wtorek, 31 sierpnia 2021

19.08 Jasło, Okrąglik i Płasza

Trasa: Cisna - Małe Jasło - Jasło - Okrąglik - Płasza - Runina

Przyszedł czas na relację z dnia, w którym po raz pierwszy znalazłem się w tych "prawdziwych" Bieszczadach. Owszem, w poprzednich trzech dniach zrobiłem urocze trasy po bieszczadzkich lasach, ale to dopiero czwartego dnia stanąłem pierwszy raz na połoninach i doświadczyłem ich niesamowitego piękna, ich ogromu przestrzeni, dzikości, i dalekich horyzontów.

Zamierzałem kontynuować Głównym Szlakiem Beskidzkim, ale zamiast iść prosto do Smerka jak robią to chyba prawie wszyscy wędrowcy, postanowiłem zboczyć z szlaku na znacznie mniej znane trasy. Tak więc w czwartek przeszedłem po GSB z Cisnej na Okrąglik, a potem zmieniłem kolor szlaku na niebieski (szlak graniczny, odcinek tzw. Szlaku Karpackiego) i przeszedłem nim pod górę Dziurkowiec, a potem zszedłem na Słowację, gdzie miałem zarezerwowany nocleg. Nazajutrz, w piątek, miałem słowackimi szlakami dojść do granicy z Polską na Przełęczy Nad Roztokami Górnymi, potem granicznym na Okrąglik i stamtąd kontynuować po GSB do Smerka. Niekonwencjonalna, ale mega ciekawie zapowiadająca się trasa. Wziąłem z sobą tylko niezbędne rzeczy na te dwa dni - całą resztę bagażu zostawiłem w mojej kwaterze w Cisnej. Zapłaciłem za czwartkową noc tam mimo że spędzałem ją gdzie indziej - uznałem, że warto było trochę wybulić żeby nie musieć targać całego dobytku na plecach przez te dwa dni. I rzeczywiście warto było, bo z lżejszym plecakiem szło się znacznie łatwiej, a dzięki temu i szybciej.

Czwartek przywitał mnie zimnym powietrzem, ale i bezchmurnym niebem. O 7 rano ruszyłem na szlak. Początkowy odcinek na południe od Cisnej wiódł mnie przez las. Zanim przeciąłem leśną drogę po której dwa dni wcześniej zrobiłem sobie spacerek z Majdanu, minąłem miejsce katastrofy śmigłowca w 1991 roku.


Po całkiem przyjemnym podejściu przez zalesiony teren, szlak wyprowadził mnie na południowe zbocza Małego Jasła. Od tego momentu szedłem coraz bardziej otwartym terenem, przez rozległe łąki, tylko z krótkimi leśnymi "przerywnikami". Widoki na około były fenomenalne. Moje trasy z poprzednich dni, choć malownicze, nie mogły się równać z pięknem jakiego doświadczyłem na mojej pierwszej w życiu wędrówce przed bieszczadzką połoninę.








Punktem kulminacyjnym tego panoramicznego odcinka było Jasło (1153 m n.p.m.). Widoki absolutnie wymiatały. Naprawdę można było wyczuć inny charakter tych gór od Beskidów - tam też jest sporo punktów widokowych, ale rzadko tam się zdarza aż tak ogromna otwarta przestrzeń, z widokami na dosłownie wszystkie strony.



Nawet "borówkarz" załapał się do zdjęcia :) Ogólnie tych borówek była ogromna masa przy tym szlaku. Ludzi zbierających je było jednak bardzo niewielu - przez większość czasu szedłem po szlaku zupełnie sam.


Za Jasłem czekało mnie nieznaczne zejście przez las na Okrąglik (1101 m n.p.m). Tam widoki były bardziej ograniczone, ale też ładne. To właśnie w tym punkcie miałem opuścić Główny Szlak Beskidzki i ruszyć na podobno szczególnie dziki Szlak Karpacki.


Szlak graniczny faktycznie był pusty - przez prawie dwie godziny nie spotkałem na nim ani jednej osoby. Szedłem przez gęsty las, gdzieniegdzie przerywany malowniczymi polankami.




Właśnie zaczynałem zastanawiać się, gdzie te bardziej rozległe widoki, które niby miały być na tym szlaku (według tego co czytałem wcześniej w internecie), a których do tej pory było jak na lekarstwo. I akurat wtedy wyszedłem na górę Płasza (1163 m n.p.m.)... która absolutnie rozwaliła system. Panoramy jeszcze cudowniejsze niż na Jaśle.





Po dłuższym postoju na Płaszy, podczas którego delektowałem się zarówno obiadkiem jak i zachwycającymi panoramami, udałem się w dalszą drogę szlakiem granicznym, w kierunku Dziurkowca. Najpierw trochę lasem, a potem znów kolejną połoniną.





Przed Dziurkowcem opuściłem szlak graniczny i zacząłem schodzić na stronę słowacką, zielonym szlakiem prowadzącym do miejscowości Runina. Z tej strony też była ciekawa perspektywa na Dziurkowiec.


Skrzynka na listy wysoko w górach?! Chciałbym wiedzieć co to za historia stoi za nią... i kim był ów Dusan Todak, upamiętniony na drewnianej tabliczce...


Zielony szlak szybko tracił wysokość, ale schodziło się nim całkiem łatwo. Niecałą godzinę później już byłem na łąkach przed Runiną.


Runina to niewielka, senna wioseczka. Zastałem tam małe centrum informacji turystycznej - otwarte i zupełnie niestrzeżone, więc jakby ktoś chciał zabrać wszystkie broszurki z środka to nic nie stałoby na przeszkodzie... Ale przecież kto miałby takie złe zamiary.


Ostatnie spojrzenie z Runiny na pasmo Bieszczad...


Moja trasa zakończyła się na przystanku autobusowym w centrum Runiny. Oryginalny przystanek, bo aby zobaczyć rozkład jazdy trzeba zejść z drogi do troszkę oddalonej wiaty, pod którą znajduje się źródełko wody. Natomiast po przeciwnej stronie ulicy znajduje się ładna cerkiew.




To był koniec górskich wędrówek na ten dzień - ale nie koniec oryginalnych doświadczeń. Miałem nazajutrz rano ruszyć z tego samego punktu innym szlakiem w stronę Przełęczy Nad Roztokami Górnymi, ale nie mogłem znaleźć żadnych noclegów w Runinie. W najbliższym miasteczku (Snina) z jakiegoś powodu wszystkie dostępne hotele były bardzo drogie. Najtańszy nocleg jaki znalazłem w okolicy to pensjonat w miejscowości Ubla, dosłownie tuż przy granicy z Ukrainą. Dlatego więc pojechałem w tamtą stronę autobusem, z przesiadką w miejscowości Stakcin. Krajobrazy po drodze były absolutnie prześliczne. Co do Ubli... miałem wrażenie że naprawdę trafiłem na koniec świata. Ponieważ tamtejsze przejście graniczne z Ukrainą było zamknięte, prawie nikt nie przejeżdżał przez wieś, a jedynymi przechodniami byli nieliczni Cyganie. I o zgrozo, o tej porze (przed 17:00) jedyny sklep w Ubli był już zamknięty! 

Jedyną szansą na zakupienie jakichś produktów spożywczych było wstąpienie do lokalnego baru, gdzie grupa młodzieży siedząca przy piwku była nadzwyczaj rozbawiona na widok "zagranicznego turysty". Co nieco do jedzenia mogłem również kupić w pensjonacie, ale większość pozycji na menu było niedostępnych, a to co zostało było niezbyt dobrej jakości... Cóż, najważniejsze że coś tam mogłem zjeść i nie musiałem głodować. Warunki w pensjonacie też były nie najlepsze - przykładowo woda w toalecie nie chciała się spuścić, a żaluzje w moim pokoju były ułamane. Co tu dużo gadać, po prostu trafiłem na ten nocleg do totalnej dziury... Ale to też było na swój sposób ciekawe przeżycie. Położyłem się wcześnie spać, bo mój plan na następny dzień zakładał ewakuację z Ubli pierwszym autobusem o 4:35 rano, a potem bardzo długą trasę w górach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz