Trasa: Hańczowa - Kozie Żebro - Regietów - Rotunda - Zdynia - Popowe Wierchy - Jasionka - Wołowiec - Bartne
Siódmy dzień mojej wędrówki w stronę Bieszczad (czwartek 12 sierpnia) i ósmy (piątek trzynastego, haha) były tak podobne do siebie, że teraz, gdy przypominam je sobie, trochę zlewają się w jedną całość. Były to dwa dni wędrówki bardzo długiej, praktycznie od rana do zachodu słońca, ale jednocześnie spokojnej i niespiesznej. Przez oba dni bez przerwy słońce królowało na bezchmurnym niebie, a temperatura była wprost perfekcyjna: przyjemnie ciepło, ale bez upału. Można by powiedzieć, że ta wędrówka była monotonna: bardzo dużo lasów, z jednym ostrzejszym podejściem i zejściem, potem drugim, trzecim itd. (aż wreszcie traciło się rachubę ile tych szczytów po drodze było), sporadycznie jakieś łąki z ciekawszymi widokami i nieliczne wioseczki, cichutkie, w których więcej było widać zwierząt niż ludzi.
A jednak wcale podczas tej wędrówki się nie nudziłem. Beskid Niski tak mnie wchłonął tym swoim klimatem, że wprowadził mnie w stan wyciszenia, w jakim nie znalazłem się od bardzo, bardzo dawna. Zostawiłem cały ten wielki świat ze swoimi problemami za sobą i przestałem o nim myśleć. Nawet odechciało mi się sprawdzać wiadomości na telefonie. Po prostu szedłem i szedłem, zupełnie sam (ludzi na szlaku było bardzo niewielu) ale wcale nie samotny. Nawet nie potrafię powiedzieć, o czym myślałem podczas tych wielu godzin wędrówki. Chyba o niczym. Mój mózg doznał resetu, jaki był mi bardzo potrzebny.
W czwartkowy poranek, przed odjazdem mojego autobusu do Hańczowej, zrobiłem sobie krótki spacerek po Wysowej-Zdrój. Można powiedzieć, że to były moje ostatnie chwile w cywilizacji. Poniżej kilka ujęć z tej przechadzki po tej urokliwej miejscowości:
O 8:30 ruszyłem w drogę z Hańczowej. Pierwszą górą na mojej trasie było Kozie Żebro. Podejście było dość strome, a zejście jeszcze bardziej, ale mimo wszystko dramatu nie było - nawet przedtem myślałem że będzie gorzej. Na szczycie Koziego Żebra spotkałem dwóch bardzo sympatycznych chłopaków idących Głównym Szlakiem Beskidzkim w przeciwną stronę. Opowiedzieli mi o poprzedniej nocy, którą spędzili w bazie namiotowej w Regietowie, i o wspaniałym klimacie tam, a ja słuchając ich trochę pożałowałem, że poprzedniego dnia nie pocisnąłem do Regietowa zamiast kończyć w Hańczowej. Ale z drugiej strony naprawdę warto było zobaczyć śliczną Wysową-Zdrój, a jak chodzi o klimat "bazowy" to i tak liczyłem na to że doświadczę go za parę dni w Wisłoczku. Chłopaki też ostrzegli mnie, że przez całą resztę Beskidu Niskiego będzie cały czas błoto, od Regietowa aż do Komańczy. Jak się okazało, guzik prawda - tego błota miałem po drodze tyle co nic ;) Ale to chyba kwestia szczęścia, bo szedłem przez Beskid Niski po całej serii bezdeszczowych dni, podczas gdy oni pokonywali tą trasę "na świeżo" po niedzielno-poniedziałkowych burzach. Myślę, że po części temu mogę zawdzięczyć stan wyciszenia w jaki Beskid Niski mnie wprawił - chyba nie osiągnąłbym takiego spokoju i harmonii ducha jakbym musiał przez cały dzień maszerować w błocie ;)
Tak więc po zejściu z Koziego Żebra jedynie minąłem legendarną bazę namiotową w Regietowie, ale może jeszcze kiedyś tam wrócę ;) Dopiero przy Regietowie wyszedłem na chwilę z lasu:
A potem kolejne podejście przez las, tym razem na Rotundę. Znajduje się tam cmentarz żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej, podczas której w Beskidzie Niskim toczyły się krwawe walki. Krzyże i potężne drewniane wieże na miejscu ich spoczynku tworzą naprawdę przejmujący klimat.
Zejście z Rotundy do Zdyni to był jedyny odcinek tego dnia, na którym spotkałem większą ilość turystów (parę grup zorganizowanych oraz rodzin z dziećmi). Spotkałem również - pierwszy raz w historii moich wędrówek górskich - "znakarza" odnawiającego oznakowania szlaku. Chyba całkiem fajna praca, żeby chodzić po górach i jeszcze ci za to płacono :) Przed Zdynią wyszedłem z lasu i znów pokazały się widoczki - może nie spektakularne, ale jakże sielankowe i kojące dla duszy :)
Złożyło się idealnie, że przyszedłem do Zdyni w sam raz na porę obiadową (około 13:30). Bardzo liczyłem na to, że uda mi się go zjeść w ośrodku wypoczynkowym "U Zosi", bo poza nim raczej ciężko o jakiekolwiek usługi gastronomiczne w tej niewielkiej wiosce. Wszedłem do budynku i od razu poczułem w nozdrzach cudowny zapach, który wskazał mi drogę na stołówkę: zapach świeżo pieczonego ciasta. Dotarłszy tam, zobaczyłem całe mnóstwo ciast, na widok i zapach i których aż ciekła mi ślinka. Od razu można było wyczuć, że to ciasto zrobione z naturalnych składników, w przeciwieństwie do wielu ciast w dzisiejszych sklepach.
Niestety nie mogłem się poczęstować (obsługa stołówki poinformowała mnie, że są zarezerwowane dla kolonistów przyjeżdżających później tego dnia do ośrodka), ale i tak nie mogłem narzekać na obiad w tej jadłodajni: dawno nie jadłem tak obfitego! Najpierw otrzymałem cały gar zupy (do podziału z dwoma innymi turystami którzy akurat wtedy również przyszli na obiad, ale i tak było tej zupy mnóstwo) a potem olbrzymia porcja żeberek z kapustą. I te żeberka smakowały zupełnie inaczej od jakichkolwiek żeberek które jadłem do tej pory. A do tego wszystkiego przepyszny kompot. Coś wspaniałego!
Podczas obiadu porozmawiałem z dwójką moich towarzyszy przy stole. Okazało się, że podobnie jak Ania i Irek których spotkałem dwa dni wcześniej, pochodzą z Lubelszczyzny (z "słynnego" Kraśnika, ale jak zrozumiałem z rozmowy raczej nie podzielają "kontrowersyjnych" opinii części jego mieszkańców ;) ). Kostek i Aga (bo tak mieli na imię) nie wędrowali GSB, tylko przyjechali po raz n-ty na kilkudniowy wypoczynek w Beskidzie Niskim. Widać było po nich, że byli absolutnie zakochani w tej krainie i że cieszyli się, że ja właśnie miałem okazję poznawać ją po raz pierwszy. Gdy żegnaliśmy się, Kostek życzył mi co następuje: "oby jak najmniej w twoim życiu Warszawy..." Dały mi te słowa trochę do myślenia. Coś w tym jest...
Po obiedzie jeszcze uzupełniłem trochę zapasów w maleńkim sklepie znajdującym się tuż obok. Kupiłem tam m.in. śliwki, które wyglądały tak apetycznie że już kilkaset metrów za Zdynią nie mogłem oprzeć się pokusie, aby zatrzymać się, usiąść sobie w przydrożnym rowie i zjeść kilka z nich :) Potem ruszyłem na Popowe Wierchy, zostawiając za sobą skąpaną w słońcu Zdynię.
Przez całą resztę drogi nie było praktycznie nic do fotografowania. Na Popowych Wierchach gęsty las, potem od Jasionki do Wołowca jedyny trochę bardziej błotnisty odcinek, prowadzący obok strumyka (choć to i tak było nic w porównaniu z przerażającymi opisami błota w Beskidzie Niskim jakie czytałem wcześniej w internecie czy słyszałem od współwędrowców na Kozim Żebrze), następnie przejście przez wieś Wołowiec, tak niesamowicie cichą że aż sprawiała wrażenie wymarłej wsi, a na koniec nieco monotonna ścieżka przez las do Bartnego. I wreszcie dopiero przed samym Bartnem, na sam koniec wędrówki, zostałem wynagrodzony pięknym punktem widokowym.
Na nocleg w Bartnem poszedłem do agroturystyki "U Krystyny". Wybrałem ją zamiast bacówki PTTK w Bartnem, o której słyszałem niezbyt dobre opinie (ponoć nieprzyjemny właściciel i ogólnie brudno, tylko kuchnia dobra). Myślę że wybrałem bardzo dobrze - pani Krystyna była bardzo życzliwa, spało się u niej bardzo wygodnie, a do tego na kolację przygotowała solidną porcję przepysznych pierogów :) Nocowało tam kilku innych turystów, których miałem przyjemność poznać. Była tam para matka+córka (przy czym matka była w tak świetnej formie, że bardziej wyglądała na starszą siostrę swojej córki niż jej matkę), które szły w przeciwnym kierunku. Długa wędrówka odciskała na nich swoje piętno (zwłaszcza na ich stopach), ale dawały dzielnie radę :) Było również dwóch panów, jeden trochę starszy ode mnie (Robert) i drugi trochę młodszy (Paweł), którzy tak jak ja szli w stronę Bieszczad. Robert i Paweł nie znali się przed GSB, wybrali się w drogę z innymi znajomymi, ale kontuzje sprawiły że ich towarzysze odpadli, pozostali sami i postanowili "połączyć siły", by przejść resztę drogi do Wołosatego razem. Piękny przykład, jak wędrówka po GSB łączy ludzi :)
Rozmowy na górskie tematy były bardzo przyjemne, ale wszyscy byliśmy zmęczeni, więc dość wcześnie zakończyliśmy je i położyliśmy się spać. Nazajutrz czekał mnie bardzo długi odcinek do przejścia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz