wtorek, 31 sierpnia 2021

13.08 Magura Wątkowska

Trasa: Bartne - Majdan - Magura Wątkowska - Świerzowa - Kolanin - Przełęcz Hałbowska - Kąty - Grzywacka Góra - Łysa Góra - Polana - Chyrowa

Piątkowy odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego miał być największym wyzwaniem od początku mojej wędrówki. Ponad 35km z Bartnego do Chyrowej, z czego prawie 24km (Bartne - Kąty) bez jakiejkolwiek "cywilizacji" po drodze: żadnego schroniska, żadnej miejscowości z sklepem w którym można by się zaopatrzyć. Dlatego postanowiłem nie iść na szlak z samego rana (w przeciwieństwie do Roberta Pawła, którzy skoro świt ruszyli w drogę do Chyrowej), tylko zaczekać do 7 (o tej porze pani Krystyna zaczynała serwować śniadanie), zjeść sobie porządnie, i dopiero potem rozpocząć wędrówkę. Był to świetny pomysł, bo potem faktycznie szedłem przez ponad 8 godzin bez możliwości kupienia czegokolwiek do zjedzenia po drodze, a z prowiantu z poprzedniego dnia zostało mi już tylko kilka śliwek i ostatni kawałek "krówki z konopiami" kupionej w Krynicy. Nie wiem jak bym wytrzymał tyle czasu bez obfitego śniadania. A takie właśnie przygotowała dla mnie pani Krysia. Podziękowawszy jej za wyżywienie i gościnę, najedzony i zadowolony ruszyłem ku nowym przygodom.

Odcinek GSB od Bartnego do przełęczy Majdan został trochę wydłużony, ponieważ zaledwie jakiś miesiąc-dwa wcześniej zmieniono jego przebieg, wyznaczając obejście bardzo bagnistego i błotnistego terenu na północ od Bartnego. Dzięki temu idzie się dłużej, lecz o wiele wygodniej. Na początku szedłem kawałek ulicą przez Bartne, podziwiając po drodze liczne kwiaty w ogrodach domostw (tak jak chociażby przy domu pani Krysi, gdzie wykonałem pierwsze zdjęcie).



Prawosławny krzyż z napisem w cyrylicy - widok charakterystyczny dla Beskidu Niskiego:


Nowa trasa szlaku następnie poprowadziła mnie na północ i wschód od Bartnego, przez łąki z których roztaczały się idylliczne panoramy.



Widok na Magurę Wątkowską - pierwszą i zarazem najwyższą górę oczekującą mnie tego dnia:


Około 45 minut umiarkowanie stromego podejścia doprowadziło mnie na szczyt Magury Wątkowskiej. Nie było żadnych widoków, za to zastałem aż trzy kamienie z tablicami pamiątkowymi: jedna upamiętniająca wizytę Karola Wojtyły na tym szczycie, a pozostałe dwie ku pamięci dwóch szczególnych miłośników Beskidu Niskiego - Darka Zająca i Rafała Wałacha.




A potem przez prawie 6 godzin nie wykonałem ani jednego zdjęcia - co jest ogromną rzadkością dla mnie podczas wycieczki po górach. Po prostu szedłem bez przerwy lasem i nie widziałem absolutnie nic wartego sfotografowania. Co nie znaczy, że trasa nie była ładna - owszem, to było coś fantastycznego móc spędzić tyle czasu w lesie! I do tego miałem ten las prawie na wyłączność. Tego dnia najwyraźniej strasznie mało osób szło GSB z Chyrowej do Bartnego, bo minąłem innych wędrowców dosłownie kilka razy. Pierwszym z nich zresztą nie był turysta, tylko miejscowy leśniczy, który widząc mnie zatrzymał się aby trochę pogawędzić. Chyba było mu trochę żal mnie że szedłem samemu, bo nawet spytał się mnie czy nie jest mi smutno tak iść, ale zapewniłem go że absolutnie nie :) I naprawdę, choć tego dnia tyle czasu spędziłem bez żadnego towarzystwa, nie było mi przykro z tego powodu. Jak wspomniałem w wpisie z poprzedniego dnia, taki czas wyciszenia i resetu dla głowy był dla mnie wtedy prawdziwym błogosławieństwem.

Nie znaczy to oczywiście, że miałem coś przeciwko towarzystwu - a jak się okazało, w Kątach miałem nareszcie trochę tego towarzystwa doświadczyć. Przedtem jednak, na zejściu do wsi, zakończyła się moja wielogodzinna wędrówka lasem, wyszedłem na obszar łąk i w końcu mogłem co nieco sfotografować.





Rzeka Wisłoka w Kątach:


W Kątach nareszcie mogłem zaopatrzyć się w prowiant w lokalnym sklepie. Ale po tylu godzinach wędrówki potrzebowałem czegoś konkretniejszego, więc udałem się do jedynej restauracji w tej miejscowości: pizzerii "Chono Tu". Zaledwie wszedłem do środka gdy usłyszałem, jak ktoś woła moje imię. Kompletnie zdębiałem! Jakim cudem ktoś w tej wsi "na końcu świata" wie jak się nazywam? Gapiłem się jak głupi na machających do mnie ludzi, i dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się że to Ania i Irek, których spotkałem na szlaku przed Jaworzyną Krynicką trzy dni wcześniej. Tak się ucieszyłem na ich widok! Choć jak wcześniej pisałem czułem się świetnie wędrując samemu, to jednak bardzo miło było zobaczyć znów znajome twarze. Razem z Anią i Irkiem było jeszcze dwóch innych wędrowców: mężczyzna troszkę starszy od nas oraz jego syn, który wyglądał bardzo młodo (jak się okazało, miał 11 lat). Byłem pod wrażeniem, że już w takim wieku robi GSB!

Ania i Irek oraz Sebastian i Adam (ojciec i syn) właśnie kończyli pizzę i zbierali się do dalszej drogi, więc tylko na krótko się widzieliśmy, ale tak czy siak sympatycznie było ich spotkać. Pożegnaliśmy się wiedząc, że po kilku godzinach znów zobaczymy się w schronisku w Chyrowej, gdzie wszyscy planowaliśmy nocować. Następną godzinę spędziłem na bardzo potrzebnym odpoczynku, popijając zimne piwko oraz zajadając się przepyszną pizzą. Była tak duża, że wiedziałem że już absolutnie niczego nie będę potrzebować do końca dnia :) Przed 17:00 ruszyłem znów na szlak. Czekało mnie jeszcze około trzech-czterech godzin wędrówki do Chyrowej, a więc powinienem dotrzeć tam akurat około zachodu słońca. Pierwsza część trasy za Kątami nareszcie obfitowała w widoki.






Idąc od Grzywackiej Góry do Łysej Góry, byłem na samym północnym skraju Beskidu Niskiego: dalej rozciągały się niziny. Spoglądając z góry na nie, po raz pierwszy poczułem coś na rodzaj samotności: uzmysłowiłem sobie, że gdzieś tam na nizinach za horyzontem jest mój dom, a ja mam do niego tak daleko i jeszcze przez wiele dni do niego nie wrócę...


Potem do Chyrowej znów szedłem lasem, i dopiero wtedy poczułem że ten las zaczyna mnie już lekko nudzić. Przynajmniej na szczycie Łysej Góry była odpowiednia dekoracja ;)


Jakby nie patrzeć to widok tej "miotły czarownicy" w coraz słabszym wieczornym świetle budził lekką grozę ;) Całe szczęście, że nie zauważyłem kartki papieru zawieszonej na drzewie niedaleko stamtąd, na której ktoś napisał ostrzeżenie, że widział przy szlaku niedźwiedzia... O tej kartce dowiedziałem się dopiero w Chyrowej od Roberta i Pawła, których tam "dogoniłem". Taki widok to dopiero by spowodował dreszczyk emocji... Nawet zważywszy na to, że na kartce podobno była napisana data czerwcowa, co oznacza że od tego czasu niedźwiedź na pewno poszedł sobie gdzieś bardzo daleko ;)

Ostatnie zdjęcia z tej relacji przedstawiają górę Chyrowa, wznoszącą się za miejscowością o tej samej nazwie, oraz zabytkową drewnianą cerkiew w Chyrowej, pochodzącą z XVIII wieku.




Dotarłem do schroniska w Chyrowej już prawie po ciemku. Zameldowawszy się tam, odebrałem prowiant na następny dzień od kucharki, Słowaczki, która jak później się dowiedziałem miała za sobą bardzo ciekawą historię: w młodszych latach pani Ludmiła (tak ma na imię) była lekkoatletką i nawet reprezentowała Słowację w maratonie na Igrzyskach Olimpijskich! A teraz mieszka właśnie w maleńkiej Chyrowej w górach Beskidu Niskiego. Pani Ludmiła miała za sobą bardzo długi dzień obsługiwania turystów, i o tej porze (20:30) miała już zamykać kuchnię, ale wykazała się anielską cierpliwością przygotowując dla mnie prowiant, abym miał co zjeść na śniadanie następnego dnia :) Potem udała się na zasłużony odpoczynek, a ja do mojego pokoju, który tak samo jak w Bartnem dzieliłem znów z Robertem i Pawłem. W sąsiednich pokojach byli również Ania z Irkiem oraz Sebastian z Adamem... sami znajomi :) Znów trochę sobie pogaworzyliśmy tego wieczoru, ale nie za długo, bo mieliśmy świadomość że nazajutrz przed nami wszystkimi wiele kilometrów na szlaku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz