Wtorek, 2 września 2014 roku, dzień moich urodzin, rozpocząłem w najlepszy
sposób z możliwych: powrotem w góry po ponad dwumiesięcznej przerwie. Po całym
lipcu spędzonym w Anglii i sierpniu w Gdańsku, stęskniłem się za Beskidami
naprawdę, o Tatrach nie wspominając. Więc po powrocie do Bielska-Białej
wybrałem się w góry w pierwszym wolnym terminie – i akurat tak się złożyło że
ten termin wypadł w moje urodziny ;) Po rozłące z górami ta wycieczka miała być
też testem mojej kondycji, który uważałem za szczególnie potrzebny w obliczu
zaplanowanego na następny dzień wyjazdu w Tatry. Z tego też względu
zaplanowałem trasę niebanalną: na Pilsko. Byłem tak spragniony gór że nie
zniechęciła mnie nawet beznadziejna od samego rana pogoda (niskie chmury i
mżawka).
Wycieczkę rozpocząłem na Przełęczy Glinne, gdzie kończą bieg wybrane kursy
busów na linii Żywiec-Korbielów. W tym miejscu znajduje się polsko-słowackie
przejście graniczne.
Z Przełęczy Glinne ruszyłem na zachód szlakiem granicznym: najpierw polskim (czerwonym), a potem niebieskim szlakiem słowackim. Początkowo było na szlaku względnie płasko, ale bardzo błotniście. Potem rozpoczęło się konkretniejsze podejście. Od tego momentu właściwie do samego Pilska musiałem cały czas piąć się mozolnie w górę. Przez większość czasu przez las – dopiero na końcowym odcinku przed szczytem wszedłem na poziom kosodrzewiny. Przypuszczam że po wyjściu z lasu na tym szlaku mogą być niezłe widoki, ale tego dnia nie było szans ich dostrzec. Trudno – zresztą wtedy byłem tak szczęśliwy z powrotu w góry że ten brak widoków zupełnie mnie nie przejmował ;)
Ostatni odcinek niebieskiego szlaku przed polskim wierzchołkiem Pilska
okazał się nieco trudniejszy ze względu na przepływający środkiem szlaku
strumień oraz grząskość terenu – raz wpadłem do błota powyżej kostek. Ale nawet
to nie było w stanie popsuć mi humoru ;) Dotarłszy na polski wierzchołek
Pilska, tak dla formalności przeszedłem jeszcze na ten właściwy szczyt (1557 m
n.p.m), po słowackiej stronie. Widok z Pilska tego dnia był taki:
Do tej pory nie spotkałem na szlaku żywej duszy, ale schodząc czarnym szlakiem na Halę Miziową natknąłem się parę razy na równie szalonych co ja piechurów, którzy przy takiej aurze wchodzili na Pilsko. Porównując zejście na Halę Miziową czarnym szlakiem i żółtym, którym schodziłem z Pilska podczas poprzedniej wizyty tam (o której możecie przeczytać w mojej relacji z 12 października ubiegłego roku), muszę powiedzieć że zdecydowanie preferuję szlak żółty. Jest ciekawszy ze względu na nieco bardziej wysokogórski charakter (schodzenie po skałkach), lecz również w pewnym sensie łatwiejszy – na tych skałkach chociaż jest gdzie oprzeć stopy, natomiast czarny szlak schodzi stromym, śliskim zboczem na którym przynajmniej ja czułem się mniej pewnie. Ale to kwestia gustu – znam takich którzy woleliby rodzaj podłoża na szlaku czarnym.
W schronisku na Hali Miziowej oczywiście było pusto. Mogłem tam sobie do
woli oglądać dekoracje o tematyce religijnej (na poniższym zdjęciu) i wypić
legendarnego Miziowego Zgona (na bardziej szczegółowy opis tego napoju odsyłam
do relacji z 12.10.2013) w ramach świętowania urodzin ;)
Na zejście do Korbielowa wybrałem trasę pozaszlakową – drogę gruntową którą dowozi się zaopatrzenie do schroniska, biegnącą przez Halę Szczawiny, równolegle do kolejki linowej. Jest kilka stromych miejsc na tej drodze, ale na ogół idzie się nią szybko i wygodnie. Zejście nią do przystanku Korbielów Kamienna zajęło mi niecałą godzinę. Więcej o tej wycieczce nie ma co pisać, ale mimo kompletnego braku widoków bynajmniej nie żałuję czasu poświęconego na nią – możliwość ponownego obcowania z górami po takiej przerwie była dla mnie czymś cudownym!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz