Trasa: Chyrowa - Nowa Wieś - Cergowa - Lubatowa - Iwonicz-Zdrój - Rymanów-Zdrój - Wołtuszowa - Wisłoczek
W sobotę, podobnie jak w piątek, miałem do przejścia bardzo długi odcinek po Głównym Szlaku Beskidzkim. Tym razem zapowiadał się jednak jako znacznie bardziej urozmaicony pod względem widoków, z mniejszą ilością zalesionych odcinków i z wejściem m.in. na górę Cergowa z wieżą widokową. Oprócz tego miałem mijać po drodze ciekawe miejsca, m.in. pustelnię św. Jana z Dukli oraz dwa miasteczka uzdrowiskowe: Iwonicz-Zdrój i Rymanów-Zdrój. No i na koniec dnia mój pierwszy w życiu nocleg w górskiej bazie namiotowej. Tak więc miałem nadzieję na ciekawy dzień - a ostatecznie wyszło jeszcze ciekawiej, bo po przez zdecydowaną większość dnia miałem towarzysza wędrówki. Wybierając się na GSB spodziewałem się, że będą takie dni kiedy będę miał okazję z kimś wspólnie wędrować, i nawet byłem zaskoczony że do tej pory to się wydarzyło tylko raz (odcinek przed Jaworzyną Krynicką przewędrowany z Irkiem i Anią). No i w ową sobotę to się zmieniło. Ale jakby ktoś mi wcześniej powiedział, któż to taki będzie moim pierwszym towarzyszem na prawie cały dzień marszu, to chyba bym nie uwierzył :P
Początkowy odcinek sobotniej trasy przeszedłem jednak samotnie. Podobnie jak dzień wcześniej Robert i Paweł wyszli na szlak skoro świt, ja natomiast nieco później, za to wcześniej niż Ania, Irek, Sebastian i Adam. O 7 rano miałem już Chyrową za sobą. Zaczynał się kolejny cudowny, słoneczny letni dzień.
Potem miałem do pokonania kolejny nieco monotonny leśny odcinek, do tego trochę gorzej oznakowany niż poprzednie (do tej pory oznakowanie w Beskidzie Niskim było absolutnie bez zarzutu). Po upływie półtorej godziny wyszedłem z lasu przy pustelni św. Jana z Dukli.
Tym z Was którzy są ciekawi, cóż to za miejsce, odsyłam do tablicy przedstawiającej historię pustelni, która opowie ją dużo lepiej niż ja bym to uczynił.
Miejsce to, z śliczną kaplicą schowaną wśród lasów, miało tak wspaniały klimat, że nie mogłem od razu przejść dalej. Zrobiłem sobie dłuższą przerwę, aby trochę wchłonąć tej atmosfery. Porobiłem również zdjęcia i naczerpałem wody ze źródełka.
Co ciekawe, autor poniższego wiersza o pustelni św. Jana ma to samo nazwisko co ja...
Odpoczywając koło jaskini ze źródełkiem, zauważyłem że na nieco oddalonym z tego miejsca szlaku Ania z Irkiem mnie mijają i zaczynają schodzić do Nowej Wsi. Po kilkunastu minutach udałem się ich śladem. Podczas zejścia spotkałem wędrowca idącego w przeciwną stronę, który zapytał się mnie czy nazywam się Adam. Odparłem, nieco zdziwiony, że nie i spytałem czemu zadaje mi takie pytanie. Okazało się że Ania i Irek poprosili go o przekazanie pozdrowień Adasiowi. Jak słodko :) Z rozbawieniem poinformowałem go że Adaś jest ode mnie o jakieś 20 lat młodszy, ale pewnie będzie wkrótce schodzić ze swoim tatą, więc będzie można go wtedy pozdrowić. I poszedłem dalej. Ale ku mojemu zaskoczeniu, gdy dotarłem do Nowej Wsi, zobaczyłem że Sebastian już tam jest i stoi na przystanku - bez Adasia. Dowiedziałem się od niego bardzo smutnej rzeczy: nie mógł dojść do Nowej Wsi, tylko pojechał tam autostopem, ponieważ poprzedniego dnia odniósł kontuzję nogi, tego dnia kontuzja się pogorszyła i nie był w stanie dokończyć GSB. Musiał swoją wędrówkę zakończyć w Chyrowej. Wielka szkoda! Za to Adaś... Adaś pokonuje resztę GSB samodzielnie! A Sebastian będzie dojeżdżał autem do każdej miejscowości po drodze i udzielać mu wsparcia.
Dosłownie kilka minut później zjawił się Adaś, maszerując samemu jak gdyby nic. Przyznam się, że moją pierwszą reakcją był niepokój o chłopca - wątpiłem żeby to było rozsądne aby 11-latek miał samodzielnie wędrować po górach. Przypomniałem sobie, że raz już spotkałem osobę niepełnoletnią na samotnej wędrówce w górach (możecie o tym przeczytać w mojej relacji z Skoruszyny z 27.10.2018) - no ale to jednak była trochę inna sytuacja, bo to był miejscowy chłopak który znał okoliczne szlaki jak własną kieszeń, a do tego miał już 14 lat. Tu natomiast miałem do czynienia z młodszym dzieckiem, które prawdopodobnie w ogóle nie znało trasy. Poczułem się więc zobowiązany do tego, aby "zaopiekować się" nim. Obiecałem Sebastianowi, że potowarzyszę jego synowi na następnym odcinku szlaku, przez Cergową do Lubatowej. No i ruszyliśmy w dalszą drogę. Ja, jak to mam w swoim zwyczaju, zatrzymywałem się aby robić zdjęcia widoków w okolicach Nowej Wsi, natomiast Adaś maszerował dziarsko przed siebie, więc potem musiałem go gonić :)
Szybko zorientowałem się, że absolutnie niesłusznie posądzałem Sebastiana o nieodpowiedzialność, że pozwalał swojemu synowi chodzić samemu po górach. Że Adam jest chłopcem tak wyjątkowo dojrzałym jak na swój wiek, i tak doświadczonym w górach, że doskonale wie jak się w nich zachować. I że znakomicie da sobie w nich radę, a moja opieka tak naprawdę jest zupełnie zbędna. Rozmawiając z nim po drodze na Cergową i słuchając jego wypowiedzi, ciężko mi było uwierzyć że ma zaledwie 11 lat. Wiadomo że padły jakieś tam dziecinne żarty, ale ogólnie Adam imponował swoją inteligencją i dojrzałością emocjonalną, a do tego był niesamowicie otwarty i pozbawiony kompleksów, jakby zupełnie nie miał obaw wędrując przez góry sam na sam z obcym mężczyzną. Myślę że niewielu dzieciom w tym wieku można by tak bardzo zaufać, jak Sebastian zaufał swojemu synowi. Ale Adam udowodnił mi, że naprawdę na to zaufanie zasługiwał.
Wejście na Cergową, choć strome, poszło nam całkiem szybko, bo młody miał o wiele lepszą kondycję ode mnie i wspinał się bez najmniejszego zmęczenia, a ja mam tak że gdy idę w góry z kimś o lepszej kondycji to zazwyczaj udaje mi się tej osobie dorównać tempem, wydobywając z siebie ostatnie pokłady energii (z takich sytuacji najbardziej utkwił mi w pamięci 21 października 2017 i moje wejście z dwójką mega szybkich i wysportowanych towarzyszy z Podbańskiego na Pyszniańską Przełęcz w 2:25 zamiast przewidzianego 4:15). W tym przypadku weszliśmy na Cergową w 1:10, podczas gdy mapa wskazywała na czas przejścia 1:40. A o Cergowej mogę tylko tyle powiedzieć: nareszcie! Nareszcie jakieś naprawdę rozległe widoki! Beskid Niski jest przepiękny i jedyny w swoim rodzaju, ale jednak brakowało mi takich dalekich panoram. Z zalesionego szczytu Cergowej oczywiście ich nie było, ale z wieży widokowej - już tak.
Zejście z Cergowej było kolejnym bardzo stromym odcinkiem w Beskidzie Niskim, ale na szczęście już ostatnim - aż do Komańczy reszta trasy była bardzo łagodna. Trzeba przyznać, że jak na tak niskie góry to Beskid Niski daje ostro popalić - ilość bardzo stromych podejść i zejść na GSB od Koziego Żebra po Cergową była naprawdę duża. Tak więc powoli i ostrożnie zeszliśmy po tej stromiźnie z Cergowej, a następnie wyszliśmy z lasu na łąki na obrzeżach Lubatowej. "Groźną" Cergową mieliśmy za sobą.
W Lubatowej zgodnie z obietnicą oczekiwał na nas Sebastian, aby dostarczyć Adasiowi kolejne zapasy prowiantu. Na kolejne spotkanie umówiliśmy się w Iwoniczu-Zdroju. Kolejny odcinek naszej trasy przebiegał w całości po asfalcie. W samo południe gorącego letniego dnia wędrówka po nim była nieco męcząca. Widoki na około miały nieco mniej górski charakter - teren był bardziej pagórkowaty niż górzysty.
W Lubatowej warto było zwrócić uwagę na bardzo ładny kościół oraz znajdujący się obok pomnik ku pamięci bohaterów wojennych z tej ziemi.
Na krótko przed 14:00 dotarliśmy do obrzeży Iwonicza, cali zgrzani i spoceni. Mijając publiczny basen na świeżym powietrzu, z wodą o jakże kuszącym błękitnym kolorze, strasznie żałowaliśmy że nie mieliśmy z sobą kąpielówek i nie mogliśmy poszukać tam ochłody...
Po kilkudniowym okresie z dala od cywilizacji, Iwonicz-Zdrój zdawał się innym światem, pełnym eleganckich budynków, parków z idealnie przystrzyżonymi trawnikami i dostojnie spacerujących kuracjuszy.
Postój w pijalni wód i kilka kubków tamtejszych wód leczniczych to było to, czego potrzebowałem do orzeźwienia i aby powróciły moje siły. Czułem się gotów do dalszej wędrówki do kolejnego uzdrowiska, czyli Rymanowa-Zdroju - zależało mi na tym żeby dojść tam względnie szybko, aby zdążyć przed zamknięciem tamtejszej pijalni. Jako wielki miłośnik wód leczniczych z górskich uzdrowisk nie darowałbym sobie, jakby ominęła mnie przyjemność skosztowania rymanowskich wód ;) Skoro w poprzednim tygodniu zaliczyłem takich uzdrowisk całe mnóstwo (Rabka, Szczawnica, Piwniczna, Krynica, Wysowa, teraz Iwonicz) to musiałem koniecznie dodać do tej kolekcji Rymanów :) Wiedziałem, że Adam ma nieco inne plany, bo miał zjeść z ojcem obiad w Iwoniczu i dopiero potem pójść do Rymanowa. Ale na tym etapie byłem już w stu procentach przekonany, że Adaś jest tak zaradnym chłopcem że mogę z czystym sumieniem pozostawić go samemu na jakiś czas. Więc umówiliśmy się, że ja od razu pójdę do Rymanowa, a on po obiedzie pójdzie tam za mną, spotkamy się tam ponownie i ostatni odcinek trasy do Wisłoczka przejdziemy znów razem.
Odcinek pomiędzy Iwoniczem i Rymanowem był ponownie zalesiony, ale w odróżnieniu od lasów przed które wędrowałem w poprzednich dniach, w sercu Beskidu Niskiego, ten las jakoś zupełnie nie miał takiego dzikiego klimatu. Po dwóch godzinach wędrówki, bez żalu zostawiłem ten las za sobą i wszedłem do Rymanowa-Zdrój. A tam znów moje ulubione uzdrowiskowe klimaty... i oczywiście wody lecznicze o dość oryginalnym smaku, ale jakże orzeźwiające w ten gorący dzień :)
W oczekiwaniu na Adama zrobiłem sobie dłuższy postój w Rymanowie, zjadłem obiad, dołączył do mnie też Sebastian, a później Adam. Tak jak myślałem, młody bohater poradził sobie bez najmniejszych problemów z samodzielną wędrówką na odcinku Iwonicz-Rymanów. Należało mu się po tym trochę odpoczynku, ale niestety nie mogliśmy zbyt długo zabawić w Rymanowie, po pierwsze ponieważ zostało nam już niewiele czasu aby dojść do Wisłoczka przed zmrokiem, a po drugie ponieważ według znaków na niebie (oraz na stronie burze.dzis.net) zbliżała się od zachodu dość silna burza. Na szczęście tylko nam pogroziła i wygasła przed Rymanowem, ale na wszelki wypadek przeszliśmy odcinek do Wisłoczka dość szybko. Musiałem jednak zatrzymać się w opuszczonej wsi Wołtuszowa, aby zrobić kilka zdjęć - po pierwsze oryginalnym drewnianym rzeźbom, po drugie ładnym krajobrazom.
Na ostatnich kilometrach przed Wisłoczkiem zacząłem dość mocno odczuwać w nogach zrobione tego dnia kilometry, zwłaszcza te podczas których Adaś narzucił ostre tempo ;) Gdy dotarliśmy do bazy namiotowej w Wisłoczku, ja już ledwo trzymałem się na nogach ze zmęczenia, on zaś wmaszerował tam raźnie jakby przyszedł z krótkiego spacerku :) Ku naszej uciesze przywitali nas tam Irek i Ania. Był tam też oczywiście Sebastian, który zabrał swojego syna na nocleg w nieco wygodniejszym domu z pokojami gościnnymi (należało mu się!), ja natomiast zostałem na noc na bazie.
Spałem w jednym z namiotów bazowych razem z Anią, Irkiem i kilkoma innymi turystami. Przed spaniem oczywiście należało nieco posmakować bazowej atmosfery - ale przyznam się, że byłem tak bardzo zmęczony, że nie miałem siły na żadne biesiady... Jedną z nielicznych rzeczy, jakie zrobiłem przed snem, to zejście z Irkiem, Anią i jeszcze jedną parą wędrowców z GSB do legendarnego stawku pod wodospadem, gdzie oni się wykąpali. Ja już nie miałem siły ani ochoty wchodzić do zimnej wody, tylko po prostu siedziałem na brzegu i chłonąłem klimat tego miejsca. Wśród ciemności nocy staw, który był oświetlony jedynie światłami naszych czołówek, zdawał się mieć nad sobą magiczną, zieloną poświatę... Nie mam zdjęć tej sceny, ale to jest na pewno jeden z obrazów z GSB, który zostanie mi w pamięci na długo, może na zawsze. Potem wróciłem do namiotu, padłem na materac i spałem jak zabity. Więcej o bazie w Wisłoczku, razem z dokumentacją fotograficzną stamtąd, napiszę w relacji z kolejnego dnia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz