Trasa: Mszana Dolna - Czarny Dział - Ćwilin - Jurków
Przyszła pora abym opisał moje tegoroczne letnie wakacje i mój najdłuższy w życiu pobyt w górach. Spędziłem w nich prawie cały sierpień, łącznie aż 25 dni (od 6 do 30 sierpnia). W tym czasie udało mi się bliżej poznać dwa pasma górskie, które przedtem tylko "musnąłem" (Beskid Wyspowy i Beskid Sądecki) oraz odkryć dwa zupełnie dla mnie nowe (Beskid Niski i Bieszczady). A przede wszystkim udało mi się w tym okresie dokończyć Główny Szlak Beskidzki, z którego przedtem zrobiłem tylko niecałą połowę "na raty" (od Ustronia do Dzwonkówki nad Krościenkiem). Te 25 dni to była cudowna, niezapomniana przygoda. Zapraszam do przeczytania moich wrażeń z nich :) Choć wszystkie wpisy noszą datę 31 sierpnia, będę je sukcesywnie uzupełniać we wrześniu i październiku.
Wielką wyprawę rozpocząłem w Mszanej Dolnej. Czemu tam? Bo to właśnie tam, równo rok i jeden dzień wcześniej (co opisałem w relacji z 5 sierpnia 2020), ukończyłem robiony "na raty" Mały Szlak Beskidzki. Z tego powodu czuję do tego miasteczka trochę sentymentu i uznałem, że to byłoby dobre miejsce na rozpoczęcie kolejnej przygody. Wybrałem Mszaną Dolną również dlatego, że na mapie rzuciła mi się w oczy bardzo atrakcyjna trasa prowadząca stamtąd przez wyjątkowo ciekawe rejony Beskidu Wyspowego i Sądeckiego do Dzwonkówki, gdzie zamierzałem wejść na Główny Szlak Beskidzki. Po drodze zaliczyłbym Mogielicę, jeden z szczytów Korony Gór Polski (moje kolejne marzenie do zrealizowania). Plan miałem taki, aby 6 sierpnia przejść z Mszany Dolnej do Jurkowa albo Młyńczysk (w zależności od pogody), następnego dnia przejść dalej do Łącka, a potem 8 sierpnia zaliczyć odcinek Łącko-Dzwonkówka. Idealna "rozgrzewka" przed GSB :)
Już na kilka dni przed terminem stało się jasne, że 7 sierpnia pogoda będzie o wiele lepsza niż poprzedniego dnia. A więc 6 sierpnia dojdę tylko do Jurkowa, a dłuższą "wyrypę" przez Mogielicę zaliczę nazajutrz. Może i tak lepiej, że pierwszy dzień będzie bardziej "lajtowy". Miałem tylko obawy o to, czy pogoda pozwoli mi dotrzeć nawet do Jurkowa, bo prognozy były fatalne: miało lać cały dzień. Ale na całe szczęście poprzedniego dnia prognozy zaczęły wskazywać, że deszcz ustanie po południu. A więc jeśli zaczekam do popołudnia to powinienem mieć względnie przyzwoite warunki.
Pojechałem nocnym pociągiem z Warszawy do Chabówki (pierwszy raz od paru lat korzystając z kuszetki). Okazało się, że z tym deszczem na południu Polski jest poważna sprawa: wszyscy pasażerowie kontynuujący podróż do Zakopanego musieli w Chabówce przesiąść się na autobusy komunikacji zastępczej, bo torowisko dalej było podmyte i nieprzejezdne. Na szczęście w piątkowy poranek deszcz szybko stracił na intensywności, ale wciąż siąpił do popołudnia, a niebo przez ten czas było szczelnie zasłonięte chmurami. Ten czas, który musiałem przeczekać do poprawy pogody, spędziłem bardzo przyjemnie - skontaktowałem się z moim znajomym Grzesiem, który akurat przebywał na urlopie w domku w Naprawie koło Jordanowa, i "wprosiłem się" do niego na poranną kawę. Spędziłem z nim kilka bardzo przyjemnych godzin, w domku położonym na uboczu wśród pięknych łąk, gawędząc, przypominając sobie stare czasy, i oglądając jego zdjęcia (jest znakomitym fotografem). Panowała spokojna i leniwa atmosfera, deszcz wciąż pokropywał na zewnątrz, a zwierzaki spały ;)
Po południu Grześ odwiózł mnie na przystanek autobusowy, gdzie pożegnałem się z nim i pojechałem busem do Rabki, a potem kolejnym do Mszany Dolnej. Dojechałem tam około 14 i jeszcze wstąpiłem na obiad do restauracji "Perła" przy dworcu autobusowym. Oczekując na jedzenie i przeglądając e-maile na telefonie, odczytałem wiadomość, że udało mi się zdać kurs Delta (wyższa kwalifikacja dla nauczycieli angielskiego - nie mylić z najnowszym wariantem koronawirusa ;) ), nad którym pracowałem przez prawie rok. Wspaniała wiadomość na rozpoczęcie urlopu i dobra wróżba na jego początek :) Uradowany, po obiedzie ruszyłem w drogę. Akurat po raz pierwszy tego dnia chmury rozrywały się i wychodziło słońce - perfekcyjny timing! Opuszczając centrum miasta, udałem się na jego wschodnie obrzeża żółtym szlakiem, który docelowo miał mnie zaprowadzić na górę Ćwilin, o której słyszałem wiele dobrego.
Choć pogoda poprawiała się z każdą minutą, warunki na szlaku były jednak takie sobie, bo po ponad dobie ciągłych opadów deszczu było bardzo mokro, ślisko i błotniście. Deszczu spadło tak dużo, że na poboczu ulicy utworzyła się kałuża rozmiarów tak dużych, że gąski postanowiły się w niej wykąpać ;)
Nad rzeką Mszanką, z widokiem na Szczebel:
Opuszczając ulicę, szlak rozpoczął względnie łagodne podejście na stoki góry Wsołowa. Widok na Mszaną Dolną i okoliczne góry stawał się coraz rozleglejszy.
Wyróżniała się panorama Lubogoszcza, przez który szedłem rok wcześniej podczas ostatniego etapu Małego Szlaku Beskidzkiego:
W miarę zbliżania się do góry Czarny Dział (673 m n.p.m.) miałem po prawej stronie coraz więcej panoram na okoliczne wzniesienia Beskidu Wyspowego (m.in. góra Ostra), z Gorcami w tle.
A na Czarnym Dziale ujrzałem przed sobą niemal równo 400 metrów wyższy Ćwilin. Czekało mnie dość męczące podejście na niego.
Ale warto było się namęczyć, oj warto! Gdy nieco ponad półtorej godziny później wgramoliłem się na szczyt Ćwilina, zastałem tam fantastyczne widoki na góry oświetlone wieczornym słońcem. Polana na szczycie była zupełnie opustoszała - pewnie po ulewach i przedpołudniowych chmurach mało kto zaplanował sobie wyjście w góry na to popołudnie i wieczór. W ogóle przez całą trasę tego dnia nie spotkałem ani jednej osoby!
Było wprost cudownie i grzechem by było nie spędzić trochę czasu na tej polanie, delektując się magią tej chwili. Posiedziałem tam jakieś 20 minut i pewnie zostałbym tam jeszcze dłużej, gdyby nie przenikliwie zimny wiatr (odzwyczaiłem się od takich temperatur po gorącym czerwcu i lipcu), a także nieuchronne nadejście zmroku. Według mapy miałem półtorej godziny zejścia do Jurkowa i godzinę z kawałkiem do zachodu słońca. Zacząłem więc schodzić, szlakiem o kolorze niebieskim. Ten odcinek był najbardziej śliski i nieprzyjemny tego dnia, a jednak udało mi się go przejść w nieco krótszym czasie niż mapa przewidywała, i załapać się przed zachodem słońca na widoki sprzed Jurkowa na Łopień i Mogielicę.
Na nocleg udałem się do bardzo przyjemnych pokojów gościnnych (Noclegi pod Mogielicą), gdzie jak się okazało byłem jedynym gościem. Mając duży pokój dla siebie, miałem idealne warunki do spania przed bardzo długą wyprawą czekającą mnie następnego dnia. Ciężko sobie wyobrazić lepszego rozpoczęcia urlopu od tej pięknej wycieczki na Ćwilin. Ze względu na miejscami śliskie warunki na szlaku nie mogę dać szóstki, ale dzień 1 z 25 oceniam na mocną piątkę z plusem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz