Trasa: Jabłonki - Łopiennik - Dołżyca - Falowa - Jaworzec - Wysokie Berdo - Przełęcz Orłowicza - Połonina Wetlińska - Brzegi Górne
Kolejny dzień w Bieszczadach i kolejny dzień podczas którego oprócz zaliczenia kolejnego odcinka Głównego Szlaku Beskidzkiego wybrałem się również na inne, mniej znane szlaki. Poprzedniego dnia opuściłem GSB na Przełęczy Orłowicza, więc w sobotę postanowiłem wejść na nią inną trasą i stamtąd wznowić wędrówkę czerwonym szlakiem. A ponieważ pogoda zapowiadała się pięknie, zafundowałem sobie dużą "wyrypę" na aż 36 kilometrów. Rozpocząłem wędrówkę w Jabłonkach, w tym samym punkcie gdzie zakończyłem wędrówkę z Przybyszowa w poprzedni poniedziałek, i czarnym szlakiem przez Łopiennik i Jaworzec dotarłem do Przełęczy Orłowicza. Piękna, długa trasa po szczególnie dzikim i mało popularnym szlaku.
Relację fotograficzną rozpoczynam zdjęciem ślicznej kapliczki w Jabłonkach:
Większość zdjęć z tej relacji będzie pochodzić z ostatniego odcinka przez Połoninę Wetlińską, bo na całej długości czarnego szlaku po prostu było bardzo mało punktów widokowych. Nie przeszkadzało mi to jednak, bo dziki i gęsto zalesiony, miejscami zarośnięty szlak naprawdę miał klimat. Być może (choć nie jestem pewien) coś tam byłoby widać z Łopiennika, ale akurat jak na złość gdy wszedłem na szczyt znajdował się on tymczasowo w mgle. Na szczęście pogoda poprawiła się gdy schodziłem do Dołżycy, dzięki czemu mogłem w końcu obejrzeć jakieś ciekawsze widoki.
Osoby wybierające się na Łopiennik z Dołżycy mogą rozpocząć podejście przejściem przez taką oto "bramę" z zawieszonymi na niej butami. Ciekawe kto je tam powiesił :)
Odcinek Dołżyca-Jaworzec znów był zalesiony, tylko z nielicznymi prześwitami (na poniższym zdjęciu jeden z nich). Mijałem innych turystów bardzo sporadycznie, ale przy dosłownie każdym z tych spotkań wywiązywała się pomiędzy nami dłuższa rozmowa. Naprawdę coś jest w tych Bieszczadach, że ludzie na szlakach są wyjątkowo otwarci i rozmowni. Chyba ma to miejsce zwłaszcza na mniej popularnych szlakach, takich jak ten - człowiek idzie samotnie tak długo, że gdy wreszcie napotka kogoś na drodze to nie może przejść obok obojętnie :)
Po krótkim, ale stromym i mocno zarośniętym zejściu, szlak sprowadził mnie na asfaltową drogę w dolinie potoku Wetlina. Przed sobą miałem około pół godziny wędrówki asfaltem do bacówki PTTK Jaworzec. Okolica była kompletnie niezabudowana, ale ustawione przy drodze tablice przypominały, że nie zawsze tak było...
Kilka widoczków z trasy dojściowej do bacówki:
A teraz parę ujęć bacówki i jej okolic. Zatrzymałem się tam na obiad - "fuczki", czyli typowe dla Bieszczad placki z kapusty kiszonej, były przepyszne.
Kolejny odcinek czarnego szlaku za Jaworcem wyglądał podobnie jak poprzednie: gęsty las, mało widoków, mało turystów i ogólnie rzecz biorąc dzikość. Wydaje mi się, że to zdecydowanie najmniej popularny wariant dojścia na Połoninę Wetlińską. Ale końcówka podejścia była fantastyczna. Gdy szlak wyszedł powyżej granicy lasu i rozpoczął trawers góry Smerek od północy, przez łąki ubarwione kwitnącą wierzbówką kiprzycą, panoramy dookoła z każdą chwilą stawały się coraz bardziej rozległe.
O 16:45 dotarłem na Przełęcz Orłowicza. Równo trzy godziny później zakończyłem wędrówkę w Brzegach Górnych. To, co działo się przez ten czas, to absolutna poezja. Piękno Połoniny Wetlińskiej przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Na pewno dodatkowy wpływ na to miał fakt, że oglądałem ją w świetle zachodzącego słońca w przecudowny letni wieczór, a także to że miałem ją prawie na wyłączność. Oprócz dosłownie garstki innych wędrowców minąłem jeszcze parę młodą robiącą ślubną sesję zdjęciową oraz... lisa. Te chwile były tak magiczne, że humoru nie mogło mi popsuć nawet to, że w pewnym momencie niechcący upuściłem telefon na skałę i zrobiła się na jego ekranie maleńka rysa (na szczęście nie przestał działać). Nie przejmowałem się zupełnie, tylko szedłem dalej uśmiechnięty od ucha do ucha :) Kończę ględzić i zapraszam do obejrzenia moich zdjęć z tego wyjątkowego wieczoru :)
Nawet nie wiem co mogę jeszcze napisać o tym spacerze przez Połoninę Wetlińską. Było tak niesamowicie pięknie, że serio brakuje mi słów aby to opisać.... Jeszcze tylko napiszę parę słów o logistyce mojego powrotu z Brzegór Górnych do Cisnej. O tak późnej porze (przed 20) nic nie jechało rozkładowo na tej trasie, więc próbowałem swojego szczęścia z łapaniem stopa. Początkowo bezskutecznie, ale po kilku minutach nadjechał mały prywatny busik (właściwie większy samochód osobowy), który zawiózł mnie i kilku innych turystów do Wetliny. Kierowcą był bieszczadzki góral który mówił z tak mocnym akcentem że ciężko było go zrozumieć. Jechaliśmy przy włączonej przez niego na maksymalną głośność muzykę disco, więc atmosfera w pojeździe ogólnie była imprezowa :) W Wetlinie znów próbowałem łapać stopa, ale było już całkowicie ciemno i chyba nikt nie chciał w takich warunkach brać dodatkowego pasażera. Wkrótce zrezygnowałem i poszedłem do knajpy na kolację. O 22 wróciłem na przystanek w nadziei, że dalekobieżny autobus firmy Neobus do Warszawy (który teoretycznie zatrzymuje się w Cisnej tylko dla wsiadających) mnie zabierze. I rzeczywiście kierowca nie robił mi żadnych problemów, tylko od razu wystawił mi bilet do Cisnej, dzięki czemu szybko i sprawnie dojechałem tam przed 22:30. Tak więc podaję do informacji, że prawdopodobnie codziennie w sezonie można wrócić z bieszczadzkich szlaków tym późno-wieczornym autobusem.
Po tym odcinku meta Głównego Szlaku Beskidzkiego w Wołosatem była tuż-tuż - wystarczyłby mi jeszcze tylko jeden dzień wędrówki, góra dwa. Ale mimo świetnych prognoz pogody na następny dzień (niedzielę), postanowiłem odłożyć zakończenie GSB na drugą połowę kolejnego tygodnia, kiedy mieli dołączyć do mnie znajomi z Warszawy. Chciałem razem z nimi przejść przez okolice Tarnicy, Halicza i Rozsypańca, podobno najpiękniejsze w całych Bieszczadach. Dlatego na niedzielę i kolejne kilka dni zaplanowałem sobie zupełnie inne trasy, poza GSB. Jakie - dowiecie się w następnych wpisach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz