małżeństwem w średnim wieku, którzy akurat schodzili w tym samym czasie i zagadali do mnie. Z nimi przeszedłem na Wielki Rogacz, po czym oni odbili niebieskim szlakiem w stronę Pienin, a ja kontynuowałem czerwonym do Rytra.
Powyższe zdjęcia zrobiłem na Przełęczy Żłóbki, przed Wielkim Rogaczem. Od Wielkiego Rogacza do Niemcowej było lesiście i bez widoków. Na Niemcowej też specjalnie widokowo nie było, ale urzekła mnie ogromna polana na szczycie pełna krzaków jagód.
Kolejny ciekawy punkt na trasie to miejsce dawnej, niezwykłej "górskiej" szkoły podstawowej, opisanej w książce Marii Kownackiej pt. "Szkoła nad Obłokami". Koniecznie muszę tą książkę przeczytać - nie czytałem jej jeszcze, ale za to w szkole podstawowej miałem jako lekturę jej książkę "Rogaś z Doliny Roztoki". Teraz właśnie po raz pierwszy w życiu szedłem przez tereny opisane w tej książce... pamiętam jak jeszcze jako dzieciak marzyłem o tym żeby zobaczyć te piękne góry w których Rogaś miał swoje przygody, a teraz to nareszcie stało się rzeczywistością :)
Schodziłem do Rytra w piękny letni wieczór. Co ciekawe, byłem prawie sam na szlaku. Spotkałem tylko jednego starszego pana z pieskiem, który wyglądał jakby miał zamiar narąbać drzewa. Przywitał mnie i spytał się, czy nie boję się iść samemu po górach i czy nie jest mi smutno tak, ale ja stanowczo zaprzeczyłem - strach i smutek to ostatnie uczucia jakich mogłem doznawać w tym czasie :)
Jeszcze byłem wysoko w górach gdy to spotkanie miało miejsce. Bardzo możliwe, że ów pan był mieszkańcem jednej z klimatycznych chałup które mijałem po drodze - choć raczej nie tej rozpadającej się na pierwszym zdjęciu ;)
Do samego Rytra było bardzo widokowo. Nie rozpisuję się więcej, niech zdjęcia mówią same za siebie:
Słońce już zachodziło, gdy dochodziłem do Rytra.
Byłby to absolutnie perfekcyjny wieczór gdyby nie to, że po pierwsze przechodziłem kryzys fizyczny (ciężki plecak i długa trasa zaczynały zbierać swoje żniwo), a po drugie musiałem spieszyć się żeby zdążyć przed zmrokiem oraz na pociąg do Piwnicznej, gdzie miałem zarezerwowany nocleg. Jedno i drugie miało nastąpić około 20:15, tymczasem czasu było coraz mniej. Zmobilizowałem się aby zbiec ostatni odcinek od obrzeży Rytra do dworca, a jednak i tak to okazało się wszystko na marne, bo pociąg uciekł mi dosłownie sprzed nosa :( Nie mogło mi to jednak popsuć humoru po tak pięknym dniu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: dzięki temu, że musiałem w Rytrze zaczekać na następny pociąg, przynajmniej udało mi się kupić co nieco do zjedzenia w sklepie (w Piwnicznej, jak się okazało, w okolicach dworca i mojej kwatery nic nie było o tej wieczornej porze czynne, więc jakbym tam dojechał wcześniej to pewnie bym głodował). Posilony, już w całkowitych ciemnościach dojechałem do Piwnicznej, gdzie po zameldowaniu się na kwaterze niemal natychmiast padłem na łóżko i spałem jak zabity, tak byłem zmęczony.
Miałem tylko jedno zmartwienie przed następnym dniem: zaczęło mnie pobolewać kolano, które chyba nadwerężyłem zbiegając po dość stromej drodze do Rytra... I na co był cały ten pośpiech, skoro i tak uciekł mi pociąg? Czasem lepiej po prostu pogodzić się z tym, że się gdzieś nie zdąży, i iść na spokojnie zamiast spieszyć się i jeszcze ucierpieć z tego powodu. Miałem cenną nauczkę na przyszłość... Szybki przy naszym pożegnaniu na Przehybie życzył mi abym przeszedł GSB bez żadnych kontuzji - oby tylko nie okazało się, że taka kontuzja przytrafiła mi się już na samym początku, bo to by skreśliło wszystkie moje piękne plany na te wakacje. Cóż, postanowiłem nie martwić się skoro i tak tego wieczoru nie mogę nic z tym zrobić, tylko zobaczyć co następny dzień mi przyniesie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz