Trasa: Runina - Ruske - Przełęcz Nad Roztokami Górnymi - Okrąglik - Fereczata - Smerek - Kalnica - Smerek - Przełęcz Orłowicza - Wetlina Stare Sioło
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... Tak wyglądała słowacka Runina, gdy o 4:30 rano szedłem na autobus do Stakcina. Poza mną autobusem podróżowali o tej wczesnej porze tylko nieliczni pasażerowie, a kierowca puścił na cały pojazd jakieś słowackie piosenki ludowe. Gdy dojechałem do Stakcina, wstawał ciepły ale bardzo pochmurny dzień. Stakcin to też miejscowość z ciekawym klimatem...
Kolejny autobus dowiózł mnie o 6:15 do Runiny. Ruszyłem na szlak prowadzący na północ, do granicy z Polską przez opuszczoną wieś Ruske. Zostawiając Runinę za sobą, minąłem jedno z chyba piękniej położonych boisk piłkarskich jakie widziałem ;)
Początkowy odcinek szlaku prowadził wśród łąk i pagórków, a jego charakter nie był zbyt "górski".
Następnie przez prawie półtorej godziny szedłem lasem, na przemian małymi zabłoconymi ścieżkami i szerszymi leśnymi drogami. Potem trafiłem na asfaltową drogę, którą przeszedłem przez Ruske - miejsce o bardzo osobliwym klimacie. Dziś to pustkowie, dosłownie z garstką domków letniskowych, ale można było wyczuć ze dawniej mieszkało tam więcej ludzi. Co rusz przypominały o tym obiekty o charakterze religijnym: przydrożne kapliczki (m.in. ku czci św. Huberta) i krzyże, a także malutka cerkiewka oraz zapuszczony cmentarz...
Charakter okolicy Ruskego chyba najlepiej oddają słowa piosenki "Chrystus Bieszczadzki" autorstwa zespołu Cisza Jak Ta: "Wskaż nam, Panie, drogę po bieszczadzkich szlakach, zagubionym; bądź echem w strumieniach i ptakach, i światłem w ciemności, gdzie twój księżyc blady, gdzie umilkły cerkwie i zdziczały sady..."
Jako małą dygresję dodam, że na zespół "Cisza Jak Ta" natknąłem się przypadkiem trzy lata temu na Szyndzielni (wspominam o tym w relacji z 12.05.2018), ale wtedy jeszcze nie byłem nimi zbyt zainteresowany. Zmieniło się to, gdy we wrześniu 2020, podczas pobytu nad jeziorem w Wielkopolsce, trafiłem na ich koncert w plenerze. Ich piosenki o tematyce bieszczadzkiej zachwyciły mnie i dodały mi motywacji do tego, aby w końcu wybrać się w te góry. Więc można powiedzieć, że zespół "Cisza Jak Ta" dołożył swoją cegiełkę do tego, że właśnie te wakacje spędzałem w Bieszczadach :)
Powyżej Ruskego asfaltowa droga zaczyna wspinać się na Przełęcz Nad Roztokami Górnymi, po całym mnóstwie serpentyn i zakosów. Natomiast szlak przecina te wszystkie serpentyny na wprost, przez co przebiega bardziej stromą ale zarazem krótszą trasą. Z każdym kolejnym metrem wysokości widoki są coraz bardziej rozległe.
Pomnik poległych żołnierzy Armii Czerwonej - kolejne miejsce przypominające o krwawych dziejach tych ziem...
Przed przełęczą serpentyny się kończą, a szlak powraca na drogę i razem z nią wspina się na przełęcz. Ostatni odcinek drogi jest wyłożony kamieniami. Wyglądało na to, że przechodził remont, bo pracowała tam spora grupa robotników, a ich śniada skóra i brzmienie ich mowy sugerowało, że mogli pochodzić z byłych republik radzieckich (Uzbekistan itp.). To nie pierwszy raz kiedy spotkałem pracowników z tych stron prowadzących roboty w górach - pamiętam że np. dwa lata temu widziałem ich przy pracy na nowych trasach narciarskich w Szczyrku, na stokach Małego Skrzycznego.
I tak oto około 10 rano znalazłem się znów na polskiej ziemi. Na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi zastałem małą wieżę widokową, ale widoki z niej były tak ograniczone że nawet ich nie sfotografowałem.
Kolejna godzina wędrówki to podejście na Okrąglik: głównie lasem, ale również przez parę widokowych polan.
Na Okrągliku, po niemal równo dobie przerwy, powróciłem na Główny Szlak Beskidzki. Wraz z powrotem na GSB powróciły również większe ilości turystów na szlaku - tak jak na szlaku granicznym czy na Słowacji było ich jak na lekarstwo, tak tu było ich dość sporo. Moja trasa teraz prowadziła przez górę Fereczata i potem w dół do miejscowości Smerek. Był to naprawdę przyjemny odcinek: zalesiony ale również z sporą liczbą punktów widokowych.
Przydrożna kapliczka przed Smerkiem, z ikonami Matki Bożej i św. Dymitra, była zwiastunem ciekawego obiektu, który miałem w tej wsi zobaczyć: galerii ikon, z których Bieszczady słyną, z racji silnych wpływów prawosławnych na tych terenach.
Ale wieś Smerek wcale nie była końcem mojej trasy na ten dzień. Była dopiero 14:00, a więc zostało jeszcze pełno czasu, aby zaliczyć kolejny odcinek GSB: przez górę o tej samej nazwie co wieś, a potem na Przełęcz Orłowicza. Stamtąd zamierzałem zejść żółtym szlakiem do Wetliny. Zrobiwszy drobne zakupy w sklepu spożywczym w Smerku i posiliwszy się, z nowymi pokładami energii ruszyłem po krótkim asfaltowym odcinku GSB do Kalnicy, a potem dość stromym podejściem na górę Smerek. Muszę powiedzieć, że każda kolejna połonina którą odwiedzałem w Bieszczadach była coraz bardziej spektakularna. Już poprzedniego dnia połoniny na Jaśle i Płaszy zachwyciła mnie, ale połonina na Smerku była jeszcze piękniejsza. A i tak najpiękniejsze było dopiero przede mną... o czym miałem przekonać się nazajutrz na Połoninie Wetlińskiej i w kolejnym tygodniu na Połoninie Caryńskiej.
Krzyż na szczycie Smerka:
Widok na Połoninę Wetlińską podczas zejścia na Przełęcz Orłowicza:
Przejście Połoniny Wetlińskiej byłoby cudownym dopełnieniem tego dnia, ale uznałem że lepiej zachować to na nazajutrz. Tak więc z Przełęczy Orłowicza zszedłem dość żwawo żółtym szlakiem do Wetliny. Wychodząc z lasu przed Wetliną, miałem okazję nacieszyć się ostatnimi tego dnia panoramami na szlaku. W jednym z takich widokowych punktów zastałem taką oto zjeżdżalnię - co ona robiła na szczerym polu to naprawdę nie wiem. Ale fajnie by było móc tak sobie zjeżdżać przez cały dzień z widokami na góry na około :)
Dotarłszy do Wetliny, byłem zadowolony że wyrobiłem się w samą porę na ostatni rozkładowy autobus do Cisnej o 17:53 (nie licząc dalekobieżnego autobusu, którego odjazd miał być dopiero o 22:04). Ale przekonałem się, że lokalni "prywaciarze" są sprytni i mają praktykę podbierania ludzi z przystanków tuż przed odjazdami rozkładowych kursów. O 17:45 podjechał taki właśnie prywatny busik, a kierująca nim kobieta zaoferowała że może zawieźć chętnych do Cisnej. Skorzystałem z jej propozycji, dzięki czemu wróciłem jeszcze wcześniej na moją kwaterę w Willi Helena. Niezmiernie zadowolony po tej dwudniowej polsko-słowackiej wyprawie, spędziłem resztę wieczoru na smacznej kolacji w karczmie i odpoczynku, aby nabrać sił przed kolejnymi wyprawami. Według prognoz pogoda na weekend miała być piękna, ale kolejny tydzień już niekoniecznie, więc zamierzałem przez następne dwa dni łazić po Bieszczadach ile tylko się da...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz