Trasa: Zabrzeż - Czerniec - Cebulówka - Okrąglica - Wojakówka - Koziarz - Jaworzynka - Tylmanowa
O ile sobotę spędziłem w górach praktycznie w całości, o tyle w niedzielę na szlak wyruszyłem wyjątkowo późno, bo dopiero o 16:00. A co robiłem wcześniej? Sporo innych rzeczy :) Najpierw pojechałem raniutko busem z Szczawnicy przez Kamienicę do Limanowej, gdzie poszedłem na mszę oraz przespacerowałem się po centrum miasteczka:
Potem kolejnym busem pojechałem do Nowego Sącza, gdzie jako miłośnika kolei czekała mnie wielka atrakcja: przejazd pociągiem specjalnym po nieczynnej linii kolejowej do Chabówki. Prawie 4 godziny niespiesznej jazdy przez Beskid Wyspowy, podczas której mogłem delektować się iście idyllicznymi widokami z okien wagonu. Tak wyglądał mój pociąg:
W Chabówce przesiadłem się na wypchany po brzegi pociąg "retro" z parowozem, którym dojechałem do Mszany Dolnej. Uwielbiam takie pociągi, ale tym razem podróż zdecydowanie do wygodnych nie należała, ponieważ w wagonach ludzie byli stłoczeni jak sardynki, a ja nie mogąc się wepchnąć do środka musiałem stanąć na pomoście na zewnątrz wagonu. Średnio bezpieczne, powiedziałbym... ale przynajmniej była to jakaś przygoda ;) No i oczywiście cieszyło mnie, że zabytkowy pociąg cieszy się taką popularnością. Wysiadłszy w Mszanie Dolnej, pstryknąłem pociągowi parę fotek na pożegnanie zanim pojechał w dalszą drogę do Kasiny Wielkiej:
Po lekkim obiadku w Mszanie Dolnej, pojechałem busem do Zabrzeża, gdzie jak wspomniałem o 16 rozpoczęła się moja górska wycieczka. Moim głównym celem była góra Koziarz. Prowadzi na nią żółty szlak, który poprzedniego dnia porzuciłem za Łąckiem, po drugiej stronie mostu nad Dunajcem. Ponieważ zależało mi na czasie, tym razem nie szedłem do tego miejsca ładniejszą trasą przez Zarzecze jak poprzedniego wieczoru, tylko chodnikiem wzdłuż szosy do miejscowości Czerniec, a następnie mniejszą asfaltową drogą. Po około półgodzinnej wędrówce ponownie znalazłem się na moście nad Dunajcem i ruszyłem stamtąd na odkrywanie kolejnego odcinka żółtego szlaku - odcinka o którym wcześniej słyszałem że jest wyjątkowo malowniczy.
Parę zdjęć o tematyce religijnej na początek wycieczki:
Przez około 45 minut podchodziłem przez las, dość stromo, sapiąc i dysząc bo powietrze tego popołudnia było bardzo duszne. Wreszcie wyszedłem z lasu na łąkę przed górą Cebulówka. I od tego momentu rzeczywiście żółty szlak okazał się istną "kopalnią" przepięknych widoków. Spełnił moje oczekiwania wobec niego i to z nawiązką. Nawet to, że niebo było znacznie bardziej zachmurzone niż wskazywały prognozy, nie mogło umniejszyć mojego zauroczenia tym szlakiem. Zamiast dłużej pisać, pozwólcie że po prostu przedstawię Wam niektóre z moich zdjęć (nie pokażę Wam wszystkich, bo zrobiłem ich całą masę).
Warto zauważyć, że ten szlak jest tak piękny mimo że prowadzi przez względnie "cywilizowany" obszar - spora jego część przebiega po asfaltowych dróżkach przez przysiółki. A jednak na całej trasie jest tak cudownie! I choć dojazd do jakichkolwiek udogodnień typu sklepy musi być koszmarnie trudny dla mieszkańców tych domostw (zwłaszcza zimą), to jednak trochę im zazdroszczę zamieszkiwania w takim miejscu, z panoramą całej Sądecczyzny roztaczającą się poniżej. Można było odczuć, że tempo życia jest tam zupełnie inne. Przekonało mnie o tym zwłaszcza spotkanie z bacą, który siedział sobie spokojnie na ławce przy drodze, doglądając kilka owieczek i patrząc w dal na zarysy gór na horyzoncie. Zagadał do mnie i spytał się dokąd idę, a gdy powiedziałem mu o mojej trasie zdawał się trochę zmartwiony, że nie zdążę przejść trasy przed zmrokiem. Odpowiedziałem mu że pójdę szybko i powinienem zdążyć. Widziałem po jego reakcji, że dla niego takie "szybkie chodzenie po górach" jest nieco dziwnym zwyczajem - i w sumie miał rację... Każdy chodzi po górach na swój sposób, ale myślę że najlepiej jest rzeczywiście jest iść przez nie niespiesznie, aby mieć czas naprawdę wchłonąć ich atmosferę i dostrzec pełnię ich piękna. No cóż, tym razem niestety czas naglił i musiałem iść żwawo, ale i tak byłem tą trasą zachwycony.
Gdy rozpocząłem podejście z Wojakówki na Koziarz, kolejny czynnik sprawił że zacząłem iść jeszcze szybciej: grzmoty burzy. Nie była centralnie nade mną, widać było że raczej przejdzie bokiem nad doliną Popradu i pasmem Jaworzyny Krynickiej, ale jednak wolałem nie znaleźć się na jej trasie. Można by powiedzieć, że w takiej sytuacji lepiej od razu schodzić z gór, ale akurat znalazłem się w takim miejscu, że szybciej byłoby wejść na Koziarz i potem zejść z niego szlakiem z drugiej strony niż schodzić od razu jakimiś pozaszlakowymi ścieżkami... Na całe szczęście burza rzeczywiście przeszła bokiem i nie spadła na mnie nawet kropla deszczu. Gdy dotarłem na Koziarz, burza była na tyle daleko że mogłem pozwolić sobie bez obaw wejść na wieżę widokową na szczycie.
A panoramy z tej wieży - pierwsza klasa! Rozległe widoki roztaczały się dosłownie na wszystkie strony: na Gorce, na Pieniny, na resztę Beskidu Sądeckiego... Zakładam, że przy lepszej pogodzie pewnie również byłoby widać Tatry. Ale i tak miałem do tej pogody sporo szczęścia - nie to co Jarosław Kaczyński, który według doniesień mediów wszedł na tą samą górę dwa lata temu w totalnym "mleku" i deszczu, przez co musiał ubrać patriotyczną biało-czerwoną pelerynkę :D Ale kto chce zobaczyć zdjęcia z tej wyprawy naszego "męża stanu" niech je sobie wygoogluje ;) ja natomiast nie będę nic więcej pisać o polityce, tylko zostawiam Wam do obejrzenia zdjęcia fantastycznych widoków z wieży.
Nagły błysk od strony Rytra uzmysłowił mi, że może jednak bezpieczniej by było schodzić. Udałem się szybkim krokiem w dalszą drogę, w dół do skrzyżowania szlaków na Jaworzynce. Tam miałem okazję zobaczyć, jak wygląda z góry oberwanie chmury, które akurat wtedy miało miejsce centralnie nad Nowym Sączem. Na poniższym zdjęciu lokalna "ściana deszczu" jest widoczna po lewej stronie.
To był jednak koniec zawirowań pogodowych, bo ulewy i burze szybko oddalały się, a przez resztę trasy nie słyszałem już ani jednego grzmotu. Zrobiłem kilka zdjęć panoramy Przehyby z Jaworzynki, po czym skręciłem na zielony szlak i ruszyłem nim w dół do Tylmanowej.
Zielony szlak sprowadzał mnie przez las, tu i ówdzie z przerywnikami w postaci większych bądź mniejszych polan. Najwięcej widoków z nich było na południe, w stronę Pienin.
Nieco przed Tylmanową odbiłem na lewo, na ścieżkę pozaszlakową która doprowadziła mnie do osiedla Kozuby. Zszedłem w tym miejscu z szlaku ponieważ w ten sposób mogłem znacznie szybciej dojść do szosy niż jakbym kontynuował szlakiem do centrum Tylmanowej, a zależało mi na tym żeby ukończyć trasę przed zmrokiem i zdążyć na wcześniejszego busa do Szczawnicy. Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ busik odjechał 10 minut przed czasem (podobnie jak busy na tej samej trasie dzień wcześniej, o czym wspomniałem w poprzednim wpisie) - jakbym nie poszedł tym skrótem to na bank by mi uciekł. Ostatnia część tego pozaszlakowego zejścia okazała się również całkiem widokowa.
Idąc już prawie po ciemku przez Kozuby, zobaczyłem pod skałą taką oto figurkę Matki Boskiej. Byłem wdzięczny, że czuwała nade mną podczas tej wyprawy.
Jeszcze tylko przejście mostem przez Dunajec i znalazłem się na przystanku autobusowym pod kościołem w Tylmanowej, w samą porę na busa. Tym samym zakończyłem trzydniowy etap "rozgrzewki" przed Głównym Szlakiem Beskidzkim. Nazajutrz miałem wejść na GSB i rozpocząć wędrówkę nim aż do Bieszczad...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz